sobota, 25 października 2014

W podróży

W środę 20 Sierpnia wstałam wraz że słońcem, by wczesnym rankiem złapać autobus z Maputo Mozambik do Johanesburg, RPA. Teoretycznie, przemierzenie dystansu pomiędzy tymi dwoma miastami nie powinno zajać wiecej niż 9-10h. No chyba że autobus się "rozkraczy" w połowie drogi...co jak myślałam nie zdarzy się w Afryce Południowej... Jak się okazało byłam w błędzie...południowa czy północna...Afryka to Afryka. Już po drugiej stronie granicy, autobus zatrzymał się w szczerym polu, z kilkoma chatkami na krzyż. Godziny mijały jedna po drugiej wprawiajac pasażerów w zniecierpliwienie. Wkońcu, będac znudzona siedzeniem na drodze, zaczęłam zaczepiać dzieciaki, które zbiegły się wokół nas. Po około 5 godzinach poinformowano nas, że ten autobus nie ruszy I że czekamy na nowy, który jest w drodze. Po kolejnyh 2 godzinach kontynuowaliśmy nasza podróż.
W drodze do Johanesburga...
Do Johanesburga dotarłam po północny zamiast o 4 popołudniu, zdecydowałam więc udać się na lotnisko, gdzie przez kolejne 14h czekałam na mój lot. Na szczęście Mugg&Bean jako jedyna restauracji na całym terminalu była otwarta, więc przez kilka godzin spijałam herbaty I kawy, próbujac nie uderzyć głowa o blat stołu. Gdy lotnisko, zupełnie nagle wypełniło się ludźmi, przylatujacymi I odlatujacymi z I do wszystkich zakatków świata zaczęłam krażyć po terminalu. Gdy w końcu usiadłam na ławce, starsza Pani usiadła koło mnie. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że w momencie gdy zajęła miejsce koło mnie, usłyszałam Tatę "Wiola, zrób jej masaż stóp"! Haha podczas gdy Nieznajoma, wierciła się w poszukiwaniu wygodnej pozycji, ja miałam powżna knowersacje z Tata. Nawet dla mnie, szalonym pomysłem wydawało mi się ugniatanie stóp nieznajomej starszej pani. "Jeśli naprawde chcesz bym to zrobiła, potrzebuje jakieś zachety, znaku..."mówiłam. I wtedy starsza pani sięgnęła do torebki I wyciagnęła mała foliówke z szmatka. Nie myślac za wiele zwróciłam się do niej " Przepraszam, Bóg powiedział mi bym zaoferowała Pani masaż stòp." Zapomniałam dodać że obok niej siedziała kolejna kobieta. Przez chwile obie one patrzyły na mnie z tym dziwnym wyrazem twarzy, po czym starsza pani powiedziała " Jesteś zesłana z Nieba. Właśnie wysiadłam z samolotu I po wielu godzinach lotu, moje stopy sa spuchnięte I obolałe. Masaż byłby pomocny". Wzięłam więc szmatkę, która wyciagnęła ona przed momentem, I schłodzona zimna woda, użyłam do masażu. Podczas tych może 15-20 minut, miałam swietna knowersację z obiema paniami. Ta sytuacja dała mi dużo do myślenia...tak często bowiem, mowię, że dla Taty zrobiłabym wszystko, oddałabym wszystko, I oto nadarza się okazję by zrobić tak niewiele, oddać co najwyżej dumę, opinnię nieznajomych...a mimo wszystko zmagałam się przez moment by posłuchać głosu, który tak kocham. Posłuszeństwo jest lepsze niż ofiara, I czasami wygłada Ono jak masaż stóp :)
Gdy nadszedł czas mojego lotu, najpierw poinformowano nas, że lot jest opóźniony, po czym po kilku godzinach, że jest odwołany. Pasażerowie nie byli zadowoleni, zwłaszcza grupa żydów, która dała pracownikom lini wyraźnie do zrozumienia, że z powodu szabatu nie moga ONI podróżować dnia nastepnego. Cześć podróżowała, a cześć nie...obchodzili Sabat w hotelu, w ktorym zakwaterowali wszystkich z odwołanego lotu. Dla mnie osobiście, to było to błogosławieństwo...48h na nogach, mogłam wkońcu wziac goracy prysznic I spać w łóżku. Piatek rano, udałam się z powrotem na lotnisko, złapać mój lot do Kenii. Moje samopoczucie nie było najlepsze...czułam się chora I chyba tak wygladałam, bo na lotnisku nieznajomy podszedł do mnie z Aspiryna w reku I powiedział że mi się bardziej przyda. Miałam wrażenie że przeżywam déjà vu, gdyż po raz drugi mój lot został odwołany. Niektórych pasażerów ogarneła furia...ja natomiast zaczęłam się poważnie zastanawiać czy nie zaadoptować jednej z bramek na mieszkanie...przypomniał mi się bowiem film Terminal. Po wielu godzinach w końcu udało mi się zmienić bilet i po północy zasiąść w samolocie. W sobotę po południu dotarłam do Kisumu, podczas gdy moje walizki zdecydowały się zwiedzić Etiopie...okazało się bowiem ze w tym całym zamieszaniu mnie wysłano do Kenii a moje walizki do Addis Ababa. Po kilku dniach ikonę dotarły do Kisumu :) W tym całym zamieszaniu nauczyłam się, ze nie ma co się spinać i denerwować, Tata ma wszystko po kontrola. Tych którzy lubią przygody, zapraszam na wyprawę...:)

