To był gorący dzień w Pemba Mozambik. Tego dnia byłam głodna…głodna Boga. Na wykładach ktoś dzielił się świadectwem Bożego działania, jak niewidomi ponownie widzieli a głusi odzyskali słuch, jak porzuceni i zagubieni odnaleźli swoją tożsamość w tym, który dał im życie… moje serce jeszcze tęskniej biło do tych chwil Bożego dotyku wobec złamanego świata, wobec mnie. Moje współlokatorki opuściły pokój, więc skorzystałam z chwili by być sam na sam z Tatą. Rzadkością jest być samej w pokoju, w zasadzie to był to pierwszy raz odkąd przyjechałam do Pemba, gdy miałam dłuższą chwilę prywatności i samotności o normalnej godzinie dnia. Leżałam więc na łóżku rozmawiając z Tatą. W końcu, z głębi mnie wydobyło się westchnienie, które niosło ze sobą pytanie “ po co ja tu właściwie jestem” ? W tej właśnie chwili usłyszałam szept Taty “ Daje ci pragnienie twojego serca”. W moich myślach zobaczyłam każdy moment kiedy wzdychałam i prosiłam by jednego dnia tu być…nawet nie pamiętam jak długo marzyłam by przyjechać do Mozambiku…Ten czas nadszedł i był to wspaniały sezon w moim życiu. Pomijając każdą inną przyczynę dla której byłam w tej szkole, zachwyca mnie to, że spełnienie marzenia było dla Taty wystarczającym powodem. On zwyczajnie chce dawać nam pragnienia naszego serca…
W szkole mieliśmy 300 studentów z 46 krajów świata. Różnorodność kultur, języków, osobowości była ogromna i osobiście bardzo dobrze czułam się w tym międzynarodowym środowisku. Przyznaję się, że na początku przeżyłam szok kulturowy…dużo czasu bowiem minęło kiedy ostatnim razem widziałam taką ilość ludzi z zachodu. Szybciutko jednak przywykłam, nie miałam wyjścia haha. Pokój dzieliłam z sześcioma wspaniałymi kobietami. Cornelia ze Szwajcarii była naszą liderką pokoju. Od pierwszej chwili znalazłyśmy wspólny język…na ten czas i miejsce była dla mnie bratnią duszą. Olivia z Nowej Zelandii była mi bliską przyjaciółką. Kobieta o niezwykłej wrażliwości i talentach artystycznych. Wiele godzin spędziłyśmy na rozmowach i modlitwie. Kayla z USA jest jedną z bardziej szalonych osób jakie znam. Do dziś dnia, gdy jem cukierka na myśl przychodzi mi Kayla…prawdopodobnie dlatego, że była ona w stanie wciągnąć w siebie kilo cukierków dziennie. Sarah z Południowej Afryki była najmłodszą w tej naszej rodzinie. Była ona dla mnie jak młodsza siostra, której nigdy nie miałam. Jedną ze słabości było jedzenie…zadziwiało mnie to że mimo ilości które pochłaniała, trzymała świetną formę. Tori z Usa – ciepła i bardzo zabawna dziewczyna. Czasami zadziwiała mnie swoimi pomysłami…no chyba że gotowanie spagetti w czajniku elektrycznym jest nowością tylko dla mnie. Denis z Teksasu była pracowitą pszczółką, która potrzebowała mieć zajęcie non stop. Może właśnie dlatego spędziłam z nią najmniej czasu, te chwile jednak, które były nam dane, były zdecydowanie pozytywne. Wszystkie razem stworzyłyśmy klimat rodziny na ten czas który był nam dany. Jestem wdzięczna, że mimo wyzwań i zmagań jakim stawiałyśmy czoło…chociażby taki że z trzech, dwa i pół miesiąca nie mieliśmy wody, często prądu, nie wspominając o aktywnych szczurach i leniwych kotach i upale, który często ciężko było wytrzymać, żyłyśmy w zgodzie i miałyśmy naprawdę piękny czas razem, wspierając się w słabościach i chorobie, bo i one przeszły przez nasz pokój.
od lewej: Sara, Tori, Kayla, Olivia, Amanda, kucajca: Cormelia i z tyłu Kathy. Na focie są dwie ekstra dziewczyny, Amanda i Kathy które były nam bardzo bliskie.
