piątek, 25 października 2013

Uganda

Pozegnanie w Kisumu było dosyć emocjonalnym przezyciem dla wszystkich. Na stacje autobusowa odwiozło mnie około 20 osob i to tylko dlatego ze więcej nie zmiescilo się do busa który mnie odwozil na dworzec. Lzy, piękne słowa i liściki…z mojej walizki zaczynają się wysypywać kartki, karteczki i karteluszki których nie potrafie wyrzucić… Nocym autobusem udałam się do Kampali. Dotarlam bardzo wczesnym rankiem bo około 5 wiec przez kilka godzin czekalm w poczekalni na rodzine Kalume i Paule (wolontariuszke z Polski, która poznałam podczas pierwszego pobytu w Ugandzie) którzy mieli mnie zgarnąć i dalej wszyscy razem udalismy się do Kyenjojo. Dobrze było wrocic do tego miejsca, i przede wszystkim do tych ludzi. Kalume sa drogimi mi przyjaciolmi…miała duza radoche poznac ich slodka corcie, która musze się przyznać schrupałabym na sniadanie.

Hanka ;)
Przez miesiąc który tam spedzilam, glownym zadaniem dla mnie i Pauli było zajac się korespondencja do sponsorowanych dzieciakow (dostarczanie listow, paczek i pomoc w odpisywaniu listow do sponsorow) a także masowa produkcja kartek swiatecznych. Co prawda do grudnia jest jeszcze pare miesięcy, ale uwierzcie mi ze proces ten (kartki swiateczne dla sponsorow) potrzebuje tych miesięcy na zrealizowanie. W tym samym czasie w Kyenjojo było kilku innych wolontariuszy: Joel, inteligentny młodzieniec, który glownie nadzorowal projekt budowlany w Kaihurze, Andrzej, niezwykle pomocny człowiek i jak dla mnie kraina lagodnosci, Pawel, sluga Bozy, pelna entuzjazmu dusza towarzystwa i Madzia która jako ostatnia dotarla do tej ekipy. Nigdy nie poznałam tak zdrowej i zorganizowanej osoby, jej apteczka miescila w sobie wszystko co mogloby się przydac lub nawet nie ale na wszelki wypadek ;)…wielka dla mnie inspiracja. Dobrze było mieć każdego z nich w otoczeniu…kazda osoba tak rozna od drugiej, ale w tej roznorodnosci była jedność, która wierze można znalezc tylko w Tacie. Dobrze było znowu porozmawiać po polsku, i chociaż dla tych, którzy nie spędzili więcej niż kilku tygodni w obcojezycznym kraju będzie to totalna bzdura, to jednak przyznaje, ze czasami ciężko mi było wyrazić się polskim słownictwem. Były dni kiedy miałam wrażeni, ze czas jakby zatrzymal się w miejscu, ale może tylko dlatego ze naprawdę zwolniłam po galopie w Kenii.
Jedna z rzeczy o której musze wspomnieć pisząc o Ugandzie jest paczka ktora wyslala mi moja mamutka. Wyobrazcie sobie podekscytowanie dzieciaka, gdy podczas wycieczki szkolnej zajezdza do McDonalda…obraz nabierze sensu gdy przeniesiecie się w lata 90`- to obraz mnie gdy odebrałam paczke z poczty bez znaczkow. Nowe gacie i podkoszulki, które były mi rozpaczliwie potrzebne, gdyż bieżące, po recznym praniu i palącym sloncu Afryki były w opłakanym stanie, vanish, zapas lekow i paluszki juniorki – paczka niczym skrzynia skarbow. Dzieki mamus – jesteś najlepsza.
Przez caly ten czas pytałam Taty co dalej i gdzie dalej… i co nastapilo dalej już w następnym poscie ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz