środa, 1 grudnia 2010

no i miesiąc za mną..

Mija miesiąc jak tutaj jestem. Zadziwiające jest to jak czas leci...czasami myślę sobie „Boże czy możesz trochę zwolnić”. Rzeczy tak szybko się dzieją, czasami nie nadążam się nimi nacieszyć. Przeżywam tu chwile radości, uczę się tak wielu rzeczy..jestem obserwatorem tego co dzieje się wokoło, widzę czym może być prawdziwy głód, brak a kiedy one zostają zaspokojone czym jest wdzięczność, co to znaczy kosztować i cieszyć się każdym kęsem MAMBY, każdą chwilą życia.
Tydzień temu ekipa opuściła nas: Kelly definitywnie, rodzina Tyrrells na 6-7 tygodni. W ostatni piątek przed wyjazdem zorganizowaliśmy wspólną kolację...wszyscy razem..dzieciaki, mamki, rodzina JoJo i my. To był niezapomniany wieczór chyba dla wszystkich..na talerzach serwowano mięso co było ekstra smakołykiem, bo jak już wiecie, tylko środa jest dniem mięsnym, dziewczynki założyły kolczyki, które dostały w prezencie od Kelly, w powietrzu można było czuć ekscytacje. Na koniec Isaac wstał by podziękować mamom, za fantastyczną kolację. Gdy jedna z dziewczynek przetłumaczyła wszystkim co powiedział Isaac, nagle wszystkie dzieciaki zaczęły klaskać i wiwatować. Na ich twarzach widać było ekscytację i w pewnym momencie stwierdziliśmy, że te emocje są mimo wszystko za duże jak na zwykłe „Dziękuję za fantastyczną kolację”. I mieliśmy racje. Nasz tłumacz słysząc między słowami fantastic przetłumaczył, że na koniec będziemy pić fantę. Hahaha to było śmieszne, i chociaż po korekcie emocje opadły i w powietrzu było słychać pomruki zawodu, wszyscy byli rozbawieni. Kilka dni później słyszałam jeszcze jak ta fantowa gafa była opowiadana ogrodnikom i ochroniarzom ;)
W tym też tygodniu zrobiliśmy piknik, jak też planowałam. Przygotowałyśmy z Jeredą chleb z masłem, banany i gumy Mamaba. Zawołałyśmy wszystkie dzieciaki i poprosiłyśmy by usiadły na matach. Rozsiadły się w oczekiwaniu na to co za chwilę miało się wydarzyć. Przyniosłyśmy wielkie miski z jedzeniem i zaczęłyśmy rozdawać chleb potem banany i na końcu jako smakołyk każdy dostał po Mambie. Rany, jak przyjemnie było na nie patrzeć, każde zajadało się tym co otrzymało. Niektóre nie wiedziały od czego zacząć. A samo konsumowanie..och patrząc na nie uczyłam się co to znaczy rozkoszować się, delektować każdym kęsem. Niektóre z maluchów nadgryzały Mambę kawałek po kawałku by jak najdłużej móc się nią delektować. Miałam wrażenie, że nie wezmą kolejnego kęsa nie tylko dopóki ten, który wzięły rozpłynie się w ich ustach , ale dopóki nie zapomną jego smaku. Tak zwyczajne wydarzenie, może być doświadczone w tak niezwykły sposób. Byłam poruszona i pouczona by nie połykać każdego dnia, nie wiedząc jaki jest jego smak, ale by być wdzięcznym i umieć rozkoszować się dobrem, które przynosi.
Jednego dnia wybrałyśmy się z Jeredą do Kigali. Papa Jojo miał sprawy do załatwienia więc zabrałyśmy się z nim. Najpierw pojechaliśmy na pocztę, sprawdzić czy nie ma żadnej korespondencji czy też paczki. W naszym interesie jest by raz w tygodniu sprawdzać pocztę, bo nie wiedzieć czemu, nie przetrzymują oni paczek dłużej niż tydzień. Tym razem czekała na nas paczka dla Isaaca i Sereny i gdybyśmy jej nie odebrali to moglibyśmy o niej zapomnieć. Potem Papa JoJo podrzucił nas do centrum Kigali do Nakumatt (można powiedzieć, że to takie małe centrum handlowe) i pojechał załatwiać swoje sprawy. W Nakumatt jest bardzo przyjemna kawiarnia z szybkim dostępem do internetu. To był bardzo relaksujący czas..spędziłyśmy kilka godzin po prostu siedząc w wygodnych fotelach, popijając kawkę i afrykańską herbatę, zajadając się lodami (na samo wspomnienie robi mi się miło i przyjemnie chłodno) i serfując po internecie. Mogłam spokojnie dodać zdjęcia na FB nie martwiąc się że nie zdążę przed rozładowaniem się baterii w komputerze. Po kilku godzinach chciałyśmy wracać, tak by zdążyć na Family time. Papa JoJo nie skończył załatwiać swoich spraw więc zdecydowałyśmy, że wrócimy