Program szkoły był dosyć intensywny. Od poniedziałku do czwartku od rana mieliśmy czas uwielbienia i wykłady. Misjonarze i nauczyciele z całego świata przyjeżdżali by dzielić się z nami swoim doświadczeniem i mądrością. Podczas tego czasu było wiele śmiechu i łez, gdyż Tata dotykał nas, uzdrawiał zranione serca, pokrzepiał złamane dusze i odbudowywał wizje i nadzieję dla wielu. Piątek był dniem misji praktycznych. Na cały wachlarz możliwości wybrałam misję pośród ludzi islamu i misję w więzieniu. Dwa weekendy spędziłam na outreachu, na którym udawaliśmy się do buszu by pokazać ludziom film “Jezus”, głosić ewangelię i modlić się o chorych. Jednym z wydarzeń, którego byłam świadkiem było uzdrowienie głuchego mężczyzny. Po krótkiej modlitwie Jezus otworzył jego uszy i zapewniam was że radość z tego była wielka. Podczas tych wypadów do buszu uwielbiałam patrzeć jak w ludziach zradza się nadzieja, jak strach opuszcza ich serca i jak zostają uwalniani od czarów, które w tych odległych miejscach są czymś bardzo powszechnym. Na koniec szkoły zorganizowany był 10 dniowy wyjazd do buszu by głosić ewangelie i to był mój ostatni outreach w szkole.
Po 10 dniach wróciliśmy do bazy i z około 35 studentami, którzy także pozostali w Pembie, spędziliśmy razem święta. Prawdę mówiąc, to nie oczułam świąt w tym roku…może dlatego że klimat temu w ogóle nie sprzyjał. W tym czasie szczególnie mi się tęskniło za rodziną I przyjaciółmi w Polsce. Pierwszy dzień Świąt przyniósł mi jednak wiele radochy gdyż mogliśmy być częścią projektu szkoły, który wykarmił 5000 dzieciaków z ulic Pemby. Dla większości z nich ten talerz ryżu I kawałek kurczaka był jedynym posiłkiem który miały tego dnia. Większość z nich ubrana była w podarte szmaty i była bez butów…ale na twarzach malował się uśmiech i satysfakcja, a sposób w jaki gładziły swoje brzuchy mówił mi że były pełne. Praktycznie cały dzień eskortowaliśmy dzieciaki z jednej bazy do drugiej, z kościoła gdzie zorganizowane były gry i zabawy do miejsca gdzie mogły umyć ręce by w końcu udać się do jadalni gdzie serwowano im świątecznego kurczaka.
Te 3 miesiące były fantastyczne. Był to dla mnie czas odpoczynku i inspiracji, budowania nowych relacji i przeżywania kolejnych przełomów w moim życiu. Nigdy nie zapomnę tych chwil..
27 grudnia opuściłam bazę szkoły i wyruszyłam do Kenii. Po 3 dniach podróży, wczesnym wieczorem dotarłam do Mombasy. Nie tak dawno jednak wycofano w Kenii wszystkie nocne autobusy, co dla mnie oznaczało noc u nieznajomej i bardzo gościnnej kobiety, wraz z którą podróżowałam z Dar es salaam do Mombasy. Odpowiedź na mój problem przyszła tak szybko i niespodziewanie że nawet nie miałam czasu spanikować ;) Tego samego wieczora biegałam od jednego biura podróży do drugiego, szukając autobusu z wolnym miejscem. W każdym okienku w każdej firmie transportowej odesłano mnie z kwitkiem zapewniając że autobusy pękają w szach do drugiego stycznia i to jest najbliższa data jaką mi mogą zaoferować. Byłam zdesperowana by wydostać się z Mombasy i dotrzeć do Kisumu przed Nowym Rokiem...obiecałam dzieciakom że spędzę go z nimi. Po raz wtóry udałam się do jednego z biur i ponownie zapytałam czy nie mają miejsca nawet do Nairobi. Pan w okienku kiwał głową w prawo i lewo dając mi niemą lecz bardzo wymowną odpowiedź. Spojrzałam mu w oczy i powiedziałam” Proszę pana dałam obietnicę dzieciakom, że przed nowym rokiem dotrę do Kisumu i nie chcę jej złamać więc proszę mi pomóc” Mężczyzna spojrzał mi w oczy a potem w książkę przewracając jej kartki przez kilka sekund. W końcu rzekł „mam jedno miejsce do Nakuru, które jest jakieś 3 godziny drogi od Kisumu”. Hahahha oczywiście kupiłam bilet do Nakuru, nie mając pewności gdzie Nakuru dokładnie jest, ale myśl że będę poruszać się do przodu dodawała mi otuchy. Następnego dnia, o wczesnym poranku wyjechałam z Mombasy. Do Nakuru dotarłam wystarczająco późno by nie było już żadnego transportu do Kisumu. Przespałam więc tę noc w autobusie i następnego dnia złapałam już ostatni w tej podróży autobus do Kisumu. Udało się...dojechałam 31 grudnia rano...w samą porę
Kocham Cię siostro! Dziękuję, że jesteś dla mnie świadectwem Bożego działania! Mam nadzieję, że będzie nam dane zobaczyć się jeszcze zanim wrócimy do Domu! :*
OdpowiedzUsuńWiola czekam na dalszą Twoją relację, niedawno odkryłam Twojego bloga i przeczytałam prawie jednym tchem;) Jesteś dla mnie inspiracją.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń