piątek, 21 października 2011

Się działo..

Słońce wzeszło rzucając swe światło na urocze, mimo pory suchej wciąz zielone wzgórza Rwandy. Wraz ze słońcem wstali Mama Jo, Asiel (nasz ogrodnik) i Isaac by skoro świt pojechać na targ zwierzęcy. Ponieważ w planach był zakup kóz, nie byłoby dla mnie miejsca w samochodzie w drodze powrotnej. Po kilku godzinach oczekiwania, wrócili z 20-oma pięknymi, młodymi kozami. Simon i Serena odbierali pojedyńczo przerażone kozy od Asiela, który odplątywał stworzenia od tylnich siedzeń Jeepa. Serena dzielnie odbierała każdą uwiązaną na sznurku koze, którą jej wręczono i tym sposobem trzymała naraz około 10 sztuk. Sprawiała wrażenie tak zrelaksowanej i pewnej tego co robi jakby od dawna była pastereczką. Do czasu...gdy zaczeła zaprowadzać kozy do zagrody, spłoszone zaczeły biegać dookoła niej tym samym obwiązując sznurki wokół jej nóg. A może to była zaplanowana akcja..może one nie są takie głupie jak się wydaje...tak czy inaczej jedno szarpnięcie i Serena znalazła się na ziemi ciągnięta jak sanie w kuligu przez wszystkie kozy. Wkońcu uwolniliśmy ją z tych pęt..biedna miała obdartą do krwi stopę. Po „ataku” na Serenę, udało nam się zagnać do zagrody te cwane bestie. Tego samego dnia popołudniu, wezwaliśmy weterynarza, który od początku projektu trzyma rękę na pulsie, by zbadał nowe nabytki. Poza jedną kozą, która jak powiedział była „przeziębiona” wszystkie były zdrowe jak ryby. Tej słabszej od razu zaaplikowaliśmy lek by wydobrzała. Etap „Koza w zagrodzie” zakończony sukcesem. Następnego dnia oczekiwaliśmy na ludzi by wkońcu przekazać im dar, na który czekali już ponad miesiąc. Pojedyńczo schodzili się pod domem mama Jo, gdzie ustawiliśmy ławki przyniesione z kościoła. Po około godzinie zjawili się prawie wszyscy zainteresowani włączając pana z lokalnych władz i weterynarza. Dwie ostatnie osobistości zjawiły się nie bez powodu. Pan władza dał krótkie przemówienie, w którym przypominał ludziom o prawie „pierwszej kozy”, które mówi, że pierwsza narodzona koza z tej którą otrzymali będzie darem dla rodziny, która takiej kozy jeszcze nie posiada...rewelacja! Potem weterynarz udzielił szybkiej lekcji jak dbać o kozę by zdrowo rosła i po roku mogła mieć potomstwo. Na końcu ja miała swoje pięc minut podczas których popłyneła ewangelia. Podczas całego spotkania, przyglądałam się wszystkim przybyłym. Posród zgromadzonych były wdowy, sieroty i ojcowie wielodzietnych rodzin. Wielu z nich nie umiało pisać i czytać, co okazało się przy podpisywaniu listy odbioru koz. W miejscu podpisu w wielu pozycjach odciśnięty był pomazany długopisem kciuk. Zadziwiające było to że mimo statusu najuboższych ,ludzie ci odziani w swe najlepsze ciuchy, przybyli tu jako wybrańcy, godni, wyjątkowi, zadowoleni, że w swym czasami skrajnym ubóstwie zostali dostrzeżeni. Przy odbiorze kozy jedna mama tańczyła, inna klęknęła na ziemi...Było dla mnie wielkim przywilejem móc poznać i usłużyć tym pięknym ludziom.
Podczas tego spotkania rozmawiałam z papa, którego pierwszy raz spotkałam przed jego domem, majsterkującego przy czymś. I chociaż we wsi jest wiele bardzo ubogich rodzin, jego sytuacja szczególnie mnie poruszyła. Człowiek ten jest ojcem pięciorga dzieci a cała rodzina mieszkała w lepiance bez drzwi i okien. Chłód nocy, nie wspominając o gadach (węże, jaszczurki) i robactwie, miały prosty dostęp do środka. Po kilku rozmowach z rodziną, odwiedziliśmy stolarza u którego zamówiliśmy dwie pary drzwi. Ponownie z waszych darów kochani, uczyniliśmy różnicę dla całej rodziny. Kilka dni temu byłam odwiedzić ich ponownie...tym razem weszłam do domu przez drzwi ;) Wkrótce mam nadzieje pojawią się i okna.
W międzyczasie odwiedził mnie w Rwandzie mój przyjaciel Marcin. Miałam wielką frajdę z tego, że wkońcu mogłam się z kimś podzielić tym miejscem i tymi skarbami i to już nie tylko przez bloga i zdjęcia. Mam nadzieje, że i dla Marcina te kilka dni w sierocińcu były cennymi. W tym czasie zdążył poznać dzieciaki a nawet nadać ksywki niektórym. Gemi np. przypominała mu Megamind z bajki Megamocny, a Gentil zachwyciła go swoją wiedzą podczas lekcji matematyki, której udzielił dzieciakom podczas gry w Bingo, więc wołał na nią Einstein. Po powrocie z Tanzani (podróż o której za chwilkę wspomnę), podczas jednego z family time Marcin przygotował prezentacje zdjęć z naszej wyprawy a także z mórz i oceanów na których pływał. Dla wielu dzieciaków to był pierwszy raz, kiedy widziały „wielkie wody”. Kezikeza Marcin! Całe VFHC śle podziękowania za dary i dobrą zabawę które wraz z sobą przywiozłeś!
Podczas wizyty Marcina w Rwandzie, odwiedziliśmy również Tanzanie, by zdobyć najwższy szczyt Afryki, Kilimanjaro, a potem popodziwiać piękno dzikich zwierząt na safari. To była piękna wyprawa, podczas której często, patrząc na Boże dzieło stworzenia, w sercu odbywało się jedno z lepszych uwielbień Boga w życiu. Różnorodność miejsc i stworzeń na ziemi jest tak ogromna. Zadziwia mnie jak Niepojęty, Kreatywny i Nieograniczony jest nasz Bóg, i gdy oglądam dzieło Jego rąk, często jedynym słowem które znajduje jest „WOW”. Ha, i ten sam Bóg chce działać w naszym życiu...jeśli z pustkowia, którym była ziemia, uczynił to co teraz możemy podziwiać naszymi zmysłami, to cóż pięknego może On uczynić z naszym życiem, nawet jeśli w chwili obecnej wydaje się ono pustkowiem.
Obecnie moje życie znów kręci się wokół 60-tki wspaniałych! Dzieciaki się zmieniają, tak szybko rosną. Gemi, gdy przjechałam, była malutką, przepełnioną smutkiem istotką. Najczęściej nic nie mówiła, a bardzo często sprawiała wrażenie jakby traciła kontakt z rzeczywistością. Ale miłość zmienia, uzdrawia ból i smutki, o których nawet nie mamy pojęcia. Często przez długie długie chwile po prostu przytulaliśmy Gemi, która była jak warzywko. Dzisiaj jest zadziorną, często uśmiechającą się dziewczynką. Regularnie te najmłodsze dzieciaki przychodzą żeby się przytulić, gdy to robią poświęcam im tyle czasu ile potrzebują, trzymając je po prostu w ramionach. Dzisiaj Zach podszedł do mnie niespodziewanie i wdrapał się na mnie..po prostu chciał się przytulić. Wciągu pół godziny wiszenia na mnie, zamieniliśmy kilka słow gdy klapki zsuneły się z jego stóp „My shoes” „ I know”...niezwykle warotściowy czas!

Gemi dzisiaj ;)

 
Posted by Picasa

Gemi-Megamind rok temu podczas otwierania świątecznych prezentów

 
Posted by Picasa

Marcin i Megamind

 
Posted by Picasa

Dom z drzwiami - niby nic a jaka różnica

 
Posted by Picasa

Door project - papa majsterkujący pod domem podczas pierwszego spotkania.

 
Posted by Picasa

Przyszli z niczym, odeszli z kozą ;)

 
Posted by Picasa

Dumna i piękna Niebieskooka

 
Posted by Picasa

Goat project

 
Posted by Picasa