środa, 9 maja 2012

I want to go to heaven but I don't want to die

No i mamy maj, miesiąc w którym teoretycznie kończy się sezon deszczowy i w którym mija rok jak mieszkam w Afryce. W tym miesiącu skończyła mi się również wiza, więc obecnie jestem w procesie wyrabiania kolejnej. Po ostatnich przygodach z Urzędem Emigracyjnym pozostała mi chyba lekka trauma, co wprawiło mnie w lekki stres związany z złożeniem tam wizyty. Pierwsze spotkanie skończyło się odprawieniem mnie z niczym. Ponieważ aplikuję o wizę turystyczną, czyli taką samą jak ta, którą za każdym razem daje mi Ambasada Rwandy w Berlinie, przedstawiłam im dokładnie takie same papiery, które dają mi zielone światło w ambasadzie. Jak się okazało, myliłam się. Pan urzędnik powiedział że format aplikacji jest zły i że potrzebuję to i śmo... Miałam przy sobie zaproszenie od biskupa, które wystawił mi godzinę wcześniej, więc zastanawiałam się czy zaproszenie od legalnego i lokalnego przedstawiciela misji wystarczy (zamiast kopi wizy Isaaca, której pan ode mnie zażądał)...chwile wahałam się z pytaniem, bo nigdy nie wiesz czy polepszysz sprawę czy pogorszysz. Zapytałam jednak i to był mój błąd. Jak pan urzędnik zobaczył zaproszenie to stwierdził, że z takim papierem to ja w ogóle muszę zmienić profil wizy która jest o 20000frw droższa. Jak wyszłam z biura, jakby jakiś kamień na mnie spadł, aż mi się zrobiło ciężko. Na myśl przyszły mi złośliwe myśli i wtedy usłyszałam „Jesteś tu żeby narzekać na ten kraj czy żeby go błogosławić” To jedno zdanie, było jak światło, które przedarło się przez ciemne chmury moich myśli i postawiło mnie do pionu. Kolejnego dnia wróciłam do urzędu, za biurkiem siedział ten sam pan. Nie łudziłam się nawet, że może mnie zapomniał, jak się okazało przy pierwszym spotkaniu, pamiętał mnie sprzed kilku miesięcy, ha. Przedstawiłam mu plik dokumentów, o których wspomniał mi przed pokazaniem mu zaproszenia od biskupa. Pan przejrzał papiery i przyjął mój paszport informując że za kilka dni odezwą się do mnie. Jak wyszłam na zewnątrz ogarnęła mnie radość i nie mogłam przestać się uśmiechać. Uliczni sprzedawcy kart telefonicznych, rzucili się w moją stronę, jakby z nadzieją, że uśmiech może dobrze „wróżyć” i coś mi sprzedadzą. Zdecydowałam, że zamiast wziąć moto taxi, do Nyabugogo udam się pieszo. Zaczęłam iść ulicą, włożyłam słuchawki w uszy i Jason Upton zaczął mi śpiewać „you are not alone”. I nie byłam sama, w tej chwili czułam że Tata prowadzi mnie za rękę. To był dobry godzinny spacer do miejsca, skąd odjeżdżają matatu (minibusy) do mojej wsi. Po drodze mijałam ludzi, którym mogłam się w końcu przyjrzeć, uśmiechnąć się, zatrzymać przy panu bez nóg i dać mu pieniążek, przeprowadzić staruszkę przez ulicę...tylko jedna dwumetrowa pani mi się dziwnie przyglądała, a zwłaszcza moim klapkom, jakby je chciała dla siebie, więc zrezygnowałam z kontaktu wzrokowego ;). To był dobry dzień. Wciąż czekam na info z biura czy przydzielili mi wizę.
Dwa wieczory wraz z Sereną zorganizowałyśmy wieczór gier dla dzieciaków, które miały najlepsze wyniki w szkole. Poza zabawą zorganizowałyśmy im też małą przekąskę w postaci popcornu i cukierków. Pierwsza grupa stanowiła młodsze dzieciaki. Dobrze było patrzeć na ich radość. Bardziej były chyba podekscytowane przekąską niż grami. W pewnym momencie Gilbert zaczął zmieniać barwy twarzy jak kameleon. Jak kolor zmienił się na zielony powiedziałam mu żeby nie ryzykował i skończył popcorn później. Jedną z gier była memory game. Wszyscy świetnie wykazywali się pamięcią, poza Valerią, która najwidoczniej wciąż była bardziej zaabsorbowana jedzeniem niż grą. Podczas gdy reszta miała po kilka par, ona nie miała żadnej. Za każdym razem jak ktoś znalazł parę komentowałam „good job” albo „nice work”. Gdy na stole pozostało może 5 par, w końcu Valeria znalazła jedną po czym krzyknęła jakby pytająco patrząc mi prosto w oczy „GOOD JOB”? Wszyscy, z Valerią na czele wybuchnęli śmiechem. Swoją drogą to wesoła z tej Valeri przylepa, jakby mogła nie wypuszczałaby cię z ramion. Ostatnio mamy tutaj „puzzle movement” i również Valeria robi znaczny progres w ich układaniu, z 12 elementów przeszła na 24.
Agnes i Valeria - wieczór gier.
Akcja materacy jest praktycznie zakończona. Jednego popołudnia ponad 30 osób ze wsi zebrało się na naszym wzgórzu przed kościołem. Pośród zebranych były już poznane przeze mnie wdowy, co sprawiło że nasze „pozdrowienie” było jak powitanie starych znajomych, pełne uścisków i ciepłych słów – byłam wzruszona. Wszyscy zasiedli na ławkach, które przedtem dzieciaki wyniosły z kościoła. Standardowo, spotkanie rozpoczęłam ja, opowiadając im krótko i zwięźle historie Boga, który przez pokolenia wyciągał swoje ręce do ludzi, przemawiając przez proroków, pośród znaków i cudów dając znać o swojej miłości, ale którego ludzie odrzucali. Aż w końcu posłał syna swego jednorodzonego, przez którego śmierć i zmartwychwstanie, możemy wrócić do Boga, możemy żyć mając pokój w sercu, którego tak często nam brakuje . Potem mama JoJo przekazała wszystkim info organizacyjne, co i jak. Ludzie ustawili się przed kościołem i nasze dzieciaki zaczęły wynosić materace i przekazywać je czekającym w kolejce. Wiem że się powtarzam, ale nie zaszkodzi powtórzyć się jeszcze raz. Wy tam - jesteście ludźmi znaczenia, których udział, nawet jeśli wydaje się małym, ROBI RÓŻNICĘ w życiu ludzi, dzięki wam ktoś nie będzie spał na ziemi! Czyńmy różnicę, czyńmy ją każdego dnia! Ubóstwo przybiera wiele form, nie tylko tą fizyczną, w której ludzie dosłownie są głodni i spragnieni, bez domów, bez niczego. Tak często wokół nas jest tylu samotnych ludzi, tylu nagich odartych z nadziei, tylu głodnych ciepłego słowa, tylu spragnionych uwagi kogokolwiek lub chociażby uśmiechu, oni również są ubodzy, innymi słowy potrzebujący. I może nie materac czy kozę, ale podarujmy komuś chwilę czasu, wysłuchajmy go, powiedzmy dobre słowo, dodajmy otuchy i obdarujmy uśmiechem – to wcale nie tak dużo, ale jakże ogromną różnicę czyni dla wielu z nas. Tego właśnie chce od nas Tata – kochaj bliźniego. Jak? Spragnionemu daj pić a głodnemu jeść, nagiego przyodziej... W dzisiejszym świecie , to co się liczy to rezultaty, ale w życiu nie chodzi rezultaty ale o miłość. Pewnego dnia wszyscy staniemy przed Bogiem, i szokujące jest to na podstawie jakże prostej rzeczy Wszechmocny nas osądzi: byłem głodny i daliście mi jeść, byłem spragniony i daliście mi pić, byłem nagi i przyodzialiście mnie...wow! Szukajmy więc wielkich rzeczy i przykładajmy ręce do wielkich dzieł, ale nie zapominajmy o tym największym dziele miłości, które wypełnia się przez małe rzeczy. Przy okazji tej wizyty, jedna wdowa powiedziała mi, że jej koza już raz miała młode i że przekazała nowo narodzoną sztukę dalej...czy to nie jest piękne? Małe rzeczy składają się na wielki sukces...jeszcze raz dziękujemy! Zostały nam trzy materace, które na dniach zawieziemy do wioski, w której mieszka Habimana, chłopiec, którego znamy i który mieszka w skrajnie biednych warunkach.

Kilka chwil, które są śmieszne/cenne/nie obojętne:
granie z dzieciakami w grę „would you rather” i pytanie Mugisha „would you rather have a baby or husband?;
„Oh yeah” - okrzyk Sereny będącej na dworze, która z pasją zabija muchy, których ostatnio jakby się namnożyło. Nie wiem czy spotkałam kiedykolwiek kogoś, kto czerpałby więcej rozkoszy z zabijania owadów;
„Auntie Wiola we eat Christmas” Gemi pełna ekscytacji z powodu uczty Wielkanocnej, którą mieliśmy tydzień po Wielkanocy z powodu Memorial Genecide;
„I want to go to heaven but I don't want to die” – Dodea do Isaaca;
wracając z family time zatrzymać się na chwilę i patrzeć w niebo (ostatnio jest niesamowicie rozgwieżdżone i do tego była pełnia księżyca ;)),
widok Codiego (nasz najmłodszy) który na widok Snake killerki (naszej najstarszej mamki), która właśnie wracała z urlopu, wybiegł na drogę z otwartymi ramionami krzycząc „Mama Bi Bi”-ta kobieta, mimo swojego podeszłego wieku jest dla niego jak matka;
granie z dzieciakami w siatkówkę, co trwało niestety krótko -jednego dnia opuściłam ich na 5 minut i jak wróciłam piłka była już przebita;
granie z dzieciakami w grę w której między innymi wykrzykuje się kraje i ich okrzyk „Porolandi” - poprawianie ich nic nie daje, Isaac przez ponad dwa lata uczy ich wymawiać USA zamiast usa – czytaj ciągiem;
widok Arsena, który dobrowolnie oddał klucz do klasy Elia mówiąc: „you first” - rezultat niedzielnego kazania,
wracając z Kigali widok grupki chłopców, z których jeden, na mój widok, zdjął buty i przekazał koledze, podszedł do mnie na boso i powiedział „Give me shoes”;
„Yesu we”( „O Jezu”) reakcja Immaculle podczas lekcji komputera na zmniejszenie/zwiększenie okna programu.

Agnes i Dodea