No i mamy kwiecień. Pora deszczowa chyba wkońcu do nas zawitała i w ostatnim czasie mieliśmy regularne opady. Jednego dnia mieliśmy tu nawet potężną burze. O tyle było to niezwykłe doświadczenie, że burza zamieniła się w grad tak, że trawa w mgnieniu oka pokryła się lodowymi kulkami. W tym czasie wraz z gromadą dzieciaków miałam library time. Podczas najgorszego uderzenia, wyglądały one przez okno, przyglądając się temu co dzieje się na zewnątrz. Samochody na ulicy zatrzymały się, dwa drzewa złamały się jak zapałki pod naporem silnej dłoni, do klasy przez górne okienka wentylacyjne zaczeły wpadać kamyki i kurz, a całe to widowisko oglądaliśmy przez lodowe kuleczki które jakby ktoś sypał workami z nieba. Po jakimś czasie, gdy wciąż padało jednak natężenie wiatru znacznie osłabło, dzieciaki zaczęły wystawiać ręce na zewnątrz by dotkąć te tajemnicze kulki z nieba. Jakże śmiesznie było oglądać ich reakcje. Z dłońmi pełnymi lodu skakały z nogi na noge wyrażając tym samym chłód jaki czują aż w końcu rzucały na ziemie zawartość dłoni tak jakby je parzyły. Kiedy na zewnątrz trochę się uspokoiło wybiegły wszystkie na dwór i zaczęła się zabawa. Momentami ich radść przemieniała się w dzikie tańce, niektórzy chłopcy zdjęli nawet koszuli, wszyscy co chwilę zajadali się lodowymi kulkami, piszcząc przy tym z podniecenia. Dla jednych była to burza dająca nowe doznania jak chociażby mrozu, który jak dotąd trudno było im wyjaśnić. Dla innych była to burza która przyniosła wiele strat, nie tylko materialnych ale i zdrowotnych. Podczas największej nawałnicy dachy domów latały, drzewa się łamały i zapewne wielu ludzi było zranionych. Córka naszego ogrodnika Asiela znalazła się w szpilatu, gdyż właśnie jej dach porwał wiatr po czym zapadł się na dom, robiąc wielkie zniszczenia i raniąc ją. To zapewne była niezapomniana dla wszystkich burza, niezależnie od doświadczeń.
Już drugi tydzień dzieciaki mają przerwę świąteczną. Na początku ferii niektóre wracały do szkoły na kilka godzin nie tyle by się uczyć ale by pracować na plantacji kawy, która jest tuż koło szkoły. Tak czy inaczej większość jest w domu i popołudniami mamy różne zajęcia. Jednego dnia graliśmy w różne gry, między innymi „gąski gąski do domu” - znacie to? Zabawa była przednia i dzieciaki wykazywały zainteresowanie by kontynuować grę do czasu kiedy Fiston w roli złego wilka zderzył się głową z jedną z „gęsi” o imieniu Dodea. Krew się polała...wilk miał rozwalony łuk brwiowy, gąska skroń. Po opatrzeniu ich przez mama Olive, zdecydowaliśmy się zabrać ich do kliniki, bo rany były dosyć głębokie więc może chłopcy będą musieli być szyci. Po kilku godzinach wrócili nie tknięci igłą – ufff szycie nie było potrzebne. Innego dnia podczas library time Arsen próbował swoich aktorskich sił. Po zabawie w zagrodzie świń przyszedł by układać puzzle. Wszystkie dzieciaki poprosiłam żeby umyły ręcę zanim wezmą książkę czy też puzzle. Wszystkie wykonały polecenie poza Arsenem. Siedział przy mnie i kilkakrotnie prosił mnie o puzzle – za każdym razem otrzymywał tą samą odpowiedź. W końcu położył się na ławce i wymusił łzy które zaczeły spływać po jego policzkach. Po chwili poza łzami, glutki zaczeły spływać mu z nosa robiąc małą kałuże. Zerkał na mnie co chwilkę by upewnić się że widzę. Po kilku minutach wytarł glutki o koszulkę, otarł łzy i jakby nigdy nic wstał by pójść do kranu umyć dłonie. Niezły z niego gagatek, jeśli ma dobry humor jest jak do rany przyłóż, ale jak mu coś nie na rękę to potrafi dać w kość. Innego dnia wraz z dzieciakami puszczaliśmy bańki mydlane. Zanim im je rozdałam Arsen spytał mnie „gdzie są bańki” na co ja „ w twoim nosie”. Moja odpowiedź wywołała u niego śmiech i właśnie w tym momencie puścił bańke z nosa...to było zabawne. Teraz za każdym razem jak wycieram mu nos (Arsen ma katar 12 miesięcy w roku) mówię by pokazał mi swoje bańki na co on reaguje śmiechem i zaczyna się szoł bańkowy.
