piątek, 2 listopada 2012

1169 słów z Polorandii

Wow, kto by pomyślał że już 3 miesiące minęły odkąd moja stopa stanęła na polskiej ziemi. Cudownie było przypomnieć sobie jak to jest miło w letnie wieczory, kiedy słońce zachodzi nie o 18 ale koło 22. Wyciągnąć z szafy sandały, które kupione 2 sezony temu po raz pierwszy założyłam na nogi. Być przy pożegnaniu lata i powitać jesień, która zachwyca swoimi krajobrazami, kolorami i rześkim powietrzem. Wiele się wydarzyło, w wielu miejscach byłam i wielu ludzi poznałam...czuje się bogata. Ale zacznijmy od początku... Kiedy wróciłam do Polski za bardzo nie wiedziałam co robić, moje serce wciąż było w Rwandzie i przez pierwsze tygodnie średnio co 2h myślałam o tym, co w danym momencie robią dzieciaki. Byłam zdesperowana by usłyszeć od Taty co mam robić . Ponieważ doświadczam tego, że Jego pomysły na życie są trafione w dziesiątkę, chciałam usłyszeć gdzie pójdziemy i co zrobimy następnego. I chociaż jest w nas ludziach pewna duma która, gdy musimy czekać woła "łaski bez" znalazłam się w miejscu, w którym bez Jego łaski nic nie chce bo jest ona lepsza niż życie. Wiecie, Bóg jest tym, który ma usta by mówić i uszy by słyszeć i ta pewność w naturalny sposób rodzi we mnie oczekiwanie by nie tylko monologiem ale konwersacją trwać w relacji z Nim - tak jest dużo łatwiej ;) Rozmawiałam więc z Nim oczekując, że wyraźnie będę wiedziała, w którą stronę zrobić kolejny krok. I odpowiedział ;) W sierpniu pojechałam na Mazury na obóz chrześcijański, który zorganizowany był w przepięknym ośrodku w samym środku lasu nad jeziorem. Idealne miejsce by wyciszyć się i oddzielić od możliwości i propozycji tego co mogę zrobić ze swoim życiem. Każdego dnia wstawałam wcześnie rano, zanim obóz obudził się do życia, i szłam nad jezioro żeby spotkać się z Tatą i rozmawiać z nim o mojej przyszłości. Pamiętam jednego poranka, stałam nad brzegiem wody, zamknęłam oczy i wołałam do Niego, że tak bardzo chce Go widzieć, tak bardzo chce na nowo zachwycić się Jego pięknem. I kiedy tak wylewałam swoją tęsknotę za Jego obecnością w powiewie wiatru usłyszałam głos "Otwórz oczy". Kiedy je otworzyłam zobaczyłam przed sobą niewzruszoną taflę jeziora, które napawało pokojem, nad nim unoszącą się mgłę która jakby zwiastowała tajemnicę, niosła ze sobą nowe ale ukryte rzeczy, nie słyszane i nie widziane jeszcze przez człowieka. Dookoła jeziora las którego wysokie, dumne drzewa zachwycały majestatem. W całej tej scenerii było coś niezwykłego, dzikiego, zapierającego dech. Obecność Taty była ze mną, kocham takie chwile. Kiedyś ktoś powiedział że jeden dzień w Jego obecności jest lepszy niż tysiąc gdzie indziej...i chociaż myślę że moje doświadczenia są tylko namiastkom tego czym jest Jego obecność to i tak jestem gotowa właśnie dla nich żyć, oczekując więcej. Wtedy nic nie wydaje się niemożliwe, ucieka wszelki lęk i strach, obawa przed przyszłością i tym co przyniesie. Wtedy ucicha nieustanna weryfikacja własnego życia, tego czy jest konstruktywne, czy osiągnęłam wystarczająco dużo, czy nie zmarnowałam czasu, presja by zbudować w życiu dzieło, które będzie miłe dla oka ludzkiego i zapewni mi akceptację otaczającego mnie świata. Pozostaje tylko czysta, pełna akceptacja płynąca z Jego obecności, miłość Doskonałego Boga do niedoskonałego stworzenia, która, uwierzcie mi - wystarczy. Podczas tego tygodnia, znalazłam odpowiedź na pytanie "co dalej?" I tak za 3 tygodnie wracam do Afryki, kraju który w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób stał się moim drugim domem.
Po Mazurach zaczął mi się intensywny czas. Do końca nie wiedząc jak to się dzieje, zaczęłam jeździć do różnych miejsc by podzielić się moim doświadczeniem w Afryce. Haha , jestem ostatnią osobą której przyszłoby do głowy, że będę miała "wpływ" na kilka pokoleń...ten kto mnie zna wie, że w wystąpieniach publicznych nie czuję się jak ryba w wodzie, wręcz przeciwnie, czuję że wyciąga się mnie z mojego naturalnego środowiska do tego, którego zupełnie nie znam i w którym brakuje mi powietrza. Tak czy inaczej zapraszano mnie do przedszkoli, szkół podstawowych, gimnazjów i technikum, domów pomocy dla osób starszych i kilku kościołów w tym kościoła z rodzinnej parafii w Bełchatowie. I chociaż każde takie spotkanie jest dla mnie wyzwaniem i z utęsknieniem czekam na chwilę kiedy będę znowu ukryta w miejscu, widziana tylko przez Tatę i co najwyżej 60-ciu Wspaniałych , po każdym z nich czuje się syta i uprzywilejowana że mogę mówić do tak licznych grup. Wrażeniem, które pozostawało mi po prawie każdym spotkaniu jest takie, że w każdym drzemie, ta może często trudna do zdefiniowania, tęsknota za tym że w życiu chodzi o coś więcej niż tylko konsumpcję. Tęsknimy za czymś co wyzwoli nas od zwykłej codzienności, poszerzy nasze horyzonty i nasycić ten nieustający głód życia. Ludzie doświadczają prawdziwych problemów, zmagają się z prawdziwą samotnością, prawdziwym smutkiem, depresją, doświadczają odrzucenia, zdrady, niezrozumienia, które pozostawiają bardzo namacalną pustkę. Ponieważ te wszystkie rzeczy są tak prawdziwe i realne, nie wystarczy by odpowiedzią była martwa religia, która jakimś dziwnym sposobem kojarzona jest z Żywym Bogiem, nie wystarczy zagłuszenie ich liczbą obowiązków czy rozrywek, lepszym samochodem, wygodniejszym domem, nie wystarczą kolejne rady, które w całej swej mądrości nie dodają nam siły by je zastosować. "Będzie dobrze" lub "Wszystko się jakoś ułoży" nic nie zmieniają, kiedy my tak desperacko potrzebujemy zmiany, zrozumienia w chwilach kiedy sami siebie nie rozumiemy, pocieszenia w chwilach w których wydaje się że nic nie ma sensu, wiary gdy myślimy że jesteśmy do bani. Ten, który jest Prawdą, Tata przynosi zmianę a jeśli czegoś nam brakuje powołuje do bytu to czego nie ma i jak dziecko, stąpając z nóżki na nóżkę czeka chwili w której uwierzymy że On nie tylko jest, ale że nagradza tych, którzy Go szukają. Pozwólmy sobie na małe szaleństwo i szukajmy Tego, który jest Niewidzialny, a nóż widelec [ ;) ] doświadczymy niemożliwego.
Czas do mojego powrotu przybliża się wielkimi krokami i tak jak wspomniałam za 3 tygodnie wracam do Rwandy. Nie wiem jeszcze jak długo zostanę na czarnym lądzie...kupiłam bilet w jedną stronę. Ponieważ Święta Bożego Narodzenia spędzę w sierocińcu, przy bezcennej pomocy przyjaciół organizuje prezenty dla dzieciaków. W tym roku wymarzyłam sobie piórniki do szkoły, te dzieciaki nigdy w życiu nie miały piórnika, a ponieważ nie różnią się od dzieci na całym świecie, o takim marzą. Uwiadomiłam to sobie, gdy kiedyś, po zajęciach artystycznych na których malowaliśmy farbmi, gdy wszystkie plakatówki zużyły się, dzieciaki zaczęły wyjmować z kosza popękane plastikowe pudełka po farbach, adoptując je na "piórnik" z jedynym długopisem jaki posiadają.
Poza tym dzięki pomysłowości i zdolnościom graficznym Kasi Sz. powstał kalendarz ścienny " Afryka 2013", z którego sprzedaży wspierana będzie moja misja. Zainteresowanych kalendarzem proszę o kontakt.
Chciałam zakończyć podziękowaniami bo mam za co. Dziękuję mojej rodzinie, mamutce i tatkowi, którzy przez cały czas wspierają mnie i traktują iście królewsko. Dziękuję kościołowi "Droga" za wsparcie i zaufanie - jesteście the best. Dziękuję przyjaciołom za gościnę, cierpliwość i energię jaką wkładacie do tego bym mogła stać w miejscu w którym jestem! Bez was moje życie nie byłoby tak piękne, a rzeczy które się dzieją - niewykonalne! Dziękuję Tacie - gdyby nie było Ciebie nie byłoby mnie!
I tym miłym akcentem kończę tego posta...do następnego kochani, już z kraju tysiąca wzgórz.