publicznym transportem. A to oznacza, że czekała nas przygoda. Do tego dnia powtarzałam, że co jak co ale na pewno nie wsiądę na moto taxi, bo nie chce zaglądać śmierci w oczy. Żeby jednak wydostać się z centrum Kigali na obrzeża miasta do dzielnicy Nyabagogo najszybciej i najtaniej jest wziąć moto taxi. „Raz kozie śmierć”..tak też zrobiłyśmy. Na dzień dobry, wsiadając na motor oparzyłam sobie nogę, na szczęście ślad jest nie większy niż centymetrowy uśmiech. To była przejażdżka, śmigaliśmy między samochodami zostawiając je za sobą. Byłam naprawdę dzielna, a zwłaszcza dlatego, że przez całą drogę miałam otwarte oczy. W Nyabagogo przesiadłyśmy się do matatu, które zabrało nas do domu. Kolejna zabawna rzecz, którą zauważyłam to , że na przedniej szybie niektórych Matatu widnieje napis „TRUST GOD”. I lepiej żebyś ufał wsiadając do tego pojazdu, bo nigdy nie wiadomo dokąd dojedziesz ;). Byłam jedynym muzungu na 19 osób i niemowlę, które pomieścił bus. Podobała mi się ta wycieczka.. poza wspomnieniami pozostanie mi pamiątka na nodze w kształcie uśmiechu.
Po całym tygodniu zgodnie z Jeredą stwierdziłyśmy, że wyczekiwałyśmy weekendu. Są to dwa spokojne dni, w których można się zrelaksować i wyciszyć. Wczoraj wieczorem, Mama Jo zaprosiła nas na wieczorną próbę tańca. W Święta, mamy będą tańczyły tradycyjny rwandyjski taniec i zaprosiły nas byśmy dołączyły do grupy. Z wielkim entuzjazmem dołączyłam. To będzie ekstra rzecz, nauczyć się ich tańca. Pierwsza próba za nami i muszę powiedzieć, że nie było tak źle. Jak nauczę się piosenek do których tańczymy, to już w ogóle będzie bomba ;).
Mieszkanie z Jeredą jest naprawdę cool, świetnie się rozumiemy i wspieramy. Dobrze i swobodnie czujemy się w swoim towarzystwie, np. właśnie teraz siedzę sobie na kanapie i piszę bloga, a Jereda w tradycyjnym stroju Rwandyjskim odstawia dramę do piosenki „It is well” tak jakby mnie tu nie było, albo właśnie dlatego że jestem;) Dobrze, że tutaj jest.
Wczoraj odwiedził nas biskup. Poza rolą biskupa, jego fachem albo zamiłowaniem jest krawiectwo. W środę na targu kupiłam materiał i poprosiłam go, żeby uszył mi spodnie na styl Abby spodenek. Abby to 3 letnia dziewczynka, która w swojej garderobie ma spodenki, które mnie urzekły, ona sama wygląda w nich przeuroczo. Zapragnęłam mieć takie same...Biskup i jego żona myśleli na początku, że żartuję..a jak się zorientowali, że nie, śmiali się ze mnie pod nosem „ach muzungu, to dziwna rasa ludzka” ;). Tak czy inaczej wzięli moją miarę, materiał i spodenki Abby na wzór, więc spodziewam się nowej garderoby soon.
Kilka dni temu przewróciłam się. Gdy Jereda zobaczyła moje kolano i piszczel obdarte i we krwi spytała z przerażeniem „co się stało”..odpowiedź była krótka „schody mnie zaatakowały..uważaj tylko tak niepozornie wyglądają..” Jak to mówi moja mamutka: „do wesela się zagoi”... i z pewnością tak będzie...dziura w kolanie pomału zanika.
Trzymajcie się ciepło obserwatorzy w zimnej krainie muzungu...do następnego posta..

4 komentarze:

  1. "...Tylko życie poświęcone innym warte jest przeżycia..."
    Albert Einstein

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale super!! Czytam z Lublina, gdzie jest - 18 stopni. Czyta się z zapartym tchem, sama tez interesowałam się taką działanośćią, ale obecnie zajmuej się moimi maluchami. Ale sercem jestem. Pozdrawienia!
    gosia
    cota@gazeta.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. a król...? król Julian był ?
    Jakże piękne są nogi ( w biskupich spodniach) niosącego ewangelię :0) czy jakoś tak.

    OdpowiedzUsuń
  4. hehe - "obserwatorzy w zimnej krainie muzungu" :) strach pomyśleć gdy się siedzi w klapkach na dworku i łyka promienie słońca :) ale ze śnieżkiem też może być rozkosznie.
    No i Wiolcia fotosesja w nowych porteczkach obowiązkowo i zaprezentuj się ojczyźnie transportem przez fb please, bo czuję że będzie na co popatrzeć :)
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń