wtorek, 24 lipca 2012

...

Macie czasami takie chwile kiedy jesteście blisko osoby, słyszycie jej śmiech, widzicie jej twarz i nawet mając ją tuż obok siebie tęsknicie za nią tak aż boli. Byliście czasami w miejscu które każdym swym szczegółem ujęło wasze serce, i jeszcze ciesząc oczy jego pięknem, rozkoszując się zapachem powietrza już tęsknicie za nim tak aż boli. Tęsknota stała się moim wiernym towarzyszem, każdy dzień staram się pić haustami i mimo to wciąż czuje się spragniona. Tęsknię za Afryką całym sercem, tęsknię za każdym z osobna i za wszystkimi naraz. Tęsknię za Sederickiem i przeglądaniem z nim po raz 100-tny Atlasu Świata, tęsknię za Liliane i jej słodkim śmiechem, tęsknię za Patricia i Uwase i rozmowami z nimi, tęsknię za Valerią i jej przytulaniem się do mnie za każdym razem jak mnie widzi, nie ważne czy jest to 1 czy 10 razy dziennie, tęsknię za Gemi i jej figlarnym spojrzeniem jak grzebie mi po kieszeniach, tęsknię za Mamy i jej nieustannymi pomyłkami w nazywaniu mnie Mama Serena, Auntie Lorisa a nawet Papa Isaace, tęsknię za Simonem który oczarował mnie swoją odwagą i zwinnością, jak to powtarza Isaac, „Simone has a muscles on his muscles” „Simon ma mięśnie na mieśniach”...jest moim małym Ryczypiskiem z Narni .Tęsknię za Codym, naszym najmłodszym chłopcem, który za każdym razem gdy ucze go wymawiać moje imię Wio-la, z błyskiem w oku i radością w głosie powtarza Do-da. Tęsknię za godzinami w kuchni z mamkami, obieraniem pomidorów i ziemniaków, tęsknię za podlewaniem ogrodu..tęsknie.
Valeria
Simone i Anastase

Sederick & Dodea & reszta

Jakiś czas temu miałam w swoim pokoju inwazję pcheł. Przez długi czas nawet nie wiedziałam że to pchły mnie jedzą każdej nocy, ślepo wierzyłam że to bed bugs. Z mylnym przekonaniem próbowałam zapobiec „nocną ucztę” robaków i spryskiwałam łóżko jakimiś środkami od Isaaca, wystawiałam materac na słońce z nadzieją że promienie śłoneczne zabiją to dziadostwo...nic z tego. Każdej nocy przybywało mi sladów na ciele, które okrutnie swędziały. Po jakiś dwóch tygodniach mojej udręki, Isaac znalazł w łóżku Henrego pchłe (noc wcześniej Henrego też pogryzły). Odkrycie Isaaca ucieszyło mnie bo wiedziałam już jak zapobiec własnej śmierci i przyczynić się do śmierci wroga. Na drugi dzień po raz kolejny wyparzyłam we wrzątku wszystkie prześcieradła i ciuchy a Isaac spryskał cały pokój środkiem na pchły. Akcja zakończyła się sukcesem co niezmiernie mnie uszczęsliwiło. Zanim jednak odniosłam zwycięstwo naliczyłam 70 ugryzień na całym ciele.
Kilka dni po zwycięstwie nad pchłami złapałam jakąś infekcje organizmu – dowiedziałam się o niej całkiem przypadkiem. Pewnego poniedziałku, w gorące popołudnie tuż po podlewaniu ogrodu wróciłam do domu i nagle zrobiło mi się zimno i dostałam dreszczy tak że wrzuciłam na siebie sweter. W jednej chwili opuściły mnie siły więc nie czekając za długo poszłam do łóżka. Na drugi dzień te same objawy – pomyślałam że to może jakieś przeziębienie więc tego dnia zrobiłam tylko poranne lekcje komputera i reszte dnia spędziłam w łóżku. Pewnie nie poszłabym do lekarza gdyby nie okropny ból ucha, który pojawił się tego samego dnia wieczorem. W środę rano byłam półprzytona bo ucho mnie tak bolało że nie mogłam spać a i leki przeciwbólowe już nie pomagały. Przekonana że mam infekcje ucha pojechałam do lekarza. Dr. Tomi zbadał mnie i stwierdził że ucho mam czyste ale zaczął zadawać mi pytania i ku mojemu zdziwieniu większość symptomów było trafionch w dziesiątkę. W końcu polecił mi bym zgłosiła się na pobranie krwi żeby w 100% wyeliminować malarie i przekonać się dlaczego tak się czuje. Będąc w Polsce zdarzało mi się być krwiodawcą ale to pobranie krwi było dla mnie nowym doświadczeniem. Pan pielęgniarz najpierw położył mi rękę na stole by się rozluźniła po czym wbił mi w żyłę igłe grybości makaronu spagetti. Następnie podpiął do igły fiolkę, która zapewniam nie była strzykawką. Ponieważ ręka leżała na stole w pozycji poziomej przez kilka dobrch sekund krew nie chciała spływać do fiolki, pan pielęgniarz, wziął łagodnie moją rękę i spuścił ją w dół by z pomocą grawitacji krew mogła spłynąć do szklanego naczynia. Ciekawe doświadczenie ale najważniejsze że rezultat ten sam – krew została pobrana. Po godzinie były wyniki, które wskazały że mam jakąś bakterię w organizmie, nie pytajcie jaką, za nic nie pamiętam. Jakkolwiek to właśnie ona spowodowała wzrost ciśnienia taż że odbiło się to na prawej stronie mojej twarzy, zwłaszcza uchu. Przez ponad tydzień czułam się jakby mi ktoś wmontował do głowy muszle w której słychać szum morza, albo dla tych którzy pamiętają TV1 kiedy to program telewizyjny się kończył i na odbiorniku pojawiały się kolorowe paski a w tle słychać było taki tępy, jednostajny dźwięk – to ten właśnie dźwięk towarzyszył mi przez dzień i noc, przez jakieś 7 dni. Jakkolwiek ten koszmar nocny został opanowany i z nastaniem lipca nastał dzień.
W pierwszym tygodniu lipca przyjechał do nas team z Pensylwani. Dr. Ed, i jego podopieczni-dwie grupy cztero osobowe- zrobili niezwykle dobrą prace z dzieciakami. Codziennie wychodzili z nowymi pomysłami różnych aktywności co wywoływało wielki uśmiech na twarzy dzieciaków a to z kolei wielką radość w moim sercu. Tak jak w zeszłym roku i tym razem przwieźli ze sobą śnieg w proszku...ach ci Amerykanie! Ponieważ dzieciaki były zajęte z teamem, miałam więcej swobody by w wolnych chwilach poświęcić czas „wolnym elektronom”. I tak np.jedno popołudnie spędziłam siedząc na murku z Mega Mind, wyczekując na dzieciaki, które w tym czasie wracały ze szkoły. Podczas naszej wspólnej posiadówki dowiedziałam się że jej najulubieńszym zwierzęciem jest Jezus, gdy jednak ograniczyłyśmy się do stworzeń, wykluczając Stwórce z grona „zwierząt”, odpowiedzią było „you” ;)
zabawa śniegiem

Ostatnie dni coraz cześciej łapie się na tym że ogarnia mnie głębokie wzruszenie w którym całą swą wolą powstrzymuje łzy, i najczęściej ma ono miejsce podczas zwykłych, codziennych zajęć. Zachwycam się tym że mimo prozy życia, widzę Jego piękno i ciesze się każdą chwilą jaka mi jest dana, i mam nadzieje że ta nowa perspektywa nie jest tylko kwestią tego miajsca ale jest owocem zmiany serca. Zdumiewa mnie to , że przyjechałam tu z zamiarem służenia tym najmniejszym z najmniejszych, a znalazłam się w miejscu w którym to mnie usłużono i obdarowano. Przyjechałam by uczyć i kochać, a tymczasem znalazłam się pośród najlepszych nauczycieli, którzy nie żałowali swojej miłości dla mnie. Te sieroty, wdowy i ubodzy pomogli mi lepiej zrozumieć dlaczego zajmuja oni tak szczególne miejsce w sercu Taty.

Chwile niezapomniane/śmieszne/bezcenne:
Godzinny spacer z Fiston z boiska na którym gramy w nogę każdej niedzieli.
„I like Hale but he is death „– Arsene do mnie informując mnie o śmierci naszego psa.
„Can I hug you and kiss you all day tomorrow” – Arsen do mnie
„You are my best friend Muzungu" – Patricia do mnie
Patrzenie z Sederickiem na gwiazdy przez lornetkę.
Nazywanie z Arsenem rodziny „glutków” która pernamentnie mieszka w jego nosie i najczęściej wychodzi na spacer wisząc mu „do pasa”
Obserwowanie z Brook, a nawet machanie do żołnierzy którzy codziennie o tej samej porze dnia mijają nasz sierociniec
"Do I know you" - Henry do mnie.
"I think polish pancakes are my favorite" - Henry do mnie
Oglądanie z Sederickiem gwiazd przez lornetkę
"The truth is that I don't know when I was born, but I think I am around 25" - Nyogukuru (nasza nauczycielka) do mnie gdy zapytałam ją o wiek ;(
"Can you see Jesus?"- Arsene do mnie, "Yes"- odpowiedziałam. "Where?"-zapytał ponownie zdziwiony, "In you"- usłyszał w odpowiedzi. Po chwili milczenia kontynuował "And I see Him in you" ;)

Publikuję tego posta siedząc na lotnisku i czekając na mój lot. Z spuchniętymi oczami dochodzę do siebie po wielkim pożegnaniu w Home of Champions. W nocy ledwie spałam, chusteczki nie były pomocne więc płakałam w ręcznik który chłonął moje krokodyle łzy jak gabka wodę. Listy i obrazki które dostałam od dzieciaków były jak cebula w oczy – wyciskały ze mnie łzy, które powstrzymwałam przez cały dzień. Pożegnania...jak ja was nie lubię!
p.s czas na mnie - wzywają nas samolotu...