niedziela, 28 września 2014

Proces :)

Zastanawialiście się czasami dlaczego Bóg, który mógł stworzyć wszystko w mgnieniu oka, zdecydował się ukształtować wszechświat w 6 dni? Jednego dnia, podczas gdy zastanawiałam się kiedy "coś" się skończy, kiedy coś się zmieni, kiedy dotrę do celu, Tata powiedział...Wiola, proces jest częścia mojej natury więc lepiej go pokochaj...Co! Jak to możliwe, że Bóg, który może wszystko delektuje się w procesie, a człowiek, który nie może nic, chce mieć wszystko "na już". Popatrz na drzewa, zwierzeta, siebie, powiedział...drzewo nie jest od razu drzewem, zaczyna od ziarna. Lew nie jest od razu królem dżungli...zaczyna od małego, słabego kociaka. Wszystko co żyje jest w procesie, bo tak chciałem. Zdawałam sobie sprawe z tego, że moje życie jest w procesie, ale przyznaję, że tyle razy narzekałam I nie doceniałam jego wagi! Czas to zmienić I zamienić niecierpliwość w wdzięczność :)
Po Mozambiku udałam się do Kenii. Podczas szkoły, jednego popołudnia, czułam, że w tym czasie kilku tygodni pomiedzy szkołami powinnam odwiedzić dzieciaki w Kisumu. Byłam zdesperowana, I chociaż nie miałam w tym czasie pieniedzy na bilet, byłam zdeterminowana by jakimś cudem dostrzeć do celu "...choćbym na pieszo Tata, ale pójde..." wołałam! :) Kilka dni później jedna ze studentek podeszła do mnie I powiedziała " Bóg mi powiedział żebym ci opłaciła bilet lotniczy. To gdzie lecisz?" Hahahaha Jego dobroć mnie rozbraja. Jego dobroć zmiękcza moje serce I buduje moja wiarę...Bóg jest dobry!
Podróż do Kenii to była kolejna przygoda o której wiecej już w nastepnym poście :)
Wszyscy jesteśmy w drodze :)

piątek, 19 września 2014

Mozambik cd

Studenci się zjechali I już dawno wyjechali...jak I ja. Czas w Mozambiku był piękny I rozciagajacy. Przez ponad dwa miesiace mieszkałam z 7-ka wspaniałych kobiet, dla których w tym czasie byłam "mama". Haha cieżko tak przetłumaczyć wszystko słowo po słowie...więc dla jasności, "mama" jest liderem domu. Był to dla mnie niezwykły przywilej być wsparciem dla tych dziewczyn w tym jakże intensywnym I szczególnym dla nich czasie. Były one dla mnie inspiracja I błogosławieństwem! Razem przeżyłyśmy chwile radości I smutku, relaksu I wyzwań. Biorac pod uwagę, że żadna z nas się nie znała, każda jest z innego kraju, różnych zwyczajów I kultury, myślę, że świetnie stawiłyśmy czoła momentom bez wody, bez pradu, bez gazu, czasie kiedy Tata dotykał I zmieniał życie każdej z nas, na ziemi, która była obca nam wszystkim.
Najstarsza z nas to Sandra. W wieku 56 lat Sandy po raz pierwszy w życiu opuściła jej kochany kraj, Australie. Pierwsze tygodnie były cieżkie, zdarzały się I łzy, ale transformacja jakiej Tata dokonał w życiu Sandy jest szokujaca I bezcenna. Z przestraszonej, starszej pani, Sandy zamieniła się w Globtrotera. Po Mozambiku bowiem, udało się ona na Madagaskar, potem poleciała do Afryki Południowej, a obecnie jest w Południowym Sudanie gdzie kontynuuje misję!
Kira jest z USA I ma 33 lata. Wiele razy inspirowała mnie, swoja postawa I wytrwałościa...nigdy nie poprzestawała na czyiś objawieniach, doświadczeniach, przeżyciach, ale z upartościa dziecka szukała ich dla siebie...szukała Boga który da się znaleźć, dopóki go nie znalazła!
Sarah również z USA ma 25 lat. Ta dziewczyna potrafi nadać wartość nawet najmniejszej rzeczy, nie istotnej nadać znacznie...Jej drobna postura może zmylić każdego, Sara bowiem kocha jeść I godzinami może mówić o jedzeniu.
Berdi jest z Holandi I ma 24 lata. Od wielu lat jest na misjach, głównie jednak w Azji. Pokazała mi co to znaczy być dobrym liderem...mimo najwiekszych osiagniec I doświadczeń na misjach, była ona sługa nas wszystkich. Gdy nie było wody, przynosiła ja że studni nie tylko dla siebie ale dla całego domu...bez słowa! Dla wielu szkoła ta była wyzwaniem, dla Berdi były to wakacje :)
Shelby jest z Teksasu I ma 22 lata. Ta dziewczyna nie żyje w szarościach, albo coś jest białe albo czarne. Albo daje z siebie wszystko albo nic!
Melody, USA lat 19. Zadziorna, wesoła, troskliwa. Mimo zadziory na zewnatrz, Melody ma delikatnego ducha, który pocieszył wielu.
I nasza najmłodsza 18-letnia Leah z Anglii. Słodka, ciepła dziewczynka, w której drzemie dzielny wojownik!
Cudownie było poznać je wszystkie! Przez te 10 tygodni, które spedziłyśmy razem w Pembie, były one moja rodzina.
Od lewej: Melody, Shelby, Leah, Sarah, Berdi, Kira, Sandy...I ja :)

niedziela, 1 czerwca 2014

Pamiętacie żabę upolowanà w łazience...otóż nie tylko ja upolowałam ale I zamordowałam, ususzyłam ja na śmierć. Prawdę mówiac to tego nie planowałam...po prostu zapomniałam o niej I tak kilka dni później znalazłam ja sucha i pomarszczona jak rodzynkę.
Dni mijaja jak zwykle szybko i już zaczynaja mi się mylić. Od kilku dni witamy i rejestrujemy studentów, którzy zlatuja do nas z 41 krajów świata. Zanim jednak baza szkoły wypełniona została setkami ludzi różnego wieku, koloru skóry I kultury, całà ekipá około 40 pracowników również z różnych zakatków świata, przygotowywaliśmy bazę, technicznie i administracyjnie organizujac wszystko na przybycie studentów. Poza praca każdego ranka mieliśmy cudowny czas uwielbienia i studiowania księgi Nehemiasza w kontekście przywódctwa i liderstwa. Czuję się tak błogosławiona majac możliwość pracować z tak niezwykłymi ludźmi. Oby jednak błogosławieństwo to nie zamieniło się w koszmar, ważnym jest by nie porównywać się z innymi. I chociaż jest to tak oczywista pułapka to jednak tak łatwo nam przychodzi w nia wpaść. Niewinne myśli, niczym "małe liski" otaczaja nas, grabiác nas z wolności i tożsamości. Gdy zaczynamy przegladać się w zwierciadle "czyjegoś życia", już wpadliśmy w sidła. Dlatego każdego dnia gdy wstaję, decyduję się przegladać w "twarzy Króla" w jego spojrzeniu pełnym miłości i pasji dla swego stworzenia, dla mnie. Życie od razu staje się kolorowsze :)
Pemba z lotu ptaka
Port
Dzisiaj jest 1 czerwca, dzień dziecka! Nie ważne ile masz lat...zawsze pozostaniesz dzieckiem. Tak więc wszystkiego najlepszego dzieciaki! W Mozambiku to również narodowy dzień dziecka. Wszystkie dzieciaki czekaja na ten dzień, gdyż oznacza to, że będzie kurczak, fanta i lizaki! Niektóre maszeruja kilka godzin, by dojść do naszej bazy gdzie przy pomocy kilkuset studentów służymy tym "najmniejszym". Nakarmiliśmy około 6000 dzieciaków...woohoo, konkretna liczba! Było intensywnie, tłoczno i wspaniale.
Długalachna kolejka po kurczaka. Ciàgnie się jeszcze za zakrętem.
W oczekiwaniu na kuraka, trzeba jakoś zabić czas. Dzieciaki próbowały usunáć tatuaże z ramienia Sary :)
Moje ulubione. Shelby z jedna z mamek w kościele.

czwartek, 22 maja 2014

Jakby to powiedział mój brat...ja pierdziu, jak ten czas leci! Minęły cztery miesięce I prawdę mòwiac nie jestem w stanie nadrobić postami tego czasu...tyle się wydarzyło. Dlatego też zacznę pisać na bieżaco...tu I teraz. Po wizycie ojczyzny, w ktòrej przez miesiac cieszyłam się czasem z bliskimi, wròciłam do mojego drugiego domu...Afryki...tym razem zaczynajac przygodę w Mozambiku. Czasami myślę, że śnię, wydawało mi się, że szkoła misyjna w Pembie to szczyt marzeń. A oto siedzę w domku na drewnianej ławce z czołòwka na głowie, pełna wdzięczności, że Tata ma dla nas daleko więcej niż to, o co prosimy czy moglibyśmy sobie wyśnić. Kolejne miesiace spędzę w szkole, tym razem jednak majac ten przywilej by być wsparciem I pomoca dla 300+ studentòw z całego świata, ktòrzy przybęda tu po inspirację, zmianę, praktyczne I niezbędne wyposażenie na misję, I co najważniejsze, by spotkać się z Tata. Ach...czuję się szczęśliwa. Nie powinnam być przecież zaskoczona, nikt nie zna mnie tak dobrze jak ten, ktòry dał mi życie...On wie jak mnie kochać...
No dobrze kochani...będę starała się pisać częściej... Z dzisiejszych
szaleństw to upolowałam w łazience żabę, ktòra raczej należy do gatunku szkodliwego...zreszta ktòra nie należy :) poniżej focia płaza.

wtorek, 21 stycznia 2014

Pragnienie serca

To był gorący dzień w Pemba Mozambik. Tego dnia byłam głodna…głodna Boga. Na wykładach ktoś dzielił się świadectwem Bożego działania, jak niewidomi ponownie widzieli a głusi odzyskali słuch, jak porzuceni i zagubieni odnaleźli swoją tożsamość w tym, który dał im życie… moje serce jeszcze tęskniej biło do tych chwil Bożego dotyku wobec złamanego świata, wobec mnie. Moje współlokatorki opuściły pokój, więc skorzystałam z chwili by być sam na sam z Tatą. Rzadkością jest być samej w pokoju, w zasadzie to był to pierwszy raz odkąd przyjechałam do Pemba, gdy miałam dłuższą chwilę prywatności i samotności o normalnej godzinie dnia. Leżałam więc na łóżku rozmawiając z Tatą. W końcu, z głębi mnie wydobyło się westchnienie, które niosło ze sobą pytanie “ po co ja tu właściwie jestem” ? W tej właśnie chwili usłyszałam szept Taty “ Daje ci pragnienie twojego serca”. W moich myślach zobaczyłam każdy moment kiedy wzdychałam i prosiłam by jednego dnia tu być…nawet nie pamiętam jak długo marzyłam by przyjechać do Mozambiku…Ten czas nadszedł i był to wspaniały sezon w moim życiu. Pomijając każdą inną przyczynę dla której byłam w tej szkole, zachwyca mnie to, że spełnienie marzenia było dla Taty wystarczającym powodem. On zwyczajnie chce dawać nam pragnienia naszego serca…
W szkole mieliśmy 300 studentów z 46 krajów świata. Różnorodność kultur, języków, osobowości była ogromna i osobiście bardzo dobrze czułam się w tym międzynarodowym środowisku. Przyznaję się, że na początku przeżyłam szok kulturowy…dużo czasu bowiem minęło kiedy ostatnim razem widziałam taką ilość ludzi z zachodu. Szybciutko jednak przywykłam, nie miałam wyjścia haha. Pokój dzieliłam z sześcioma wspaniałymi kobietami. Cornelia ze Szwajcarii była naszą liderką pokoju. Od pierwszej chwili znalazłyśmy wspólny język…na ten czas i miejsce była dla mnie bratnią duszą. Olivia z Nowej Zelandii była mi bliską przyjaciółką. Kobieta o niezwykłej wrażliwości i talentach artystycznych. Wiele godzin spędziłyśmy na rozmowach i modlitwie. Kayla z USA jest jedną z bardziej szalonych osób jakie znam. Do dziś dnia, gdy jem cukierka na myśl przychodzi mi Kayla…prawdopodobnie dlatego, że była ona w stanie wciągnąć w siebie kilo cukierków dziennie. Sarah z Południowej Afryki była najmłodszą w tej naszej rodzinie. Była ona dla mnie jak młodsza siostra, której nigdy nie miałam. Jedną ze słabości było jedzenie…zadziwiało mnie to że mimo ilości które pochłaniała, trzymała świetną formę. Tori z Usa – ciepła i bardzo zabawna dziewczyna. Czasami zadziwiała mnie swoimi pomysłami…no chyba że gotowanie spagetti w czajniku elektrycznym jest nowością tylko dla mnie. Denis z Teksasu była pracowitą pszczółką, która potrzebowała mieć zajęcie non stop. Może właśnie dlatego spędziłam z nią najmniej czasu, te chwile jednak, które były nam dane, były zdecydowanie pozytywne. Wszystkie razem stworzyłyśmy klimat rodziny na ten czas który był nam dany. Jestem wdzięczna, że mimo wyzwań i zmagań jakim stawiałyśmy czoło…chociażby taki że z trzech, dwa i pół miesiąca nie mieliśmy wody, często prądu, nie wspominając o aktywnych szczurach i leniwych kotach i upale, który często ciężko było wytrzymać, żyłyśmy w zgodzie i miałyśmy naprawdę piękny czas razem, wspierając się w słabościach i chorobie, bo i one przeszły przez nasz pokój.
od lewej: Sara, Tori, Kayla, Olivia, Amanda, kucajca: Cormelia i z tyłu Kathy. Na focie są dwie ekstra dziewczyny, Amanda i Kathy które były nam bardzo bliskie.
Program szkoły był dosyć intensywny. Od poniedziałku do czwartku od rana mieliśmy czas uwielbienia i wykłady. Misjonarze i nauczyciele z całego świata przyjeżdżali by dzielić się z nami swoim doświadczeniem i mądrością. Podczas tego czasu było wiele śmiechu i łez, gdyż Tata dotykał nas, uzdrawiał zranione serca, pokrzepiał złamane dusze i odbudowywał wizje i nadzieję dla wielu. Piątek był dniem misji praktycznych. Na cały wachlarz możliwości wybrałam misję pośród ludzi islamu i misję w więzieniu. Dwa weekendy spędziłam na outreachu, na którym udawaliśmy się do buszu by pokazać ludziom film “Jezus”, głosić ewangelię i modlić się o chorych. Jednym z wydarzeń, którego byłam świadkiem było uzdrowienie głuchego mężczyzny. Po krótkiej modlitwie Jezus otworzył jego uszy i zapewniam was że radość z tego była wielka. Podczas tych wypadów do buszu uwielbiałam patrzeć jak w ludziach zradza się nadzieja, jak strach opuszcza ich serca i jak zostają uwalniani od czarów, które w tych odległych miejscach są czymś bardzo powszechnym. Na koniec szkoły zorganizowany był 10 dniowy wyjazd do buszu by głosić ewangelie i to był mój ostatni outreach w szkole.
Po 10 dniach wróciliśmy do bazy i z około 35 studentami, którzy także pozostali w Pembie, spędziliśmy razem święta. Prawdę mówiąc, to nie oczułam świąt w tym roku…może dlatego że klimat temu w ogóle nie sprzyjał. W tym czasie szczególnie mi się tęskniło za rodziną I przyjaciółmi w Polsce. Pierwszy dzień Świąt przyniósł mi jednak wiele radochy gdyż mogliśmy być częścią projektu szkoły, który wykarmił 5000 dzieciaków z ulic Pemby. Dla większości z nich ten talerz ryżu I kawałek kurczaka był jedynym posiłkiem który miały tego dnia. Większość z nich ubrana była w podarte szmaty i była bez butów…ale na twarzach malował się uśmiech i satysfakcja, a sposób w jaki gładziły swoje brzuchy mówił mi że były pełne. Praktycznie cały dzień eskortowaliśmy dzieciaki z jednej bazy do drugiej, z kościoła gdzie zorganizowane były gry i zabawy do miejsca gdzie mogły umyć ręce by w końcu udać się do jadalni gdzie serwowano im świątecznego kurczaka.
Te 3 miesiące były fantastyczne. Był to dla mnie czas odpoczynku i inspiracji, budowania nowych relacji i przeżywania kolejnych przełomów w moim życiu. Nigdy nie zapomnę tych chwil..
27 grudnia opuściłam bazę szkoły i wyruszyłam do Kenii. Po 3 dniach podróży, wczesnym wieczorem dotarłam do Mombasy. Nie tak dawno jednak wycofano w Kenii wszystkie nocne autobusy, co dla mnie oznaczało noc u nieznajomej i bardzo gościnnej kobiety, wraz z którą podróżowałam z Dar es salaam do Mombasy. Odpowiedź na mój problem przyszła tak szybko i niespodziewanie że nawet nie miałam czasu spanikować ;) Tego samego wieczora biegałam od jednego biura podróży do drugiego, szukając autobusu z wolnym miejscem. W każdym okienku w każdej firmie transportowej odesłano mnie z kwitkiem zapewniając że autobusy pękają w szach do drugiego stycznia i to jest najbliższa data jaką mi mogą zaoferować. Byłam zdesperowana by wydostać się z Mombasy i dotrzeć do Kisumu przed Nowym Rokiem...obiecałam dzieciakom że spędzę go z nimi. Po raz wtóry udałam się do jednego z biur i ponownie zapytałam czy nie mają miejsca nawet do Nairobi. Pan w okienku kiwał głową w prawo i lewo dając mi niemą lecz bardzo wymowną odpowiedź. Spojrzałam mu w oczy i powiedziałam” Proszę pana dałam obietnicę dzieciakom, że przed nowym rokiem dotrę do Kisumu i nie chcę jej złamać więc proszę mi pomóc” Mężczyzna spojrzał mi w oczy a potem w książkę przewracając jej kartki przez kilka sekund. W końcu rzekł „mam jedno miejsce do Nakuru, które jest jakieś 3 godziny drogi od Kisumu”. Hahahha oczywiście kupiłam bilet do Nakuru, nie mając pewności gdzie Nakuru dokładnie jest, ale myśl że będę poruszać się do przodu dodawała mi otuchy. Następnego dnia, o wczesnym poranku wyjechałam z Mombasy. Do Nakuru dotarłam wystarczająco późno by nie było już żadnego transportu do Kisumu. Przespałam więc tę noc w autobusie i następnego dnia złapałam już ostatni w tej podróży autobus do Kisumu. Udało się...dojechałam 31 grudnia rano...w samą porę 

piątek, 25 października 2013

Pokieruje twoimi krokami...

Zanim napisze wam co się wydarzyło, musze wspomnieć, ze kilka miesięcy temu gdy bylam jeszcze w Rwandzie moi ulubieni pastorzy z Warszawy zadzwonili by mnie wesprzeć i zamienic ze mna pare slow. Pod koniec konwersacji Iza powieziala jedno zdanie które było bodźcem by zrobić krok na który nigdy nie miałam odwagi. Od lat bowiem marzyłam by pojechać do szkoły misyjnej w Mozambiku, jednak jej koszt powodowal, ze marzenie to nie było dla mnie osiagalne. Zwlaszcza teraz, gdy nie mam możliwości odlozyc pieniędzy, zyje bowiem dniem, na bieżąco wierząc ze Tata zaopatrzy, wydawalo mi się absurdalnym porywac się na cos na co nie mam finansów…hahaha wlasnie sobie zdałam sprawę w jakim absurdzie zyje ☺ Tak czy inaczej Iza powiedziała zdanie, które natchnelo mnie nadzieja i sprowokowalo by zrobić cos irracjonalnego. „Daj Bogu szanse i wyślij aplikacje do Mozambiku”. Nie przedluzajac tej historii, dalam Tacie szanse i wyslalam aplikacje mimo tego, ze nie mialam nawet grosza na czesne które uwierzcie mi jest wysokie.
Ku mojemu zdziwieniu moja aplikacja została rozpatrzona pozytywnie i wyslano mi zaproszenie do szkoły z informacja, ze w ciągu 10 dni mam zaplacic depozyt w wysokości 200 dolarow, których w tym czasie nie miałam. Dnia 9, trzy kanadyjki podeszly do mnie i daly mi kopertę mowiac, ze Bog powiedział im zupełnie niezależnie, ze maja mnie blogoslawic taka a taka kwota…i jak się domyślacie była to kwota depozytu. Tak na marginesie, czy to niesamowite i przerazajace jednoczesnie, ze Bog mowi do ludzi :) Przez kolejne tygodnie modliłam się o cud, ale w międzyczasie tyle rzeczy się dzialo ze nie miałam za bardzo glowy by stresować się tym, jak zaplace reszte pieniędzy. Poza tym, Tata dal mi slowo z Biblii, które wiedziałam ze w nadchodzącym czasie będzie pochodnia dla moich stop. Powiedzial mi, ze moje serce obmysla droge ale ze On pokieruje moimi krokami. Przykleilam się do tych slow i zylam „dzisiaj”. Termin zaplacenia za czesne dobiegal końca a ja wciąż nie miałam pelnej kwoty, nie wpominajac o podrozy do Mozambiku i innych wymaganych wydatkach. Moje serce jednak bylo spokojne, bez paniki, która w takich chwilach lubi się odzywac. Wiara nie bylam w stanie zobaczyć jak w kilka dni mogłabym być w posiadaniu takiej kwoty, wiec bez zalu i z radoscia zaczelam obmyslac droge powrotna do Kisumu. Wierzylam, ze gdziekolwiek wyladuje, to Tata pokieruje moimi krokami…ufam mu! Ogladajac się wstecz na moje zycie, wiem ze jest godny zaufania i ze nawet gdy nie rozumiem i do końca nie widze sensu, to Jego plan jest trwaly, najlepszy! Jestem pewna ze uczniowie Jezusa tez nie rozumieli i nie widzieli sensu w Jego śmierci gdy został ukrzyżowany… jednak Jego smierc i zmartwychwstanie nadaly sens mojemu zyciu ;) Nawet dzień czy dwa przed terminem rozmawiałam przez telefon z moja psiapsiolka (tak psiapsiolka ;)) o tym ze wracam do Kenii i ze może to po prostu jeszcze nie czas na Mozambik, i wierzcie mi nie było w tym ani krzty zalu, wręcz przeciwnie. Bylam wdzieczna Bogu, ze przygotowal moje serce na ten moment. I tego tez wieczoru, ktorego rozmawiałam z Dorotka, wydarzył się cud, ktory zmienil wszystko. W ciągu chwili…bo była to chwila, Tatus zaopatrzyl mnie w finanse na czesne. Bylam tak zaskoczona i podekscytowana ze tej nocy nie bylam w stanie spac. Wciąż nie miałam pieniędzy na podróż, wizy i ubezpieczenia ale nie martwiłam się tym za bardzo, bedac wlasnie świadkiem Bozego działania. Na drugi dzień sprawdzilam poczte i tam czekal na mnie kolejny przełomowy mail z Mozambiku, w którym z radoscia poinformowano mnie ze zdecydowali się dac mi 50% upustu na czesne…hahahahah, wiecie co to oznaczalo…reszta potrzeb została sfinansowana. W miedzy czasie Piotrek z Ugandy podarowal mi leki malaryczne – dokładnie tyle ile potrzebowałam na 3 miesiace. Czyz to nie jest cudowne… dodaje tego posta już z Pemby. To się dzieje naprawdę i zapewniam was ze nawet palcem nie ruszyłam by być gdzie jestem…no może raz gdy wypelnilam aplikacje i kliknelam „submit”. Bog naprawdę jest az tak dobry i az tak zainteresowany życiem codziennym czlowieka!!! I tak bardzo się ciesze ze większość z was, moich wiernych czytelnikow, mnie zna, mam bowiem nadzieje, ze wzbudzi to w was apetyt na więcej Jezusa w waszym zyciu! Zycie z Bogiem jest dla zwykłych ludzi którzy wierza Niezwyklemu Bogu i to dzięki tej wierze, mimo slabosci, ci przeciętni ludzie maja nieprzeciętne zycie.

p.s. wybaczcie brak polskich liter ale korzystam z komputera ktory takowych nie posiada ;)