Arsene
Czas wolny od szkoły, kiedy wszyscy jesteśmy w domu całe dnie, jest szczególny pod wieloma względami. Więcej czasu spędzam z wszystkimi dzieciakami, podczas różnych zajęć mam okazję widzieć ich reakcje, zdolności i słabości, nie mniej niż swoje własne. Staram się umilić im czas tak by się nie nudziły i wychodzi mi to różnie. Raz mamy przednią zabawę, innym razem frustracja mnie ogarnia bo trudno jest mi uszczęśliwić 60-tkę naraz, a te mniej zadowolone dają mi o tym znać. Takie chwile uświadamiają mi jak bardzo potrzebuję Taty non stop by móc kochać, zamiast się złościć i tracić cierpliwość.Czasami podczas library time kiedy mam nawet 20-30 dzieciaków tak bardzo chciałabym żeby było więcej niż jedna auntie Wiola. Kiedy moje imię wykrzykuje więcej niż 5-tka tracę orientację i nie wiem co robić, a niecierpliwość oczekujących na moją pomoc udziela się także i mnie. Sama z siebie potrafię dać lub zrobić oczekując za to zapłaty w postaci wdzięczności czy uprzejmości. Gdy tego brakuje moja miłości się kończy. Ale miłość Taty nigdy się nie kończy, i kiedy widzę jak wiele cierpliwości okazuje On mnie, ile przychylności i dobroci nie zasłużonej niczym, chce umieć tak kochać tych wokół mnie. Okazuje się, że to właśnie mój dom i moja rodzina jest idealnym miesjcem by codziennie uczyć się tej lekcji. Czasami wybiegam myślami, zastanawiając się jak mogę błogosławić/kochać ludzi poza sierocińcem, którzy nie są w moim zasięgu. Dochodzę jednak do wniosku, że w jego „murach” jest tyle możliwości, by okazać cierpliwość, dobrotliwość, by nie unosić się gniewem gdy coś jest nie po mojej myśli, by nie myśleć nic złego ale spodziewać się dobrego, by zakrywać błędy, by wszystkiemu wierzyć i wszystko znosić, że to wystarczy – po prostu kochać.
Kwiecień to także czas Wielkanocy, świętowania zmartwychwstania Jezusa. Jego śmierć i zmartwychwstanie są fundamentem mojego życia. Gdyby nie te wydarzenia, to dzieło zbawienia jaką nadzieję mogłabym mieć w życiu, na czym mogłabym je oprzeć, czego się uchwycić, skoro wszystko inne przemija? W tym dniu mogłam poddać się tylko refleksjom, gdyż z powodu Pamęci Ludobójstwa z 1994 roku w całej Rwandzie właśnie w tym czasie nie można było obchodzić żadnych uroczystości świątecznych, a to za sobą niesie brak uczty, którą pierwotnie planowaliśmy dla dzieci, gier i zabaw, klaskania i grania na instrumentach. Jest to czas żałoby po tych którzy odeszli w 94' , pamięci i zadumy nad tamtymi wydarzeniami. Cały ten tydzień większość czasu spędziłam z dzieciakami na ukłądaniu puzzli, rysowaniu i malowaniu – na nic innego nie mogliśmy sobie pozwolić. Jedną z ostatnich aktywności, która sprawia mi dużo przyjemności są zajęcia rysunku, na których rysuję na tablicy jakiś motyw, który rysuje reszta. Mam tu sporą grupę talenciarzy – najbardziej lubie chwilę, w których one same mają przed oczyma swoje dzieło i widzą że naprawdę im wyszło. Lubię patrzeć jak są zachęcone własną pracą.
Kilka chwil, które są mi drogie/śmieszne/nie obojętne : podczas oglądania „Narni” z dzieciakami obserwowanie Valeri (nowej dziewczynki) i mama Claudine (nowej mamki) z kórych ta pierwsza nie raz krzyczała z wrażenia, podczas gdy druga miała buzię otwartą; zaniesienie Eliasa i Zacha do łóżka i ułożenie ich do snu – gdy zasnęli podczas odlądania filmu;
Zach
chwile w pokoju dziewczynek – leżenie z nimi na łóżku i czytanie im psalmów po rwandyjsku – powiedziały że nawet coś zrozumiały ;); widok człowieka niosącego 10 materacy na głowie!; okrzyk Anastase „For Narnia!!” podczas prostowania półki z książkami, która przechyliła się prawie łamiąc się pod ciężarem; obserwowanie różnokolorowych ptaków, które chętnie siadają na parapecie po tym jak Isaac zaczął rzucać na nim okruchy; patrzenie na Immaculee, która wkońcu pojęła jak układać puzzle i ta umiejętność zmieniła ją w maszynę do ukłdania puzzli; upór dzieciaków w przekonywaniu mnie, że to wąż mnie ugryzł, po tym jak moja stopa spuchła i przez dwa dni wyglądała jak stopa słonia- opuchlizna pomału schodzi i noga wraca do kształtów ludzkich; kobieta w sklepie ściskająca mi rękę po tym jak widziała mnie w akcji ratowowania staczającego się z parkingu samochodu – przerażona zawołałam „Isaaca!!!” i Serena dobiegła do mnie próbując zatrzymać samochód razem ze mną - znajomy Isaaca w sklepie powiedział, że widzowie byli zdumieni bo każda kobieta rwandyjska poprzestała by na patrzeniu;i moje ulubione wspomnienie – siedzenie z Arsenem po zmierzchu na wzgórzu, przyglądanie się błyskawicom, które rozświetlały niebo w oddali i śpiewanie pod nosem „ you make all things work together for my good”!
Anastase
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz