tag:blogger.com,1999:blog-436457498436387552024-03-22T03:06:06.806+02:00Wioleta w AfryceCzas na zmiany.. zainspirowana przez "pana z metra" jak na moje oko z 1925 roku i zachęcona przez Tatę do tego by nie bać się życia wyruszam po przygodę. Afryka będzie moim domem przez...him to sie okaże na jak długo :) Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.comBlogger71125tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-27750017187417778342014-10-25T16:04:00.001+02:002014-10-25T16:17:14.915+02:00W podróży W środę 20 Sierpnia wstałam wraz że słońcem, by wczesnym rankiem złapać autobus z Maputo Mozambik do Johanesburg, RPA. Teoretycznie, przemierzenie dystansu pomiędzy tymi dwoma miastami nie powinno zajać wiecej niż 9-10h. No chyba że autobus się "rozkraczy" w połowie drogi...co jak myślałam nie zdarzy się w Afryce Południowej... Jak się okazało byłam w błędzie...południowa czy północna...Afryka to Afryka. Już po drugiej stronie granicy, autobus zatrzymał się w szczerym polu, z kilkoma chatkami na krzyż. Godziny mijały jedna po drugiej wprawiajac pasażerów w zniecierpliwienie. Wkońcu, będac znudzona siedzeniem na drodze, zaczęłam zaczepiać dzieciaki, które zbiegły się wokół nas. Po około 5 godzinach poinformowano nas, że ten autobus nie ruszy I że czekamy na nowy, który jest w drodze. Po kolejnyh 2 godzinach kontynuowaliśmy nasza podróż.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-UbBRvHT91rA/VEus-S9zYSI/AAAAAAAAA8g/V95d0XzopxE/s1600/IMG_0530.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-UbBRvHT91rA/VEus-S9zYSI/AAAAAAAAA8g/V95d0XzopxE/s320/IMG_0530.JPG" /></a></div>W drodze do Johanesburga...<br />
Do Johanesburga dotarłam po północny zamiast o 4 popołudniu, zdecydowałam więc udać się na lotnisko, gdzie przez kolejne 14h czekałam na mój lot. Na szczęście Mugg&Bean jako jedyna restauracji na całym terminalu była otwarta, więc przez kilka godzin spijałam herbaty I kawy, próbujac nie uderzyć głowa o blat stołu. Gdy lotnisko, zupełnie nagle wypełniło się ludźmi, przylatujacymi I odlatujacymi z I do wszystkich zakatków świata zaczęłam krażyć po terminalu. Gdy w końcu usiadłam na ławce, starsza Pani usiadła koło mnie. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że w momencie gdy zajęła miejsce koło mnie, usłyszałam Tatę "Wiola, zrób jej masaż stóp"! Haha podczas gdy Nieznajoma, wierciła się w poszukiwaniu wygodnej pozycji, ja miałam powżna knowersacje z Tata. Nawet dla mnie, szalonym pomysłem wydawało mi się ugniatanie stóp nieznajomej starszej pani. "Jeśli naprawde chcesz bym to zrobiła, potrzebuje jakieś zachety, znaku..."mówiłam. I wtedy starsza pani sięgnęła do torebki I wyciagnęła mała foliówke z szmatka. Nie myślac za wiele zwróciłam się do niej " Przepraszam, Bóg powiedział mi bym zaoferowała Pani masaż stòp." Zapomniałam dodać że obok niej siedziała kolejna kobieta. Przez chwile obie one patrzyły na mnie z tym dziwnym wyrazem twarzy, po czym starsza pani powiedziała " Jesteś zesłana z Nieba. Właśnie wysiadłam z samolotu I po wielu godzinach lotu, moje stopy sa spuchnięte I obolałe. Masaż byłby pomocny". Wzięłam więc szmatkę, która wyciagnęła ona przed momentem, I schłodzona zimna woda, użyłam do masażu. Podczas tych może 15-20 minut, miałam swietna knowersację z obiema paniami. Ta sytuacja dała mi dużo do myślenia...tak często bowiem, mowię, że dla Taty zrobiłabym wszystko, oddałabym wszystko, I oto nadarza się okazję by zrobić tak niewiele, oddać co najwyżej dumę, opinnię nieznajomych...a mimo wszystko zmagałam się przez moment by posłuchać głosu, który tak kocham. Posłuszeństwo jest lepsze niż ofiara, I czasami wygłada Ono jak masaż stóp :) <br />
Gdy nadszedł czas mojego lotu, najpierw poinformowano nas, że lot jest opóźniony, po czym po kilku godzinach, że jest odwołany. Pasażerowie nie byli zadowoleni, zwłaszcza grupa żydów, która dała pracownikom lini wyraźnie do zrozumienia, że z powodu szabatu nie moga ONI podróżować dnia nastepnego. Cześć podróżowała, a cześć nie...obchodzili Sabat w hotelu, w ktorym zakwaterowali wszystkich z odwołanego lotu. Dla mnie osobiście, to było to błogosławieństwo...48h na nogach, mogłam wkońcu wziac goracy prysznic I spać w łóżku. Piatek rano, udałam się z powrotem na lotnisko, złapać mój lot do Kenii. Moje samopoczucie nie było najlepsze...czułam się chora I chyba tak wygladałam, bo na lotnisku nieznajomy podszedł do mnie z Aspiryna w reku I powiedział że mi się bardziej przyda. Miałam wrażenie że przeżywam déjà vu, gdyż po raz drugi mój lot został odwołany. Niektórych pasażerów ogarneła furia...ja natomiast zaczęłam się poważnie zastanawiać czy nie zaadoptować jednej z bramek na mieszkanie...przypomniał mi się bowiem film Terminal. Po wielu godzinach w końcu udało mi się zmienić bilet i po północy zasiąść w samolocie. W sobotę po południu dotarłam do Kisumu, podczas gdy moje walizki zdecydowały się zwiedzić Etiopie...okazało się bowiem ze w tym całym zamieszaniu mnie wysłano do Kenii a moje walizki do Addis Ababa. Po kilku dniach ikonę dotarły do Kisumu :) W tym całym zamieszaniu nauczyłam się, ze nie ma co się spinać i denerwować, Tata ma wszystko po kontrola. Tych którzy lubią przygody, zapraszam na wyprawę...:)Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-69617880772049319802014-09-28T12:32:00.001+02:002014-09-28T12:38:04.862+02:00Proces :) Zastanawialiście się czasami dlaczego Bóg, który mógł stworzyć wszystko w mgnieniu oka, zdecydował się ukształtować wszechświat w 6 dni? Jednego dnia, podczas gdy zastanawiałam się kiedy "coś" się skończy, kiedy coś się zmieni, kiedy dotrę do celu, Tata powiedział...Wiola, proces jest częścia mojej natury więc lepiej go pokochaj...Co! Jak to możliwe, że Bóg, który może wszystko delektuje się w procesie, a człowiek, który nie może nic, chce mieć wszystko "na już". Popatrz na drzewa, zwierzeta, siebie, powiedział...drzewo nie jest od razu drzewem, zaczyna od ziarna. Lew nie jest od razu królem dżungli...zaczyna od małego, słabego kociaka. Wszystko co żyje jest w procesie, bo tak chciałem. Zdawałam sobie sprawe z tego, że moje życie jest w procesie, ale przyznaję, że tyle razy narzekałam I nie doceniałam jego wagi! Czas to zmienić I zamienić niecierpliwość w wdzięczność :) <br />
Po Mozambiku udałam się do Kenii. Podczas szkoły, jednego popołudnia, czułam, że w tym czasie kilku tygodni pomiedzy szkołami powinnam odwiedzić dzieciaki w Kisumu. Byłam zdesperowana, I chociaż nie miałam w tym czasie pieniedzy na bilet, byłam zdeterminowana by jakimś cudem dostrzeć do celu "...choćbym na pieszo Tata, ale pójde..." wołałam! :) Kilka dni później jedna ze studentek podeszła do mnie I powiedziała " Bóg mi powiedział żebym ci opłaciła bilet lotniczy. To gdzie lecisz?" Hahahaha Jego dobroć mnie rozbraja. Jego dobroć zmiękcza moje serce I buduje moja wiarę...Bóg jest dobry!<br />
Podróż do Kenii to była kolejna przygoda o której wiecej już w nastepnym poście :)<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-VTpro6TjM_Q/VCfiJDkIQ1I/AAAAAAAAA78/whSu6U1Sc2U/s1600/IMG_0857.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-VTpro6TjM_Q/VCfiJDkIQ1I/AAAAAAAAA78/whSu6U1Sc2U/s320/IMG_0857.JPG" /></a></div>Wszyscy jesteśmy w drodze :)<br />
Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-12168684523582212342014-09-19T15:05:00.000+02:002014-09-19T15:05:20.781+02:00Mozambik cdStudenci się zjechali I już dawno wyjechali...jak I ja. Czas w Mozambiku był piękny I rozciagajacy. Przez ponad dwa miesiace mieszkałam z 7-ka wspaniałych kobiet, dla których w tym czasie byłam "mama". Haha cieżko tak przetłumaczyć wszystko słowo po słowie...więc dla jasności, "mama" jest liderem domu. Był to dla mnie niezwykły przywilej być wsparciem dla tych dziewczyn w tym jakże intensywnym I szczególnym dla nich czasie. Były one dla mnie inspiracja I błogosławieństwem! Razem przeżyłyśmy chwile radości I smutku, relaksu I wyzwań. Biorac pod uwagę, że żadna z nas się nie znała, każda jest z innego kraju, różnych zwyczajów I kultury, myślę, że świetnie stawiłyśmy czoła momentom bez wody, bez pradu, bez gazu, czasie kiedy Tata dotykał I zmieniał życie każdej z nas, na ziemi, która była obca nam wszystkim. <br />
Najstarsza z nas to Sandra. W wieku 56 lat Sandy po raz pierwszy w życiu opuściła jej kochany kraj, Australie. Pierwsze tygodnie były cieżkie, zdarzały się I łzy, ale transformacja jakiej Tata dokonał w życiu Sandy jest szokujaca I bezcenna. Z przestraszonej, starszej pani, Sandy zamieniła się w Globtrotera. Po Mozambiku bowiem, udało się ona na Madagaskar, potem poleciała do Afryki Południowej, a obecnie jest w Południowym Sudanie gdzie kontynuuje misję! <br />
Kira jest z USA I ma 33 lata. Wiele razy inspirowała mnie, swoja postawa I wytrwałościa...nigdy nie poprzestawała na czyiś objawieniach, doświadczeniach, przeżyciach, ale z upartościa dziecka szukała ich dla siebie...szukała Boga który da się znaleźć, dopóki go nie znalazła!<br />
Sarah również z USA ma 25 lat. Ta dziewczyna potrafi nadać wartość nawet najmniejszej rzeczy, nie istotnej nadać znacznie...Jej drobna postura może zmylić każdego, Sara bowiem kocha jeść I godzinami może mówić o jedzeniu.<br />
Berdi jest z Holandi I ma 24 lata. Od wielu lat jest na misjach, głównie jednak w Azji. Pokazała mi co to znaczy być dobrym liderem...mimo najwiekszych osiagniec I doświadczeń na misjach, była ona sługa nas wszystkich. Gdy nie było wody, przynosiła ja że studni nie tylko dla siebie ale dla całego domu...bez słowa! Dla wielu szkoła ta była wyzwaniem, dla Berdi były to wakacje :) <br />
Shelby jest z Teksasu I ma 22 lata. Ta dziewczyna nie żyje w szarościach, albo coś jest białe albo czarne. Albo daje z siebie wszystko albo nic! <br />
Melody, USA lat 19. Zadziorna, wesoła, troskliwa. Mimo zadziory na zewnatrz, Melody ma delikatnego ducha, który pocieszył wielu. <br />
I nasza najmłodsza 18-letnia Leah z Anglii. Słodka, ciepła dziewczynka, w której drzemie dzielny wojownik! <br />
Cudownie było poznać je wszystkie! Przez te 10 tygodni, które spedziłyśmy razem w Pembie, były one moja rodzina. <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-LftLf7L0Hgo/VBwoJBnKR5I/AAAAAAAAA7g/OwpE0NU8_pY/s1600/IMG_0851.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-LftLf7L0Hgo/VBwoJBnKR5I/AAAAAAAAA7g/OwpE0NU8_pY/s320/IMG_0851.JPG" /></a></div>Od lewej: Melody, Shelby, Leah, Sarah, Berdi, Kira, Sandy...I ja :)Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-31461299404579578482014-06-01T23:13:00.000+02:002014-06-02T05:57:16.145+02:00Pamiętacie żabę upolowanà w łazience...otóż nie tylko ja upolowałam ale I zamordowałam, ususzyłam ja na śmierć. Prawdę mówiac to tego nie planowałam...po prostu zapomniałam o niej I tak kilka dni później znalazłam ja sucha i pomarszczona jak rodzynkę. <br />
Dni mijaja jak zwykle szybko i już zaczynaja mi się mylić. Od kilku dni witamy i rejestrujemy studentów, którzy zlatuja do nas z 41 krajów świata. Zanim jednak baza szkoły wypełniona została setkami ludzi różnego wieku, koloru skóry I kultury, całà ekipá około 40 pracowników również z różnych zakatków świata, przygotowywaliśmy bazę, technicznie i administracyjnie organizujac wszystko na przybycie studentów. Poza praca każdego ranka mieliśmy cudowny czas uwielbienia i studiowania księgi Nehemiasza w kontekście przywódctwa i liderstwa. Czuję się tak błogosławiona majac możliwość pracować z tak niezwykłymi ludźmi. Oby jednak błogosławieństwo to nie zamieniło się w koszmar, ważnym jest by nie porównywać się z innymi. I chociaż jest to tak oczywista pułapka to jednak tak łatwo nam przychodzi w nia wpaść. Niewinne myśli, niczym "małe liski" otaczaja nas, grabiác nas z wolności i tożsamości. Gdy zaczynamy przegladać się w zwierciadle "czyjegoś życia", już wpadliśmy w sidła. Dlatego każdego dnia gdy wstaję, decyduję się przegladać w "twarzy Króla" w jego spojrzeniu pełnym miłości i pasji dla swego stworzenia, dla mnie. Życie od razu staje się kolorowsze :)<br />
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-qby94YwVwoI/U4uTSHDEm1I/AAAAAAAAA6M/WoK177-MBDY/s1600/IMG_0070.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-qby94YwVwoI/U4uTSHDEm1I/AAAAAAAAA6M/WoK177-MBDY/s320/IMG_0070.JPG" /></a></div>Pemba z lotu ptaka<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-zJPUKnAhXdE/U4uTB3NUQxI/AAAAAAAAA5s/tYks4Uxq51g/s1600/IMG_0063.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-zJPUKnAhXdE/U4uTB3NUQxI/AAAAAAAAA5s/tYks4Uxq51g/s320/IMG_0063.JPG" /></a></div>Port <br />
Dzisiaj jest 1 czerwca, dzień dziecka! Nie ważne ile masz lat...zawsze pozostaniesz dzieckiem. Tak więc wszystkiego najlepszego dzieciaki! W Mozambiku to również narodowy dzień dziecka. Wszystkie dzieciaki czekaja na ten dzień, gdyż oznacza to, że będzie kurczak, fanta i lizaki! Niektóre maszeruja kilka godzin, by dojść do naszej bazy gdzie przy pomocy kilkuset studentów służymy tym "najmniejszym". Nakarmiliśmy około 6000 dzieciaków...woohoo, konkretna liczba! Było intensywnie, tłoczno i wspaniale. <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-TGseBcD28iw/U4uSxiDwDPI/AAAAAAAAA5M/AhnVg1i4v1U/s1600/IMG_0075.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-TGseBcD28iw/U4uSxiDwDPI/AAAAAAAAA5M/AhnVg1i4v1U/s320/IMG_0075.JPG" /></a></div>Długalachna kolejka po kurczaka. Ciàgnie się jeszcze za zakrętem. <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-CwhPKoCgZhg/U4uTM5S9nGI/AAAAAAAAA58/FAoXu1QDVCs/s1600/IMG_0073.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-CwhPKoCgZhg/U4uTM5S9nGI/AAAAAAAAA58/FAoXu1QDVCs/s320/IMG_0073.JPG" /></a></div>W oczekiwaniu na kuraka, trzeba jakoś zabić czas. Dzieciaki próbowały usunáć tatuaże z ramienia Sary :)<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-JDgiwGnF520/U4uS5nmqkvI/AAAAAAAAA5c/K5Xu2U_zvtA/s1600/IMG_0072.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-JDgiwGnF520/U4uS5nmqkvI/AAAAAAAAA5c/K5Xu2U_zvtA/s320/IMG_0072.JPG" /></a></div>Moje ulubione. Shelby z jedna z mamek w kościele. <br />
Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-41872127385808772402014-05-22T18:26:00.000+02:002014-05-22T18:26:44.272+02:00Jakby to powiedział mój brat...ja pierdziu, jak ten czas leci! Minęły cztery miesięce I prawdę mòwiac nie jestem w stanie nadrobić postami tego czasu...tyle się wydarzyło. Dlatego też zacznę pisać na bieżaco...tu I teraz. Po wizycie ojczyzny, w ktòrej przez miesiac cieszyłam się czasem z bliskimi, wròciłam do mojego drugiego domu...Afryki...tym razem zaczynajac przygodę w Mozambiku. Czasami myślę, że śnię, wydawało mi się, że szkoła misyjna w Pembie to szczyt marzeń. A oto siedzę w domku na drewnianej ławce z czołòwka na głowie, pełna wdzięczności, że Tata ma dla nas daleko więcej niż to, o co prosimy czy moglibyśmy sobie wyśnić. Kolejne miesiace spędzę w szkole, tym razem jednak majac ten przywilej by być wsparciem I pomoca dla 300+ studentòw z całego świata, ktòrzy przybęda tu po inspirację, zmianę, praktyczne I niezbędne wyposażenie na misję, I co najważniejsze, by spotkać się z Tata. Ach...czuję się szczęśliwa. Nie powinnam być przecież zaskoczona, nikt nie zna mnie tak dobrze jak ten, ktòry dał mi życie...On wie jak mnie kochać...<br />
No dobrze kochani...będę starała się pisać częściej... Z dzisiejszych <br />
szaleństw to upolowałam w łazience żabę, ktòra raczej należy do gatunku szkodliwego...zreszta ktòra nie należy :) poniżej focia płaza.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-ogvTdW5AW3s/U34hXEWVikI/AAAAAAAAA3M/OpkpMtr8u_w/s1600/IMG_0050.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-ogvTdW5AW3s/U34hXEWVikI/AAAAAAAAA3M/OpkpMtr8u_w/s320/IMG_0050.JPG" /></a></div>Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-34632104355350610482014-01-21T17:30:00.001+02:002014-01-21T17:32:24.673+02:00Pragnienie sercaTo był gorący dzień w Pemba Mozambik. Tego dnia byłam głodna…głodna Boga. Na wykładach ktoś dzielił się świadectwem Bożego działania, jak niewidomi ponownie widzieli a głusi odzyskali słuch, jak porzuceni i zagubieni odnaleźli swoją tożsamość w tym, który dał im życie… moje serce jeszcze tęskniej biło do tych chwil Bożego dotyku wobec złamanego świata, wobec mnie. Moje współlokatorki opuściły pokój, więc skorzystałam z chwili by być sam na sam z Tatą. Rzadkością jest być samej w pokoju, w zasadzie to był to pierwszy raz odkąd przyjechałam do Pemba, gdy miałam dłuższą chwilę prywatności i samotności o normalnej godzinie dnia. Leżałam więc na łóżku rozmawiając z Tatą. W końcu, z głębi mnie wydobyło się westchnienie, które niosło ze sobą pytanie “ po co ja tu właściwie jestem” ? W tej właśnie chwili usłyszałam szept Taty “ Daje ci pragnienie twojego serca”. W moich myślach zobaczyłam każdy moment kiedy wzdychałam i prosiłam by jednego dnia tu być…nawet nie pamiętam jak długo marzyłam by przyjechać do Mozambiku…Ten czas nadszedł i był to wspaniały sezon w moim życiu. Pomijając każdą inną przyczynę dla której byłam w tej szkole, zachwyca mnie to, że spełnienie marzenia było dla Taty wystarczającym powodem. On zwyczajnie chce dawać nam pragnienia naszego serca…<br />
W szkole mieliśmy 300 studentów z 46 krajów świata. Różnorodność kultur, języków, osobowości była ogromna i osobiście bardzo dobrze czułam się w tym międzynarodowym środowisku. Przyznaję się, że na początku przeżyłam szok kulturowy…dużo czasu bowiem minęło kiedy ostatnim razem widziałam taką ilość ludzi z zachodu. Szybciutko jednak przywykłam, nie miałam wyjścia haha. Pokój dzieliłam z sześcioma wspaniałymi kobietami. Cornelia ze Szwajcarii była naszą liderką pokoju. Od pierwszej chwili znalazłyśmy wspólny język…na ten czas i miejsce była dla mnie bratnią duszą. Olivia z Nowej Zelandii była mi bliską przyjaciółką. Kobieta o niezwykłej wrażliwości i talentach artystycznych. Wiele godzin spędziłyśmy na rozmowach i modlitwie. Kayla z USA jest jedną z bardziej szalonych osób jakie znam. Do dziś dnia, gdy jem cukierka na myśl przychodzi mi Kayla…prawdopodobnie dlatego, że była ona w stanie wciągnąć w siebie kilo cukierków dziennie. Sarah z Południowej Afryki była najmłodszą w tej naszej rodzinie. Była ona dla mnie jak młodsza siostra, której nigdy nie miałam. Jedną ze słabości było jedzenie…zadziwiało mnie to że mimo ilości które pochłaniała, trzymała świetną formę. Tori z Usa – ciepła i bardzo zabawna dziewczyna. Czasami zadziwiała mnie swoimi pomysłami…no chyba że gotowanie spagetti w czajniku elektrycznym jest nowością tylko dla mnie. Denis z Teksasu była pracowitą pszczółką, która potrzebowała mieć zajęcie non stop. Może właśnie dlatego spędziłam z nią najmniej czasu, te chwile jednak, które były nam dane, były zdecydowanie pozytywne. Wszystkie razem stworzyłyśmy klimat rodziny na ten czas który był nam dany. Jestem wdzięczna, że mimo wyzwań i zmagań jakim stawiałyśmy czoło…chociażby taki że z trzech, dwa i pół miesiąca nie mieliśmy wody, często prądu, nie wspominając o aktywnych szczurach i leniwych kotach i upale, który często ciężko było wytrzymać, żyłyśmy w zgodzie i miałyśmy naprawdę piękny czas razem, wspierając się w słabościach i chorobie, bo i one przeszły przez nasz pokój. <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0x3-P_iVv1cdUBhRxfEEwtCItTarXwOfaI_kfURpmPFn1LkZnmmNZt1TeWxdFhxx8HMIDXh2J9z9zONljTkAwrb3ceKQYE20LE-pj15K-7cI7raID52H1IVlSODLFzD7uGBslNaKqfg/s1600/IMG_5795.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0x3-P_iVv1cdUBhRxfEEwtCItTarXwOfaI_kfURpmPFn1LkZnmmNZt1TeWxdFhxx8HMIDXh2J9z9zONljTkAwrb3ceKQYE20LE-pj15K-7cI7raID52H1IVlSODLFzD7uGBslNaKqfg/s320/IMG_5795.JPG" /></a></div>od lewej: Sara, Tori, Kayla, Olivia, Amanda, kucajca: Cormelia i z tyłu Kathy. Na focie są dwie ekstra dziewczyny, Amanda i Kathy które były nam bardzo bliskie.<br />
Program szkoły był dosyć intensywny. Od poniedziałku do czwartku od rana mieliśmy czas uwielbienia i wykłady. Misjonarze i nauczyciele z całego świata przyjeżdżali by dzielić się z nami swoim doświadczeniem i mądrością. Podczas tego czasu było wiele śmiechu i łez, gdyż Tata dotykał nas, uzdrawiał zranione serca, pokrzepiał złamane dusze i odbudowywał wizje i nadzieję dla wielu. Piątek był dniem misji praktycznych. Na cały wachlarz możliwości wybrałam misję pośród ludzi islamu i misję w więzieniu. Dwa weekendy spędziłam na outreachu, na którym udawaliśmy się do buszu by pokazać ludziom film “Jezus”, głosić ewangelię i modlić się o chorych. Jednym z wydarzeń, którego byłam świadkiem było uzdrowienie głuchego mężczyzny. Po krótkiej modlitwie Jezus otworzył jego uszy i zapewniam was że radość z tego była wielka. Podczas tych wypadów do buszu uwielbiałam patrzeć jak w ludziach zradza się nadzieja, jak strach opuszcza ich serca i jak zostają uwalniani od czarów, które w tych odległych miejscach są czymś bardzo powszechnym. Na koniec szkoły zorganizowany był 10 dniowy wyjazd do buszu by głosić ewangelie i to był mój ostatni outreach w szkole. <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjC_uWcwg6ZNgbMbgyMOPjfp-k256VfM_1yagC0K1Cv2-kowbePTwa0yZWYCOzzKZrcK1_cq3QwYd7spLbUieM22JMtmXjWU4p5K05T9sKzZFdDTFrEG20AlGPKdD2q0C3R9DH9WEKYw/s1600/P1016422.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjC_uWcwg6ZNgbMbgyMOPjfp-k256VfM_1yagC0K1Cv2-kowbePTwa0yZWYCOzzKZrcK1_cq3QwYd7spLbUieM22JMtmXjWU4p5K05T9sKzZFdDTFrEG20AlGPKdD2q0C3R9DH9WEKYw/s320/P1016422.JPG" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRanHzAtu8icHrMBNQ5j1b57K9yHkQpbZWL5fmz22Nnc22bdbOC9dzjEeBrfmw0mGxDk9_W3_TZIceu4iG3Rh-G_mKyIxsJj-bAMaPFD6j7wyj_un6NyeJutrzJB2b7HZgF1zV3aTHrg/s1600/P1016756.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRanHzAtu8icHrMBNQ5j1b57K9yHkQpbZWL5fmz22Nnc22bdbOC9dzjEeBrfmw0mGxDk9_W3_TZIceu4iG3Rh-G_mKyIxsJj-bAMaPFD6j7wyj_un6NyeJutrzJB2b7HZgF1zV3aTHrg/s320/P1016756.JPG" /></a></div>Po 10 dniach wróciliśmy do bazy i z około 35 studentami, którzy także pozostali w Pembie, spędziliśmy razem święta. Prawdę mówiąc, to nie oczułam świąt w tym roku…może dlatego że klimat temu w ogóle nie sprzyjał. W tym czasie szczególnie mi się tęskniło za rodziną I przyjaciółmi w Polsce. Pierwszy dzień Świąt przyniósł mi jednak wiele radochy gdyż mogliśmy być częścią projektu szkoły, który wykarmił 5000 dzieciaków z ulic Pemby. Dla większości z nich ten talerz ryżu I kawałek kurczaka był jedynym posiłkiem który miały tego dnia. Większość z nich ubrana była w podarte szmaty i była bez butów…ale na twarzach malował się uśmiech i satysfakcja, a sposób w jaki gładziły swoje brzuchy mówił mi że były pełne. Praktycznie cały dzień eskortowaliśmy dzieciaki z jednej bazy do drugiej, z kościoła gdzie zorganizowane były gry i zabawy do miejsca gdzie mogły umyć ręce by w końcu udać się do jadalni gdzie serwowano im świątecznego kurczaka. <br />
Te 3 miesiące były fantastyczne. Był to dla mnie czas odpoczynku i inspiracji, budowania nowych relacji i przeżywania kolejnych przełomów w moim życiu. Nigdy nie zapomnę tych chwil..<br />
27 grudnia opuściłam bazę szkoły i wyruszyłam do Kenii. Po 3 dniach podróży, wczesnym wieczorem dotarłam do Mombasy. Nie tak dawno jednak wycofano w Kenii wszystkie nocne autobusy, co dla mnie oznaczało noc u nieznajomej i bardzo gościnnej kobiety, wraz z którą podróżowałam z Dar es salaam do Mombasy. Odpowiedź na mój problem przyszła tak szybko i niespodziewanie że nawet nie miałam czasu spanikować ;) Tego samego wieczora biegałam od jednego biura podróży do drugiego, szukając autobusu z wolnym miejscem. W każdym okienku w każdej firmie transportowej odesłano mnie z kwitkiem zapewniając że autobusy pękają w szach do drugiego stycznia i to jest najbliższa data jaką mi mogą zaoferować. Byłam zdesperowana by wydostać się z Mombasy i dotrzeć do Kisumu przed Nowym Rokiem...obiecałam dzieciakom że spędzę go z nimi. Po raz wtóry udałam się do jednego z biur i ponownie zapytałam czy nie mają miejsca nawet do Nairobi. Pan w okienku kiwał głową w prawo i lewo dając mi niemą lecz bardzo wymowną odpowiedź. Spojrzałam mu w oczy i powiedziałam” Proszę pana dałam obietnicę dzieciakom, że przed nowym rokiem dotrę do Kisumu i nie chcę jej złamać więc proszę mi pomóc” Mężczyzna spojrzał mi w oczy a potem w książkę przewracając jej kartki przez kilka sekund. W końcu rzekł „mam jedno miejsce do Nakuru, które jest jakieś 3 godziny drogi od Kisumu”. Hahahha oczywiście kupiłam bilet do Nakuru, nie mając pewności gdzie Nakuru dokładnie jest, ale myśl że będę poruszać się do przodu dodawała mi otuchy. Następnego dnia, o wczesnym poranku wyjechałam z Mombasy. Do Nakuru dotarłam wystarczająco późno by nie było już żadnego transportu do Kisumu. Przespałam więc tę noc w autobusie i następnego dnia złapałam już ostatni w tej podróży autobus do Kisumu. Udało się...dojechałam 31 grudnia rano...w samą porę <br />
Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-48038962926145729662013-10-25T17:00:00.001+02:002013-10-25T17:00:05.226+02:00Pokieruje twoimi krokami...Zanim napisze wam co się wydarzyło, musze wspomnieć, ze kilka miesięcy temu gdy bylam jeszcze w Rwandzie moi ulubieni pastorzy z Warszawy zadzwonili by mnie wesprzeć i zamienic ze mna pare slow. Pod koniec konwersacji Iza powieziala jedno zdanie które było bodźcem by zrobić krok na który nigdy nie miałam odwagi. Od lat bowiem marzyłam by pojechać do szkoły misyjnej w Mozambiku, jednak jej koszt powodowal, ze marzenie to nie było dla mnie osiagalne. Zwlaszcza teraz, gdy nie mam możliwości odlozyc pieniędzy, zyje bowiem dniem, na bieżąco wierząc ze Tata zaopatrzy, wydawalo mi się absurdalnym porywac się na cos na co nie mam finansów…hahaha wlasnie sobie zdałam sprawę w jakim absurdzie zyje ☺ Tak czy inaczej Iza powiedziała zdanie, które natchnelo mnie nadzieja i sprowokowalo by zrobić cos irracjonalnego. „Daj Bogu szanse i wyślij aplikacje do Mozambiku”. Nie przedluzajac tej historii, dalam Tacie szanse i wyslalam aplikacje mimo tego, ze nie mialam nawet grosza na czesne które uwierzcie mi jest wysokie. <br />
Ku mojemu zdziwieniu moja aplikacja została rozpatrzona pozytywnie i wyslano mi zaproszenie do szkoły z informacja, ze w ciągu 10 dni mam zaplacic depozyt w wysokości 200 dolarow, których w tym czasie nie miałam. Dnia 9, trzy kanadyjki podeszly do mnie i daly mi kopertę mowiac, ze Bog powiedział im zupełnie niezależnie, ze maja mnie blogoslawic taka a taka kwota…i jak się domyślacie była to kwota depozytu. Tak na marginesie, czy to niesamowite i przerazajace jednoczesnie, ze Bog mowi do ludzi :) Przez kolejne tygodnie modliłam się o cud, ale w międzyczasie tyle rzeczy się dzialo ze nie miałam za bardzo glowy by stresować się tym, jak zaplace reszte pieniędzy. Poza tym, Tata dal mi slowo z Biblii, które wiedziałam ze w nadchodzącym czasie będzie pochodnia dla moich stop. Powiedzial mi, ze moje serce obmysla droge ale ze On pokieruje moimi krokami. Przykleilam się do tych slow i zylam „dzisiaj”. Termin zaplacenia za czesne dobiegal końca a ja wciąż nie miałam pelnej kwoty, nie wpominajac o podrozy do Mozambiku i innych wymaganych wydatkach. Moje serce jednak bylo spokojne, bez paniki, która w takich chwilach lubi się odzywac. Wiara nie bylam w stanie zobaczyć jak w kilka dni mogłabym być w posiadaniu takiej kwoty, wiec bez zalu i z radoscia zaczelam obmyslac droge powrotna do Kisumu. Wierzylam, ze gdziekolwiek wyladuje, to Tata pokieruje moimi krokami…ufam mu! Ogladajac się wstecz na moje zycie, wiem ze jest godny zaufania i ze nawet gdy nie rozumiem i do końca nie widze sensu, to Jego plan jest trwaly, najlepszy! Jestem pewna ze uczniowie Jezusa tez nie rozumieli i nie widzieli sensu w Jego śmierci gdy został ukrzyżowany… jednak Jego smierc i zmartwychwstanie nadaly sens mojemu zyciu ;) Nawet dzień czy dwa przed terminem rozmawiałam przez telefon z moja psiapsiolka (tak psiapsiolka ;)) o tym ze wracam do Kenii i ze może to po prostu jeszcze nie czas na Mozambik, i wierzcie mi nie było w tym ani krzty zalu, wręcz przeciwnie. Bylam wdzieczna Bogu, ze przygotowal moje serce na ten moment. I tego tez wieczoru, ktorego rozmawiałam z Dorotka, wydarzył się cud, ktory zmienil wszystko. W ciągu chwili…bo była to chwila, Tatus zaopatrzyl mnie w finanse na czesne. Bylam tak zaskoczona i podekscytowana ze tej nocy nie bylam w stanie spac. Wciąż nie miałam pieniędzy na podróż, wizy i ubezpieczenia ale nie martwiłam się tym za bardzo, bedac wlasnie świadkiem Bozego działania. Na drugi dzień sprawdzilam poczte i tam czekal na mnie kolejny przełomowy mail z Mozambiku, w którym z radoscia poinformowano mnie ze zdecydowali się dac mi 50% upustu na czesne…hahahahah, wiecie co to oznaczalo…reszta potrzeb została sfinansowana. W miedzy czasie Piotrek z Ugandy podarowal mi leki malaryczne – dokładnie tyle ile potrzebowałam na 3 miesiace. Czyz to nie jest cudowne… dodaje tego posta już z Pemby. To się dzieje naprawdę i zapewniam was ze nawet palcem nie ruszyłam by być gdzie jestem…no może raz gdy wypelnilam aplikacje i kliknelam „submit”. Bog naprawdę jest az tak dobry i az tak zainteresowany życiem codziennym czlowieka!!! I tak bardzo się ciesze ze większość z was, moich wiernych czytelnikow, mnie zna, mam bowiem nadzieje, ze wzbudzi to w was apetyt na więcej Jezusa w waszym zyciu! Zycie z Bogiem jest dla zwykłych ludzi którzy wierza Niezwyklemu Bogu i to dzięki tej wierze, mimo slabosci, ci przeciętni ludzie maja nieprzeciętne zycie.<br />
<br />
p.s. wybaczcie brak polskich liter ale korzystam z komputera ktory takowych nie posiada ;)<br />
Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-41977541777848554682013-10-25T15:03:00.000+02:002013-10-25T15:03:28.635+02:00UgandaPozegnanie w Kisumu było dosyć emocjonalnym przezyciem dla wszystkich. Na stacje autobusowa odwiozło mnie około 20 osob i to tylko dlatego ze więcej nie zmiescilo się do busa który mnie odwozil na dworzec. Lzy, piękne słowa i liściki…z mojej walizki zaczynają się wysypywać kartki, karteczki i karteluszki których nie potrafie wyrzucić… Nocym autobusem udałam się do Kampali. Dotarlam bardzo wczesnym rankiem bo około 5 wiec przez kilka godzin czekalm w poczekalni na rodzine Kalume i Paule (wolontariuszke z Polski, która poznałam podczas pierwszego pobytu w Ugandzie) którzy mieli mnie zgarnąć i dalej wszyscy razem udalismy się do Kyenjojo. Dobrze było wrocic do tego miejsca, i przede wszystkim do tych ludzi. Kalume sa drogimi mi przyjaciolmi…miała duza radoche poznac ich slodka corcie, która musze się przyznać schrupałabym na sniadanie. <br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgoY4tLNH6346aP4-NMyi8R7xDiu2MCY4N6CX4wls0as4erFf5WvnPV9BnkxWaMB2YcUYy7js0OdOXKNWobWzqQxsr7DVKUyKYcCvY1Xf4EASTwh2tObR2tfgrj4Xe5l3avCS3dpDerZA/s1600/RIMG0662.JPG" imageanchor="1" ><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgoY4tLNH6346aP4-NMyi8R7xDiu2MCY4N6CX4wls0as4erFf5WvnPV9BnkxWaMB2YcUYy7js0OdOXKNWobWzqQxsr7DVKUyKYcCvY1Xf4EASTwh2tObR2tfgrj4Xe5l3avCS3dpDerZA/s320/RIMG0662.JPG" /></a><br />
Hanka ;)<br />
Przez miesiąc który tam spedzilam, glownym zadaniem dla mnie i Pauli było zajac się korespondencja do sponsorowanych dzieciakow (dostarczanie listow, paczek i pomoc w odpisywaniu listow do sponsorow) a także masowa produkcja kartek swiatecznych. Co prawda do grudnia jest jeszcze pare miesięcy, ale uwierzcie mi ze proces ten (kartki swiateczne dla sponsorow) potrzebuje tych miesięcy na zrealizowanie. W tym samym czasie w Kyenjojo było kilku innych wolontariuszy: Joel, inteligentny młodzieniec, który glownie nadzorowal projekt budowlany w Kaihurze, Andrzej, niezwykle pomocny człowiek i jak dla mnie kraina lagodnosci, Pawel, sluga Bozy, pelna entuzjazmu dusza towarzystwa i Madzia która jako ostatnia dotarla do tej ekipy. Nigdy nie poznałam tak zdrowej i zorganizowanej osoby, jej apteczka miescila w sobie wszystko co mogloby się przydac lub nawet nie ale na wszelki wypadek ;)…wielka dla mnie inspiracja. Dobrze było mieć każdego z nich w otoczeniu…kazda osoba tak rozna od drugiej, ale w tej roznorodnosci była jedność, która wierze można znalezc tylko w Tacie. Dobrze było znowu porozmawiać po polsku, i chociaż dla tych, którzy nie spędzili więcej niż kilku tygodni w obcojezycznym kraju będzie to totalna bzdura, to jednak przyznaje, ze czasami ciężko mi było wyrazić się polskim słownictwem. Były dni kiedy miałam wrażeni, ze czas jakby zatrzymal się w miejscu, ale może tylko dlatego ze naprawdę zwolniłam po galopie w Kenii. <br />
Jedna z rzeczy o której musze wspomnieć pisząc o Ugandzie jest paczka ktora wyslala mi moja mamutka. Wyobrazcie sobie podekscytowanie dzieciaka, gdy podczas wycieczki szkolnej zajezdza do McDonalda…obraz nabierze sensu gdy przeniesiecie się w lata 90`- to obraz mnie gdy odebrałam paczke z poczty bez znaczkow. Nowe gacie i podkoszulki, które były mi rozpaczliwie potrzebne, gdyż bieżące, po recznym praniu i palącym sloncu Afryki były w opłakanym stanie, vanish, zapas lekow i paluszki juniorki – paczka niczym skrzynia skarbow. Dzieki mamus – jesteś najlepsza.<br />
Przez caly ten czas pytałam Taty co dalej i gdzie dalej… i co nastapilo dalej już w następnym poscie ;)<br />
Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-81452995262437932732013-10-25T14:38:00.001+02:002013-10-25T14:38:58.100+02:00KeniaPakowanie, rozpakowywanie…co w zasadzie nie jest takie pracochłonne a już na pewno nie czasochłonne, zwyczajnie bowiem oznacza otwarcie mojej jedynej walizki w ktorej przeworze caly mój dobytek. Autobusy i rozne inne pojazdy 4 i 3 kolowe, hotele i sierocince, czyste lozka i szare koce z karaluchami...jakies 10 lat temu ktos mi powiedzal, ze przyjdzie czas kiedy bede zyla na walizce...nie pamietam tylko czy powiedzial jak dlugo. Wiekszosc czasu nie dokucza mi ten mobilny styl zycia, spostrzegam go jako przygode, przywilej i radosc, wiem ze jestem we wlasciwym miejscu, podazajac za wlasciwa Osoba. Czasami jednak wzdycham do czasow 4 scian, swojego lozka, cieplego przysznnica, pralki, ubran ulozonych w szafie i dobrej kawci. Ostatnie kilka miesiecy charakteryzuje sie przemieszczaniem z kraju do kraju, z miasta do miasta, zalatwianiem rzeczy o ktorych nie mam pojęcia i ku mojemu zdziwieniu z sukcesem, byciu odwazna, albo glupia w zaleznosci jak spojrzysz na plywanie w jeziorze Wictoria, w ktorym poza roznego rodzaju insektami , wezami i rybami , kapiel zarzywaja hipopotamy. Kazdego dnia jestem wdzieczna Tacie za opieke jaka mnie otacza podczas tych wszystkich wojarzy...jestem przekonana ze nie raz i nie dwa uratowal mnie. W Kenii, mimo dziesiatek ugryzien komarow na calym ciele (przy jeziorze jest ich masa) i braku lekow malarycznych nie zachorowałam, chociaż podczas tego czasu okolo 7 osob w moim otoczeniu przechodzilo malarie. Boza laska jest lepsza niz zycie...z kazdym dniem lepiej rozumiem te słowa, a doswiadczanie ich sprawia ze pragne Jego laski bardziej niz zycia.<br />
Po opuszczeniu Rwandy planowałam udac się tylko na kilka dni do Kenii a potem do Ugandy. Czas ten jednak wydluzyl się do ponad 2 miesiecy. W sierocińcu gdzie się znalazłam jest ponad 100 dzieciakow. Nie wiem jak ubrać w słowa co tam przezylam, ale bliskość i milosc tych dzieciakow była dla mnie pocieszeniem po wydarzeniach jakie miały miejsce w Rwandzie. I chociaż nigdy nie zapomnę moich championow z Nhoto (rodziny nie da się wymazac z serca) to jednak dużo latwiej było mi zniesc bol rozstania w miejscu które zapraszalo mnie do czegos nowego. Poza grupa przedszkolakow które sa cudowne, wszystkie dzieciaki mowia bardzo dobrze po angielsku. Ha, alez cudownie było moc poznawać się nie tylko przez jezyk migowy, obserwacje i patrzenie sobie w oczy, ;) ale pry pomocy slow. W domu tym jest duza liczba nastolatkow, którzy stali się drogimi mi przyjaciolmi. To w jaki sposób sie mna zaopiekowali przerosło moje wyobraznie. Czulam się blogoslawiona ich miloscia, a pomysly jakie mieli, ich problemy i pytania dnia codziennego przypominaly mi moje lata wczesnej mlodosci. Pokochalam ich od pierwszego dnia i już nie mogę się doczekać gdy zobaczę ich ponownie. Poza pomaganiem przy bieżących projektach, pomagałam w kuchni, robiłam studium biblijne z chętnymi, zajecia i gry z dziecikami, a gdy nasza pielegniarka wrocila do UK, wraz z Lisa zajelysmy się pierwsza pomocą, która wydawalo się była potrzebna komus każdego dnia. Inspirowanie tej młodzieży i oglądanie jak nadzieja i wiara rodza się w ich sercach była moim największym przywilejem.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8QLcYy2FfyK_OgwRmqcnEa5cEUfylrKVnLtpXKk6dN02U8A5PTvevvTr-y09GkEZfGrhoeXfd5uZTjrwl0xIGZ7wntUTob3VWuval23YCunCrOTrGnWAEsjHCPuGeJodLqe0KwQatNQ/s1600/Kenya+07.2013+476.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8QLcYy2FfyK_OgwRmqcnEa5cEUfylrKVnLtpXKk6dN02U8A5PTvevvTr-y09GkEZfGrhoeXfd5uZTjrwl0xIGZ7wntUTob3VWuval23YCunCrOTrGnWAEsjHCPuGeJodLqe0KwQatNQ/s320/Kenya+07.2013+476.jpg" /></a></div>Moja ulubiona fota z Kenii<br />
W miedzy czasie mojego pobytu w Kenii, pojechałam do Nairobi spotkać się z Mirka i jej nowo narodzona ksiezniczka – Hania Grace Kalume. Po dniu w stolicy, pojechalysmy autobusem do Mombasy, by tam spotkać się z Henrym (mezem Mirki). Przez ten czas zatrzymalysmy się u jego rodziny, która jest niezwykle goscinna. Niedawno dostałam od nich zaproszenie na Swieta grudniowe. To był pierwszy raz, gdy w końcu zobaczyłam ocean Indyjski i nie zawiodłam się jego widokiem. Piekne plaze i turkusowa czysta woda, cudownie było spacerować brzegiem i po prostu odpoczywać. Po Mombasie, na jeszcze dwa dni pojechałam do Nairbi a potem z powrotem do Kisumu zrobić dzieciakom niespodzianke. Wszystkie myslaly ze pojechałam już do Ugandy wiec radość była wielka gdy niespodziewanie wyskoczyłam z busa ☺ Taka to była przygoda w Kenii…niezapomniana, pouczajaca, piekna…<br />
<br />
p.s. Wybaczcie mi pisownie ale korzystam z komputera ktory nie ma polskich znakow ;)Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-68082668448716365362013-10-25T14:04:00.000+02:002013-10-25T14:04:00.530+02:00Import EksportPod koniec czerwca opuscilam Rwande. Moim zadaniem bylo eksportowanie „Customer care” (sierocincowy bus) zapakowanego po brzegi materialami szkolnymi, ubraniami butami itp z Rwandy do Kenii, do nowo przejetego przez Victory International sierocinca. Zanim wybralam sie w ta podroz wydawalo mi sie prostym i wygodnym podrozowanie z Rwandy do Kenii walsnym busem zamiast transportem publicznym. Po dotarciu jednak do pierwszej granicy Rwanda/Uganda zmienilam zdanie. Przez 15h trzymano mnie, papa Jo ktory byl kierowca i jego brata Johna, ktory robil w tej podrozy za mechanika, na granicy, podajac mase argumentow dlaczego bus nie moze opuscic kraju. Koniec koncow trafilam do glownego menazera biura granicznego ktory maglowal mnie przez kilka godzin, zadajac pytania z ktorych w wiekszosci nie mialam pojecia co odpowiedziec. Boza przychylnosc jednak byla ze mna i po 15h pan menadzer stwierdzil ze wciaz mam braki w papierach ale pozwoli mi jechac dalej...hurrrra towarzyszylo mi przez pierwsza godzine. Nie zajechalismy za daleko bo jedyne kilkaset metrow, przejezdzajac na strone ugandyjska. Tam moja cierpliwosc byla wystawiana na kolejne kilka godzin...ale udalo sie i kolo 22.00 wjechalismy na teren Ugandy. Cala noc jechalismy, chcac nadrobic stracony czas na granicy, a kolo poludnia dnia nastepnego dotarlismy do Malaby granicy Ugandy z Kenia. Tutaj spedzilam kolejne 24h walczac z wiatrakami. Po kilku godzinach chodzenia od jednej osoby do drugiej z jednego biura do drugiego, nabylam wiele nowych znajomosci. Dojechalam juz tak daleko ze bylam zdeterminowana dzwonic nawet do Dyrektora spraw jakosci z Nairobi byle tylko zakonczyc moja misje z sukcesem. W moim telefonie pojawilo sie wiele nowych kontaktow z czego przyznaje dzisiaj juz nie wiele kojarze, ale w czasie tych 24h bylyby one moimi darmowymi numerami do przyjaciela. Dnia trzeciego tej szalonej wyprawy pojawil sie na granicy Derryl, dyrektor sierocinca w Kisumu, aby przejac cala procedure importu pojazdu do Kenii. Moja rola sie skonczyla, wyczerpana ale szczesliwa po trzech dniach swiecenia oczami i przejechania dwoch krajow, dotarlam do koncowej stacji tej podrozy – Victory Childrens Home w Kisumu, Kenia.Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-25941454876772788162013-06-15T12:27:00.001+02:002013-06-15T12:27:22.227+02:00Bez tytułu ;)Dni mijają, sierociniec zamienił się w „miasto duchów”, zwłaszcza teraz kiedy dzieciom zaczęła się znowu szkoła. Zazwyczaj nie było chwili by z zewnątrz nie dobiegał mnie odgłos śmiechu, płaczu, żywej rozmowy, albo nawoływania kogoś tak długo i tak głośno że poza zainteresowaną osobą wszyscy inni słyszeli. Teraz do południa jest tu tak cicho i spokojnie...<br />
Na przestrzeni tygodni udało mi się odwiedzić kilka dzieciaków w Kigali – mieliśmy świetny czas razem, rozmawiając o przyszłości i wspominając przeszłość. Innego dnia wraz z Rugambą, który mieszka teraz bardzo blisko nas, powędrowaliśmy by odwiedzić Joselyne, która mieszka jak myśleliśmy nie tak daleko. W pierwszych minutach wędrówki, zdobywając pierwsze wzgórze, dołączyli do nas Kaleb i Kiara (dzieci dyrektorów). Spacer ten zamienił się w prawie 3 godzinną wyprawę przez wzgórza i doliny. Ależ ja lubię takie wyprawy, zawsze czuję w powietrzu przygodę. I ta byłaby idealna gdyby nie drobny szczegół, że Joselyne nie było w domu ani w jego pobliżu. Jej babcia zaprosiła nas do środka, pokazała miejsce gdzie dziewczyna śpi. Chociaż była nieobecna, cieszyłam się że mogę zobaczyć gdzie mieszka. Wieś ta (3 chatki na krzyż)jest w totalnym buszu w pięknej dolinie. Nie ma w pobliżu żadnej studni dlatego jedyną wodą jaką tam mają to deszczówka, lub maluteńki strumyk spływający z wzgórz. Zbliżając się do domu Joselyn, mijaliśmy dziewczynkę, która nabierała wodę do butelki używając jako lejek kawałka liścia bananowca. Z jednej strony byłam zachwycona , przyrodą, spokojem jaki panował w tej małej wiosce w dolinie z dala od głośnego świata cywilizowanego– krajobraz był zachwycający, atmosfera bajkowa...ale czy takie też byłoby życie. Jestem w stanie wyobrazić sobie życie bez tych wszystkich udogodnień technicznych ale jednak brak dostępu do podstawowych rzeczy jak prąd czy woda wydaje mi się na dłuższą metę ciężki do zniesienia... hehe pisząc to przyszło mi na myśl „Nigdy nie mów nigdy...” Część starszych dzieci dzwoni do mnie z numerów swoich krewnych, a w zasadzie puszcza mi strzałki z nadzieją że oddzwonię. Zawsze oddzwaniam i mam wielką frajdę słysząc je po drugiej stronie słuchawki. Raz zadzwonił do mnie Manani, chłopiec który praktycznie w ogóle nie mówi po angielsku, ale z jego słabym angielskim i moimi kinyarwanda wyraziliśmy swoją radość. <br />
W międzyczasie żyję z pozostałymi 18 dzieciakami. Coraz więcej czasu spędzam z Cody, który niedawno miał 7 ataków epilepsji w ciągu doby, co spowodowało utratę słuchu i totalną utratę rzeczywistości. Przed atakami, Cody był upośledzony, ale teraz jest zupełnie wyizolowany w swoim małym świecie, gdzieś daleko stąd. Czasami kiedy zastanawiam się co ja tu mogę zrobić, w uszach dźwięczą mi słowa Jezusa „cokolwiek uczynicie dla tych najmniejszych, mnie uczynicie” Hmm ewangelia nie jest tak skomplikowana jakby się wydawało...czasami chciałoby się głośno, tłumnie i spektakularnie a tymczasem jej moc często przejawia się w chwili, jeden na jeden, w ukryciu, w zwykłym przytuleniu dziecka. Dla zachęty powiem wam, że po kilku tygodniach Cody odzyskał słuch i chociaż wciąż nie czai co się do niego mówi, wciąż dryfuje gdzieś daleko stąd, to dużym progresem jest fakt, że reaguje na dźwięki. <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLTuRwC9o_-BSxMwz2L_WiVtbkca6n59_ahc7eDDawp_VdygZ7zafk9WG6zcOT18Qa3_vHblbuyp_r_URvipnpYl16hK5hBDTaA05GK7u7VbJU4g9QUk9bBGN84d_H-vymEGo8hyphenhyphenX3OQ/s1600/materace+123.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLTuRwC9o_-BSxMwz2L_WiVtbkca6n59_ahc7eDDawp_VdygZ7zafk9WG6zcOT18Qa3_vHblbuyp_r_URvipnpYl16hK5hBDTaA05GK7u7VbJU4g9QUk9bBGN84d_H-vymEGo8hyphenhyphenX3OQ/s320/materace+123.jpg" /></a></div>Cody<br />
Jednej niedzieli ja i papa Jo pojechaliśmy do szkoły z internatem, odwiedzić Arown, naszego starszego chłopca. Droga na północ zajęła nam dobrych kilka godzin, ale widoki rekompensowały cały jej trud. W pewnym monencie, w niewielkiekj wiosce Surombaja – co naczy brzydka twarz (nasz samochód) nie chciał odpalić. Papa Jo , rzucił przez ramię „We need push”. By upewnić się że to właśnei ja mam być tą pchającą, zdałam pytanie na którą otrzymałam pozytywną odpowiedź. Stanęłam więc z przodu pojazdu, jedyna muzungu w okolicy, próbując z całych sił pchać samochód, który nawet nie drgnie. Siedząc w samochodzie swoim kolorem skóry zwracałam na siebie uwagę lokalesów ale teraz to było niczym reality show. Po chwili zawołałam do pomocy dzieci, które podeszły bliżej by obserwować całe zjawisko. Jeszcze chwilkę później wokól mnie zgromadzili się mężczyźni i tak wszyscy razem byliśmy w stanie poruszyć „Brzydką twarz”. Tak na marginesie to drugie auto (van) dzieciaki nazwały „Customer Care”, co do dzisiaj mnie bawi, gdyż w kraju tym obsługa klienta jest na poziomie narodzin. Jak to zwykle bywa, wyprawa ta dała mi dużo radochy, spotkałam się z Arown, poznałam nowych ludzi, oddałam kanapki dzieciom z buszu, które, nie zdziwiłabym się, gdyby po raz pierwszy jadły chleb i gawędziłam z papa o kulturze afrykańskiej. Rwandyjczycy są bardzo dumnymi ludźmi. Tutaj na przykład pytanie „jak mogę ci pomóc” jest nie na miejscu, nigdy się go nie zadaje! Jeśli widzi się czyjąś potrzebę to bez słowa, w miarę możliwości się pomaga. <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhdE60hCIsHDcnZtAr1SkFsmpZUhEDWDflY3WOT4BrK_D7361YN00ZBzsLL4g4dTCYScajZsBMtZ0fJA5q9ooKflkF3Ziv-pQqendt2jTgHmEluVHXEen-6fjyBWFUm_3iX6b0Osp5VNA/s1600/Rwanda+2013+153.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhdE60hCIsHDcnZtAr1SkFsmpZUhEDWDflY3WOT4BrK_D7361YN00ZBzsLL4g4dTCYScajZsBMtZ0fJA5q9ooKflkF3Ziv-pQqendt2jTgHmEluVHXEen-6fjyBWFUm_3iX6b0Osp5VNA/s320/Rwanda+2013+153.jpg" /></a></div>W drodze do szkoły Arowna<br />
Coraz częściej wstaję o 6 rano by odporowadzić poranną grupę do szkoły. W pierwszej chwili gdy otwieram oko, nie chce mi się ruszyć z ciepłego łóżka by wyjść na chłodne powietrze rwandyjskiego poranka, ale gdy już to uczynię, nigdy nie żałuję. Lubię patrzeć jak słońce wnosi się na niebo, pomału osuszając pełną rosy trawę. Lubię mijać po drodzę dzieci, z których niektóre podbiegają do mnie z otwartymi rękami i obejmują mnie. Lubię gdy w grupie młodzieży, którą mijam w drodze powrotnej, słyszę „Hi Auntie Wiola” zamiast „Hi Muzungu”. Lubię spotykać stare kobiety, które przysiadują na uboczu i dzielą się nowinkami. Jednego dnia jedna starowinka, poprosiła mnie bym się o nią modliła bo ma malarię i problemy z kręgosłupem. Żadnych nonsensów, żadnego „ale jak to będzie wyglądać, co pomyślą sobie o mnie inni” lub „przecież ja jej nie znam” Ta prostota życia chyba nigdy mi się nie znudzi!Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-48006072613766216572013-05-11T22:29:00.002+02:002013-05-11T22:29:43.339+02:00Choćbym szła ciemną doliną...W planach miałam dodać jeszcze jednego posta z Ugandy, o „latających świniach” i czarnej 2 metrowej mambie napotkanej na drodze, tymczasem od miesiąca już jestem w Rwandzie i tyle się wydarzyło, że pobyt w Kyenjojo wydaje mi się tak odległy. Wciąż wspominam go z sentymentem, jako, że Tata czynił niezwykłe rzeczy, rzeczy, które tylko On mógł uczynić. Był to piękny czas, który pozostawił wiele wspomnień i przyniósł zmiany...zawsze pozostanę wdzięczna.<br />
Gdy dotarłam do Kigali, na dworcu autobusowym czekała już na mnie rodzina Gallegos. Super było ich znowu zobaczyć, przywitali mnie bardzo ciepło. Sielanka jednak szybko została zakłócona wieściami jakie mi przekazali w drodze do domu. Dowiedziałam się, że za tydzień 36 dzieciaków będzie odesłana do krewnych. Wiedziałam, że to w końcu nastąpi, od dawna mówiło się o programie jaki rząd chce wprowadzić w życie, który ma na celu zaangażowanie rodzin by wzięły odpowiedzialność za sieroty i zamknięcie wszystkich pozarządowych sierocińców. Nie spodziewałam się jednak, że sprawy potoczą się tak szybko...za szybko. Świadomość że zostało mi z wszystkimi dzieciakami 7 dni przytłaczała mnie, ale starałam się nie pokazywać po sobie przybicia. Dnie i noce spędzałam z nimi. Pocieszające dla mnie było widzieć, że niektóre są naprawdę podekscytowane faktem, że będą mieszkać z krewnymi. Znalazły się też niestety takie, których ten fakt przerażał. Codzienne obowiązki, które zabierały nam kilka godzin dziennie, pomagały mi nie myśleć o tym co nadchodzi wielkimi krokami. Dzień po dniu mijały jak zwykle, z chwilami radości, śmiechu, frustracji...jak to bywa w rodzinie. W sobotę Wielkanocną mieliśmy wielką ucztę, naszą wspólną ostatnią wieczerzę. Jedzenie i fanta zawsze przywołują wielki uśmiech na twarzy dzieciaków, nie ważne z jakiej okazji są serwowane, świąt, urodzin czy też pożegnania. We wtorek pierwsza grupa dzieciaków została odwieziona. Tak bardzo chciałam z nimi jechać, ale nawet szpilka nie zmieściłaby się w samochodzie upchanym 9-tką dzieciaków, i całym mnóstwem toreb i plecaków, w które zapakowały cały swój dobytek. Cieszyłam się że zabierają z sobą też materace, przynajmniej mogłam być pewna, że będą miały na czym spać. To był ciężki dla mnie czas, czułam się rozdarta. Z jednej strony desperacko chciałam jechać z dziećmi, które opuszczały dom, z drugiej jednak, chciałam pozostać w domu z tymi, które odjadą w nadchodzących dniach. Przy pierwszej grupie zostałam w domu, co może było dobre, jako że zaczęłam się czuć kiepsko fizycznie. Tak czy inaczej, dzień i noc spędziłam z moimi przyjaciółmi. Na drugi dzień odjeżdżały dwie grupy. Moja kondycja spadała i mimo braku energii wskoczyłam do samochodu żeby pojechać z jedną z grup. Przy ostatnim pożegnaniu towarzyszyło nam tyle emocji, że nic nie powstrzymałoby mnie by pojechać z szlochającą Jeanette, która ciężko zniosła rozstanie z tymi, którzy byli jej rodziną przez ostatnich kilka lat...nawet słabość. Mój wyczyn okazał się głupotą, gdyż większość drogi czułam się fatalnie i pożytku ze mnie wielkiego nie było. W drodze powrotnej, resztka sił ze mnie zeszła i mówiąc krótko „umierałam”. Jak dotarliśmy do domu, domownicy wpakowali we mnie jakieś leki i przez kilka godzin leżałam w łóżku nie mając energii by otworzyć oko. Na drugi dzień rano pożegnaliśmy kolejną grupę, ja zostałam w domu. Siedzenie mnie męczyło, więc jazda samochodem po afrykańskich drogach byłaby samobójstwem. W piątek odwieźliśmy ostatnie dwie grupy. Byłam tak zdeterminowana by pojechać z jedną z nich, że nawet siły mi się zregenerowały. Nie jestem wam w stanie nawet opisać tego co się wydarzyło, tak jakby coś we mnie zgasło. Kilka razy już żegnałam się z tymi dziećmi, kiedy wracałam do Polski zobaczyć się z wami, ale tym razem to one opuszczały to miejsce. Czułam się jakby mi ktoś rękę odcinał, jakby mi coś zostało odebrane...Oczywiście właśnie w takich chwilach, wspomnienia napływają do głowy jak wezbrana rzeka, co na zmianę wywoływało uśmiech na mojej twarzy a zaraz potem łzy. <br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhoXBfH-ligUA1pnQbiYOiPQvRqeifPuxxRf3qY6lCCdiLCKHSmueMnequQubWIrqNPfp59V-tdfgOyxPqn_jdOj1o_EjCJe8b4Xeq_JNwVbwu3JZC7-Pou1WqjP_JjPhV0Rg7nZ75_Kg/s1600/Uganda+2013+008.jpg" imageanchor="1" ><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhoXBfH-ligUA1pnQbiYOiPQvRqeifPuxxRf3qY6lCCdiLCKHSmueMnequQubWIrqNPfp59V-tdfgOyxPqn_jdOj1o_EjCJe8b4Xeq_JNwVbwu3JZC7-Pou1WqjP_JjPhV0Rg7nZ75_Kg/s320/Uganda+2013+008.jpg" /></a><br />
Ostatnia wspólna fotka<br />
Jak już wszystkie dzieciaki zostały odwiezione, dałam sobie dzień by totalnie odpocząć, ale siły jakoś mi nie wracały. Ed powiedział że powinnam pojechać do lekarza więc słuchając jego rady, pojechaliśmy do Kigali. Na miejscu, gdy mnie zobaczono lekarz nalegał bym została w szpitalu na badania i obserwacji...chyba nie wyglądałam za wyraźnie. Bardzo nie chciałam zostawać, ale to chyba nie miało za wiele znaczenia. W tym w czym przyjechałam położono mnie do łóżka, podłączono kroplówki i kazano odpoczywać. Wieczorem przyjechała Debbie z Edem i Sam, przywożąc mi piżamę i kanapkę. Szpitale w Rwandzie wyglądają trochę inaczej niż te, które znałam dotychczas. W przypadkach nagłych, pacjent nie może liczyć na jakąś szpitalną odzież, nie może liczyć też na żaden posiłek czy też trunek włączając w to wodę. Jeśli ktoś z rodziny/przyjaciół nie zadba o to dla pacjenta, będzie on skazany na... post. Jedyną rzecz którą szpital zapewnia to opiekę medyczną w którą wpisane są badania, leki, zabiegi. Tak czy inaczej dzięki opiece Gallegos nie głodowałam i mogłam przespać tą noc w dresach zamiast spódnicy. Koło północy zaczęło padać, światło w sali wciąż było zapalone. W tej ciszy wsłuchiwałam się w deszcz uderzający o blaszany dach i coś jeszcze... trzepot skrzydeł. Nagle na wysokości mojej głowy zobaczyłam latającego termita. Podniosłam się by założyć na łóżko, dopiero teraz zauważoną przeze mnie moskitierę. W tej właśnie chwili moim oczom ukazały się dziesiątki termitów unoszących się tuż nad podłogą. Szybko rozwiązałam moskitierę, która miała służyć mi jako mój mur warowny, ale kilka „brzydali” dostało się pod nią. Przez chwilę siedziałam na łóżku walcząc z nimi ale to była jak walka z wiatrakami, zadzwoniłam więc po pielęgniarkę. Gdy ta przyszła, oczyściła moją „izolatkę” od intruzów. Stwierdziła że wleciały one do pokoju bo lgną do światła, więc zgasiła światło, zapewniła że teraz już nie będą wlatywać i sobie poszła. Leżąc teraz w ciemności, nasłuchiwałam deszczu i jeszcze przez jakiś czas trzepotu skrzydełek. Czułam oddech "Paranoi" na plecach, która próbowała mnie wkręcić że wciąż coś nade mną lata/po mnie chodzi, ale szybko sobie z nią poradziłam. W nocy zmieniono mi jeszcze raz kroplówkę i do rana nikt już się nie pojawił. Nad ranem podłączono mi kolejny woreczek z witaminami i kto wie czym jeszcze, po czym zrobiono mi badania. W końcu pojawił się lekarz i ku mojej wielkiej radości powiedział że poza małą infekcją nic nie znaleźli. Kroplówki zrobiły swoje więc na drugi dzień czułam się na siłach. Siedziałam na łóżku jak na szpilkach, czekając aż mnie wypuszczą. I w końcu nadeszła ta chwila kiedy wyjęli mi igłę, swoją drogą to pierwszy raz w życiu byłam podłączona do kroplówki...Wróciłam do domu cała zadowolona.. Nawet czekanie na Sol i Kaleba pod szpitalem nie naruszyło mojego samopoczucia, a nawet dobrze się stało gdyż... Po wypisaniu, zapłaceniu rachunku za ekskluzywną noc w białym pokoju z wrażeniami gratis i odebraniu leków, usiadłam na ławeczce koło drzwi wejściowych. Po kilku minutach dosiadła się do mnie pani, która sprzedaje owoce na ulicy. Był ciepły dzień a ona wyglądała na spragnioną i zmęczoną więc „załyczyłam” troszkę wody, którą Gallegos przywieźli mi ostatniego wieczoru, po czym dałam butelkę kobiecie. I nagle na zewnątrz wyskoczył asystent lekarza i prosi mnie żebym pokazała mu leki, które mi dał. Pokazałam mu jedne, potem drugie, które na marginesie wydało mi się dziwnym, że dali mi zapasu na 5 tygodni. Tak myślałam, że za dużo mi dali tych pigułek, gdy asystent lekarza zobaczył pudełko tabletek, pokiwał głową i przyniósł mi te same (ufff) tyle że na 10 dni, zamiast na 35. Jak się okazuje, czasami czekanie wychodzi na dobre. Pani „owocówka” ugasiła pragnienie, asystent lekarza nie stracił 25 pigułek a ja nie przedawkowałam ;) Po kilku dniach byłam już w pełni sił. Dzięki wszystkim tym, którzy w tym trudnym dla mnie czasie, ciepło o mnie myśleli i wspierali modlitwą. Jesteście niezastąpieni!Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-29139703570432341342013-03-04T12:55:00.000+02:002013-03-04T12:55:00.948+02:00nic nie zrobię że taki długi...tyle się dzieje ;)Ostatni post jaki dodałam opisywał egzotykę afrykańskich przepisów drogowych i ekstremalnych warunków ( na standardy zachodnie) poruszania się środkami komunikacji miejskiej.<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgIP0Ug8X_JVK-Vlu0dsmFCuMAjH_763jQXtqMV6wJjBpL2WzLCL8AJJhObEAE3PYMKHZQQHV2aZbRT-YusZL-xzhME3QGkx-_QeGDu7OWiT6yD_ynYW9kVsBZ90kR9LtfkgtQ_8Vk7aw/s1600/Uganda+2013+101.jpg" imageanchor="1" ><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgIP0Ug8X_JVK-Vlu0dsmFCuMAjH_763jQXtqMV6wJjBpL2WzLCL8AJJhObEAE3PYMKHZQQHV2aZbRT-YusZL-xzhME3QGkx-_QeGDu7OWiT6yD_ynYW9kVsBZ90kR9LtfkgtQ_8Vk7aw/s320/Uganda+2013+101.jpg" /></a><br />
Tego posta chcę zacząć od świadomego wyznania że „całym sercem tęsknię za polskimi drogami”. Ostatnie dwa tygodnie poruszałam się po różnych drogach, tych które uchodzą za główne i tych które wiodą do głębokiego buszu. Z niewielką różnicą pomiędzy nimi, jestem wdzięczna że moja głowa wciąż jest na karku, nie mniej jednak moje ciało jest obolałe od nieustannego obijania się w samochodzie lub autobusie. W tym czasie odkryłam mięśnie o których wcześniej nie miałam pojęcia, a które w tych ekstremalnych doświadczeniach dały o sobie znać. Kiedyś ktoś powiedział że jazda po afrykańskich drogach jest masażem. Dzisiaj stwierdzam, że jest ona wyzwaniem. I jak jednorazowa przejażdżka może być niezapomnianą przygodą, tak kontynuowana przez dłuższy czas może okazać się traumą. <br />
Ale zacznijmy od początku, jak to się stało że tyle czasu spędziłam przemieszczając się z jednego miejsca na drugie i gdzie mnie w ogóle wywiało? Pamiętacie Eunikę, 19-letnią polkę z którą (między innymi) dzieliłam przez miesiąc pokój? Otóż Eunika poznała na FB nastolatkę z południowej Ugandy, z którą też utrzymywała kontakt. W trakcie utrzymywania tej wirtualnej relacji okazało się że tato Talent (tak nazywa się owa ugandyjka) jest pastorem kościoła. Skracając tą zwariowaną historię do minimum, gdy dziewczyna dowiedziała się że Eunika jest w Ugandzie nalegała by ta ją odwiedziła. Gdy Eunika zdecydowała się na podróż do Ntuntgamo na samym południu Ugandy, zapytała czy nie chciałabym jej towarzyszyć. Moje towarzystwo było chyba podrzędną sprawą, myślę, że obecność „starszej cioci” dała i tak mega odważnej Eunice większe poczucie pewności i bezpieczeństwa, w tym nieznanym miejscu i pośród obcych ludzi. Zgodziłam się i tak wtorkowego poranka udałyśmy się w kilku godzinną drogę z pastorem Stempsonem, tatą Talent, który też przyjechał po nas dzień wcześniej żeby oszczędzić nam dwóch przesiadek na trasie do jego rodzinnego miasteczka. Droga była długa ale i owocna. Jako że wiodła nas nie daleko Queen Elizabeth Park, przy drodze widziałyśmy gazele i słonie. Jedno miejsce było interesujące, po prawej była szkoła podstawowa a po lewej stronie drogi były buffalo/bawoły. Krajobraz zmieniał się kilka razy, z górzystego na totalną sawannę, z plantacji herbaty które ciągnęły się gdzie okiem sięgnąć po plantacje drzew bananowych. Ostatni przystanek, zanim dotarłyśmy do celu, był wyjątkowy. Zatrzymaliśmy się w Kitagata Hot Springs. Piękne miejsce, z gorącymi źródłami z górami w tle. Na zachodzie ta okolica byłaby idealna na jakiś kurort wypoczynkowy z atrakcją turystyczną. Dla tutejszych, miejsce to wiąże się z nadzieją na uzdrowienie, gdyż wielu wierzy że wody te mają działanie uzdrowieńcze. Gdy wyszłyśmy z samochodu, poszłyśmy nad same źródełka gdzie dziesiątki ludzi zażywało kąpieli. Jedni mając głęboką nadzieję że dzisiaj będzie ich szczęśliwy dzień, inni z mydłem w ręku korzystali z faktu, że woda jest przyjemna i brali ciepłą kąpiel myjąc swoje ciała. Prawdopodobnie to miejsce było jedynym w okolicy, gdzie bez zagotowania wody w garnku, była ona gorąca. Miejsce to skojarzyło mi się z sadzawką zwaną Betezdą, gdzie raz na jakiś czas stępował anioł i poruszał wodą. Pierwszy chory który do niej wszedł był uzdrowiony. Różnica jest taka , że w Kitagata wszyscy moczyli się w wodzie czekając na cud. Rozglądając się dookoła, nagle dotarło do moich uszu pytanie pastora czy możemy głosić do tych ludzi ewangelie. Kilka minut później znalazłam się stojącą na kamieniu i głoszącą ewangelię do tych półnagich ludzi, którzy wierzą że ciepła woda ich uzdrowi. Kilkadziesiąt z nich uwierzyło w Jezusa, wielu wyszło z wody prosząc o modlitwę.<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh48fVFsqRv0tzB4wvrv2R8iSnzjnulS5wMMrTVQht90FSY15tOL1kx0lEDFLXc_31ZO1Nj699e7f7Lr39ChDCfqvpPoTPPoHuylBIdBX2BiKKv3KXrYzmW3yy2IKsUoC6gPmDI11iy3g/s1600/IMG_8337.JPG" imageanchor="1" ><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh48fVFsqRv0tzB4wvrv2R8iSnzjnulS5wMMrTVQht90FSY15tOL1kx0lEDFLXc_31ZO1Nj699e7f7Lr39ChDCfqvpPoTPPoHuylBIdBX2BiKKv3KXrYzmW3yy2IKsUoC6gPmDI11iy3g/s320/IMG_8337.JPG" /></a><br />
Hot Springs, Kitagata<br />
Kolejne dni były bardzo intensywne. Naszą wizytę zaplanowano bardzo skrupulatnie, wykorzystując czas maksymalnie. Praktycznie codziennie odwiedzałyśmy szkoły, opowiadając tym młodym ludziom o Bogu, który od zawsze szuka ludzkiego serca. Bogu, który nie jest tylko religijnym obowiązkiem ale który stworzył nas dla relacji i dla swojej miłości. Bogu który jest żywy! Dziesiątki uwierzyły w Jezusa! <br />
Wiele się w tym czasie działo, zaproszono nas na konferencje chrześcijańską w buszu, i na trzy dniową krucjatę (w Polsce nazywamy je po prostu ewangelizacjami ulicznymi). To był bardzo konstruktywny czas i bardzo wyczerpujący. Poza gorącem przez które uchodziła z nas energia, dojazd do każdego z tych miejsc był czasochłonny i męczący. W swoich notatkach, praktycznie po każdym dniu zapisywałam „...droga była w opłakanym stanie. Przez cały czas miałam nadzieje że głowa zostanie mi na karku, czasami nawet trzymałam ją z obawy że się urwie. Niekontrolowanie rzucała się na wszystkie strony, czułam się jak na koncercie heavymetalowym...”<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTn9f_NVr_KScRVpV6Ljow3zOAIN_HM7ZYUGAY3WZW6PHossF4AImmuxAQDj94_8UcEwYSzBy4bilvU4EvzlUFYwXwF2JPLE-YrvXJlT-CP8FsAQN60i1041FSHnfhQs9hAcbAWp_b5A/s1600/IMG_8663.JPG" imageanchor="1" ><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTn9f_NVr_KScRVpV6Ljow3zOAIN_HM7ZYUGAY3WZW6PHossF4AImmuxAQDj94_8UcEwYSzBy4bilvU4EvzlUFYwXwF2JPLE-YrvXJlT-CP8FsAQN60i1041FSHnfhQs9hAcbAWp_b5A/s320/IMG_8663.JPG" /></a><br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhacEk2Mhm7tq_fZeXBGCGAPXPQZQUhwwtfro-zqd0r83lApXCc6MQcOuUrl0iudI7rU91mVbyGQACXdaPr-700HJLf1FQQKjwCd6cHnFkPAXQ_QqFroWkdu1_m99nty6e6fNooYLxtMQ/s1600/IMG_8692.JPG" imageanchor="1" ><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhacEk2Mhm7tq_fZeXBGCGAPXPQZQUhwwtfro-zqd0r83lApXCc6MQcOuUrl0iudI7rU91mVbyGQACXdaPr-700HJLf1FQQKjwCd6cHnFkPAXQ_QqFroWkdu1_m99nty6e6fNooYLxtMQ/s320/IMG_8692.JPG" /></a><br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg7GQAOw86mJFNdXY_HS2cqLYTZ6LH0TAHsIYiFc8YGuvFqE0Uy98bynRtEpugP1P_bssNUaxiniv4_CeAj1Nf2lspnHKij96FGJnb0e4h9Tp755lo9Q7dEozkwDpyalQYbYDcE5w_kSw/s1600/IMG_8641.JPG" imageanchor="1" ><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg7GQAOw86mJFNdXY_HS2cqLYTZ6LH0TAHsIYiFc8YGuvFqE0Uy98bynRtEpugP1P_bssNUaxiniv4_CeAj1Nf2lspnHKij96FGJnb0e4h9Tp755lo9Q7dEozkwDpyalQYbYDcE5w_kSw/s320/IMG_8641.JPG" /></a><br />
moje kumpele z krucjaty ;)<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfoUUjorIfLJLXVPihtn5kbYqX5g31o0aneZ6glgITRwXRD8mMrDBuM_iIiJGngG9GXARUgCrz_raKdZZIYH9CSg3YkO2-EsezzTAYWynVdOq42ST_TgGBCC83zf5LpoP-P6gSL_Xs2w/s1600/IMG_8373.JPG" imageanchor="1" ><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfoUUjorIfLJLXVPihtn5kbYqX5g31o0aneZ6glgITRwXRD8mMrDBuM_iIiJGngG9GXARUgCrz_raKdZZIYH9CSg3YkO2-EsezzTAYWynVdOq42ST_TgGBCC83zf5LpoP-P6gSL_Xs2w/s320/IMG_8373.JPG" /></a><br />
W jednej ze szkół z tymi którzy uwierzyli ;)<br />
Po 6 dniach tego maratonu, nocnym autobusem zabrałyśmy się do Kampali po kolejną przygodę. Noc ta należała do jednej z gorszych. O śnie nie było mowy. Ale nieprzespana noc to jeszcze nie tragedia. Znowu czułam się jakby mnie ktoś wsadził do pralki i nastawił wirowanie na 5h. Próbowałam się nawet przykleić do fotela żeby mną tak nie rzucało, ale przy takich wstrząsach nawet rzep by się odkleił. Ale już koniec...koniec z tą traumą. Wierzę że widzicie już obraz, który próbuje przed wami wymalować ;) Do Kampali dotarłyśmy przed 5 rano, jeszcze było ciemno. Mogłyśmy przeczekać około 2h i tak też uczyniłyśmy, skoro i tak nie wiedziałyśmy gdzie iść. W międzyczasie, gdy na samym końcu autobusu próbowałyśmy odpocząć po podróży, okradli Eunikę. Z całego bagażu, który miałyśmy, brakowało jej podręcznej torby. Dzięki Bogu nie miała w niej dokumentów ani żadnych wartościowych rzeczy, ale jakieś drobne pieniądze i rzeczy, bez których jak stwierdziła może żyć. Jedna pani z dzieckiem, bardzo przejęła się zaistniałą sytuacją. Poprosiłyśmy ją by zaprowadziła na do jakiegoś bezpiecznego miejsca gdzie mogłybyśmy przeczekać aż do czasu, gdy ktoś nas odbierze. Przytaknęła, i prowadząc swoje dziecko za rękę zaczęła iść, torując drogę z przystanku autobusowego do naszej „ostoi spokoju”. Nagle, podczas gdy kobieta ta wciąż szła jak przecinak do miejsca celu, razem z Euniką zatrzymałyśmy się, zastanawiając się, gdzie ona nas prowadzi. Tuż przed naszą „ostoją spokoju” naszym „bezpiecznym schronieniem” odbywała się bijatyka, w którą zaangażowanych było co najmniej 10 mężczyzn. Kobieta ta, jakby nie widząc całego zgiełku, który odbywał się tuż przed nią, pytającym gestem z niecierpliwością w głosie spytała dlaczego nie idziemy? Spytałyśmy jeszcze raz, czy jest pewna że to miejsce będzie bezpieczne, na co ona że tak. No cóż, okazuje się że bezpieczeństwo jest pojęciem względnym. Mijając wrzawę po prawej, weszłyśmy do małego baru, który przez kolejne godziny był naszym schronieniem. Pan barman, młody człowiek, okazał się bardzo miły i również bardzo przejęty kradzieżą z autobusu. Koło 11:00 przyjechał po nas Henry, pracownik Sunrise, który zabrał nas do domu Betty, która też ugościła nas po iście królewsku. Gdy weszłyśmy do jej domu a potem do pokoju, który nam udostępniła byłyśmy oniemiałe...jedynie wow pozostawało na naszych ustach. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo byłam zmęczona, i to nie tylko fizycznie. Przez ostatni tydzień ludzie z południa Ugandy, ugościli nas najlepiej jak mogli, co było dla nas wielkim błogosławieństwem. Nie chce brzmieć tak jakbym narzekała, daleko mi to tego. Jestem w Afryce nie pierwszy dzień i wiem w jakich warunkach ludzie żyją. Gdy jednak usiadłam na łóżku, które zamiast moczem pachniało świeżością, gdy wzięłam ciepły prysznic w czystej łazience, zamiast zimny w obskurnym pomieszczeniu z robakami, gdy zjadłam posiłek przy stole zamiast z talerzem w powietrzu lub na kolanach...byłam wzruszona i uświadomiłam sobie jak bardzo zmęczona. Ale nasz Tata wie, że potrzebujemy wytchnienia. Sam po 6 dniach stworzenia odpoczął, i chce byśmy i my znaleźli odpocznienie w Nim. On wie co jest dla nas najlepsze. Resztę tego dnia po prostu odpoczywałyśmy nie robiąc nic. Kolejny dzień był dla mnie bardzo ważny jako że miałam spotkać się z Josephine, dziewczynką, którą od kilku lat sponsoruję.<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJQbpfkdaShGyj_ujad4AaBdMNSB5ZZLWC8P_KUwiZQARL6dvKx_J1-fwGnRjxxwLVuQNpVjcNv4Q1TAQqPiY17g4bLdtamd0WFCQwSLDQWS2GeKBMMausLVSFfQrRwPSL2eXrnr2Eyw/s1600/IMG_8876.JPG" imageanchor="1" ><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJQbpfkdaShGyj_ujad4AaBdMNSB5ZZLWC8P_KUwiZQARL6dvKx_J1-fwGnRjxxwLVuQNpVjcNv4Q1TAQqPiY17g4bLdtamd0WFCQwSLDQWS2GeKBMMausLVSFfQrRwPSL2eXrnr2Eyw/s320/IMG_8876.JPG" /></a><br />
Z Josephiną ;)<br />
Tak na marginesie, to dla tych którzy nie mają pojęcia o jakiego rodzaju sponsoringu piszę to pozwólcie ze wam powiem i zachęcę byście może w przyszłości mogli zrobić to samo. Sunrise jest organizacją, która pomaga sierotom w edukacji. Szkolnictwo w Ugandzie jest płatne, dlatego często te najuboższe dzieci nie mają szans by skończyć szkołę. Sunrise w swoim projekcie ma 4 swoje szkoły ale także współpracuje z szkołami państwowymi. Adopcja na odległość, pomaga dzieciakom opłacić czesne i zaspakaja podstawowe potrzeby dziecka. Przez 3 dni miałam okazje bliżej przyjrzeć się projektom i ich pracy i jestem pod ogromnym wrażeniem. Ludzie ci są szczerzy, pracowici i oddani by pomagać tym, którzy nie mają nadziei. Po kilku latach w końcu udało mi się zobaczyć i poznać osobiście Josephine. Ta chwila zapadnie mi w pamięci na długo, byłam zestresowana i przejęta, ale prawda też jest taka że byłyśmy sobie zupełnie obce więc nie oczekiwałam że rzucimy się sobie w ramiona. Ciesze się że mogłam poznać jej rodzinę, mamę chorą na AIDS i rodzeństwo, zobaczyć dom w którym mieszka i szkołę do której chodzi. Zachęcam i polecam każdemu, kto chciałby przyłożyć rękę do czegoś dobrego. To kilkadziesiąt złotych miesięcznie, które często są dla nas wypadem do kina lub kawiarni, robią wielką różnice dla tych dzieci. Organizacja jest sprawdzona i wysoko przeze mnie rekomendowana. Po więcej informacji piszcie na priv!!!<br />
Podczas tego tygodnia w Kampali zdążyłam popłynąć na wyspę Bussi na jeziorze Wiktoria, by odwiedzić dwoje dzieciaków, które są sponsorowane przez kościół Euniki w Chojnicach (ależ zbieg okoliczności, że mamy dzieciaki w tej samej organizacji...a może nie ;)), załatwić sobie nową wizę do Rwandy i pożegnać Eunikę na lotniku w Entebe, która po 6 miesiącach Afrykańskiej przygody wróciła już do domu. Teraz jestem już w Kyenjojo. Mirka i Henry są wciąż w Kampali, wrócą prawdopodobnie pod koniec tygodnia. Po tych wszystkich wojażach bycie w pustym domu sprawia mi nawet przyjemność. Cisza spokój, czas by nabrać sił przed kolejną przygodą...Niech się dzieje! ;)<br />
Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-87822056083790355382013-02-18T14:52:00.000+02:002013-02-18T14:52:47.570+02:00DrogówkaŻycie tutaj jest do góry nogami. Ostatnio jechałyśmy z dziewczynami do Kaihury do sierocińca. W Kyenjojo na wylocie z miasta jest miejsce gdzie zatrzymują się samochody osobowe, które są tutaj poza motorynkami, jednym z głównych środków transportu. Wiedziałam że jeśli chodzi o liczbę pasażerów w lub na pojeździe to wyznawana jest zasada „ile wlezie tyle bierzem”. <br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjy6EPrmyoGWx7ZNLxoFKZ997q_lIh7_pVEgh4v_ASATQAsYgk08hOnXeZF7WqKnyH0lxdvhg73fglM6nUPZCPV0UG2Rf8TZPhs0qJ34S-GrlrXZ4q9eSt1kDOA_EK8Et9_CQr_2CYn8w/s1600/Uganda+2013+115.jpg" imageanchor="1" ><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjy6EPrmyoGWx7ZNLxoFKZ997q_lIh7_pVEgh4v_ASATQAsYgk08hOnXeZF7WqKnyH0lxdvhg73fglM6nUPZCPV0UG2Rf8TZPhs0qJ34S-GrlrXZ4q9eSt1kDOA_EK8Et9_CQr_2CYn8w/s320/Uganda+2013+115.jpg" /></a><br />
Zdarzało nam się widzieć mototaxi na której siedziało 5 osób plus bagaże, a raz nawet 6 ludzi (3 dorosłych i 3 dzieci). Ja sama pierwszego wieczora, gdy dojechałam do Kyenjojo, zostałam posadzona na bode (czyli mototaxi) z dwiema walizkami i plecakiem. Już po zapakowaniu wszystkiego, ciężko było widzieć motorynkę, nie mówiąc o tym że miałam się na nią zmieścić ja i kierowca. Jestem pewna, że fakt, że kierowca siedział mi na miednicy, bo przed nim była już tylko kierownica, umożliwił nam tą jazdę i tak w jednym kawałku dotarłam do celu. Ale wracając do podróży do Kaihury. Znalazłyśmy 6 osobowa taksówkę, w której już 4 kobiety były pasażerami. Kiedy pojawiłyśmy się to myślałam że 7 pasażerów plus kierowca to o dwie głowy za dużo więc ruszymy. Ja już siedziałam na kolanach Pauli obok dwóch starszych pań z czego jedna swoją masą śmiało mogłaby zając półtora siedzenia. Niemądra ja... Po chwili pojawiła się jedna mamka, która usiadła od strony kierowcy. Zaczęłam ją zaczepiać „ hej mama czy ty jesteś kierowcom” co wymalowało wszystkim uśmiech na twarzy. Tak czy inaczej wciąż czekaliśmy na kierowcę. Po chwili ponownie od strony kierowcy wsiadł mężczyzna, który nie przypominał tego, który pierwotnie siedział za kierownicom. Nagle drzwi od strony pasażera otworzyły się i jakiś nastolatek zaczął wpychać się do przodu. To było już czterech pasażerów a kierowcy wciąż nie było. Podczas gdy ja wciąż z otwartą buzią obserwowałam co się dzieje z przodu samochodu pojawił się kierowca, który dzieląc siedzenie z pasażerem odpalił samochód i ruszył – z 12 osobami. Ostatnio Paula jechała w zapakowanej taksówce gdzie ludzie siedzieli na kolanach ludziom. Nagle taksówkę zatrzymał policjant. Siedząc w 6 osobówce w 11 osób można pomyśleć że mandat będzie jak nic...ale nie w Afryce. Policjant otworzył przednie drzwi taksówki i jako 4 pasażer usiadł na krawędzi fotela po czym samochód ruszył dalej. This is Africa ;)<br />
Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-22677684164791968842013-02-18T14:46:00.002+02:002013-02-18T14:46:58.730+02:00UgandaPodróż do Ugandy była długa, ale dzięki Bogu bezpieczna. O godzinie 18:00 wyruszyłam z Kigali autobusem, który był całkiem komfortowy. Byłam bardzo szczęśliwa że przez to 11 godzin nie musiałam z nikim dzielić siedzenia. Jazda minęła bez żadnych niespodzianek. Na granicy trafiłam na miłą celniczkę, która bez zbędnych pytań dała mi wizę na 3 miesiące. Przed 5 rano dotarłam do Kampali, stolicy Ugandy. Wciąż przy świetle gwiazd odebrałam swoje dwie walizki i nim się obejrzałam, taksówkarze i mężczyźni, którzy na ulicy wymieniają walutę, obeszli mnie próbując sprzedać swoje usługi. Moje stanowcze „nie” i zmęczony wyraz twarzy, który na pewno był przekonywający, po kilku minutach rozgonił towarzystwo. Tuż koło miejsca gdzie zatrzymał się autobus był otwarty Pub do którego też się udałam. Siadając przy stoliku modliłam się, żeby Tata wysłał anioła by mnie strzegł i by pomógł mi jakoś skontaktować się z pastorem, który miał po mnie kogoś wysłać. Po chwili w drzwiach pojawił się mój anioł, który poza mną był jedynym żółtoskórym „muzungu” na horyzoncie. Luo Wei towarzyszył mi w pubie przez cały czas (czyli jakieś 8 godzin), udostępniając mi także swój telefon bym mogła zadzwonić pod jedyny numer, który posiadałam. To był długi dzień, zanim dotarłam do miejsca docelowego, jeździłam po Kampali motorynką z walizkom na plecach (nie dla przyjemności, musiałam jakoś dostać się na drogę wylotową skąd zabrano mnie dalej) i poznałam grupę sympatycznych polaków z którą przez około 4h jechałam busem do ostatniej stacji, dzieląc siedzenie z synem pastora. W końcu około godziny 18:00 znalazłam się z Kyenjojo. W tym małym miasteczku zatrzymałam się u misjonarzy Mirki i Henrego, niezwykłego małżeństwa, które na cały ten czas będzie gościć mnie u siebie. Na miejscu poznałam dwie polki Paule i Eunikę, które zostaną z nami do końca lutego. Obie dziewczyny są zabawne i mają serca, pełne współczucia i gotowe by dawać. Jestem nimi bardzo zachęcona. <br />
Uganda niewiele różni się od Rwandy, morze ubóstwa i potrzeb zalewa to miejsce. Ludzie są serdeczni i ku mojej miłej niespodziance, wielu mówi po angielsku. Od miasteczka rozchodzi się wiele dróg, które prowadzą do buszu, gdzie mieszkają ci najubożsi. Mieszkanie w którym się zatrzymałam jest na uboczu, jakieś 3 km od głównego skrzyżowania. Wraz z dziewczynami codziennie pokonujemy ten dystans, po drodze poznając najbliższe sąsiedztwo, które jak się okazało jest miksem różnych religii. Mimo wszystko jednak, gdy muzułmańskie dziecko choruje, mama nie wzbrania się modlitwy o nie w imieniu Jezusa. Takie sytuacje skłaniają mnie do rozmyślania o ubóstwie, przesiąkniętym desperacją, które skłania tych ludzi do tego, by zwrócić się o pomoc do nieznanego Boga. Shakila Angel po dwóch dniach była całkowicie uzdrowiona ;)<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggrWET3WzDHuJ3KuNCo721nL3KY25A3RlAnAhDBfv1-AlRKbiaQQKTH5uxeQSad5AB8MKpZTPWGXHGuls4M1yswqE0kOIofPp7xvkpSivD4YSNcaDvaslNvA8dTdkieVUicoqZL3y-9w/s1600/Uganda+2013+103.jpg" imageanchor="1" ><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggrWET3WzDHuJ3KuNCo721nL3KY25A3RlAnAhDBfv1-AlRKbiaQQKTH5uxeQSad5AB8MKpZTPWGXHGuls4M1yswqE0kOIofPp7xvkpSivD4YSNcaDvaslNvA8dTdkieVUicoqZL3y-9w/s320/Uganda+2013+103.jpg" /></a><br />
Shakila Angel z mama w tle ;)<br />
Przez pierwsze dni, nasza czwórka, czyli Paula, Eunika i Adam, który również jest wolontariuszem w „Bringing Hope to the Family”, jeździliśmy do pobliskiej wsi, gdzie w buszu malowaliśmy szkołę. Niektóre klasy szkolne były siedziskiem szczurów/mysz (ilość kup na to wskazywała) i robaków – na samo wspomnienie się wzdrygam. To była nużąca praca, po kilku dniach przyznam się, że miałam dość malowania. Nie mniej jednak, mimo kiepskiej kondycji ścian, po odmalowaniu efekt był zadziwiający. W drodze do szkoły, idąc najgorszą ulicą w Kaihurze (jak to skomentowała Paula), mijaliśmy dzieci, które ze swoimi rodzinami mieszkają w buszu. Podekscytowane dzieci zawsze radośnie za nami krzyczały „how are you”, czasami przybiegając i witając nas uściskiem dłoni. Gdy nie zapomniałyśmy cukierków z domu, rozdawałyśmy je napotkanym skarbom, które z geście wdzięczności często przyklękały. Na początku czułam się niewygodnie, nie rozumiejąc że ten gest jest częścią tutejszej kultury i oznacza szacunek i respekt do osoby przed którą się kłania. Ta wiedza, stłumiła moje wewnętrzne oburzenie i teraz sama kłaniam się przed każdym kto mi się kłania. Jednego dnia, zabrałyśmy cukierki ciastka i mleko, ciuchy, które Płock wysłał w paczce z przyborami szkolnymi, kupiłyśmy kilka par klapek (dzień wcześniej zmierzyłyśmy patykami stopy dzieciakom) i zawiozłyśmy do buszu. Ależ była radość, cudowne doświadczenie, jedno z moich ulubionych tutaj. W Kaihurze jest również sierociniec, w którym Paula ma chłopca, którego sponsoruje. W domu tym mieszka około 50 dzieciaków, z czego spora część to maluchy do 2 roku życia.<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYdIDAyZfWHEpmJjdfRCwxefu-9iK71e-XcmaQcjuYmRjXBX6YhBvMiIvRSbAiiXEczRf2TwIwUsefnsp_GyqMhF00n70O771Hacdf5U6PwDwsqB6tDT7PK3ZGO6FS7cDfXpsGZF5kZA/s1600/IMG_7075.JPG" imageanchor="1" ><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYdIDAyZfWHEpmJjdfRCwxefu-9iK71e-XcmaQcjuYmRjXBX6YhBvMiIvRSbAiiXEczRf2TwIwUsefnsp_GyqMhF00n70O771Hacdf5U6PwDwsqB6tDT7PK3ZGO6FS7cDfXpsGZF5kZA/s320/IMG_7075.JPG" /></a><br />
Dzieciaki z sierocinca w Kaihurze - lunch time<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCUDKOIL9Mc3AMJxZjPeSiqeDSgI9zARVW3OVC5vIYYfVtJ_0teXt0L74zOQJKJ3Stke2v8L5jqifmtcgOg6cj4yKtBoUBvFykYj5Hi936CPT4_jX0WAnhYGltXOJbKxH2fJmVKUQijw/s1600/Uganda+2013+030.jpg" imageanchor="1" ><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCUDKOIL9Mc3AMJxZjPeSiqeDSgI9zARVW3OVC5vIYYfVtJ_0teXt0L74zOQJKJ3Stke2v8L5jqifmtcgOg6cj4yKtBoUBvFykYj5Hi936CPT4_jX0WAnhYGltXOJbKxH2fJmVKUQijw/s320/Uganda+2013+030.jpg" /></a><br />
Najgorsza ULICA w Kaihurze ;)<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYus0dhcLGqGv6P4jIUWM65xm0NdE0YwkhpNt5qRK1SCrvJPYUR1UhKZRptVH8keE_x-kmKaroKwbSw6HxHN6nzI6D8XnAkt3ZmbsUpZwzgLGcyvGqau7d_4YBBJMBV1r_ZPy4qgS6Og/s1600/Uganda+2013+043.jpg" imageanchor="1" ><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYus0dhcLGqGv6P4jIUWM65xm0NdE0YwkhpNt5qRK1SCrvJPYUR1UhKZRptVH8keE_x-kmKaroKwbSw6HxHN6nzI6D8XnAkt3ZmbsUpZwzgLGcyvGqau7d_4YBBJMBV1r_ZPy4qgS6Og/s320/Uganda+2013+043.jpg" /></a><br />
Chlopiec z buszu<br />
Poza tym w Kyenjojo i okolicach są jeszcze dwa sierocińce, z których dzieci są sponsorowane przez polaków. W każdym tygodniu odwiedzamy te miejsca, spędzając czas z dzieciakami, prowadząc studium biblijne z nauczycielami z różnych szkół w trzech wsiach i usługując w okolicznych kościołach. Najczęściej wychodzimy rano i wracamy do domu późnym popołudniem, intensywność dni powoduje że czas mija mi tu szybko. Czasami tyle się dzieje na przestrzeni dni że trudno mi uwierzyć, że dopiero miesiąc jestem w tym miejscu. Praca tutaj bardzo różni się od tej w Rwandzie, głównie dlatego, że zakres działania sięga dalej niż tylko miejsce zamieszkania. Mam ogromną frajdę z poznawania okolicy i jej mieszkańców, sprzedawców, sąsiadów z podwórka, dzieci z ulicy. Pewnego dnia spotkałam Johna, chłopca który na ulicy zwrócił moją uwagę. Jak wiele tutejszych dzieci miał obdarte ciuchy i był bez butów, ale jako jedyny, nie narzucał się i nie żebrał, ale zwyczajnie obdarzał mnie ciepłymi uśmiechami. Na chwilę zgubiłam go z oczu, ale kiedy znaleźliśmy się ponownie, zabrałam go do domu by dać mu plecak, piórnik, nową koszulkę i buty, które jak się okazało pasowały prawie idealnie. Na drugi dzień wrócił w nowej koszulce i klapkach by się przywitać. Nakarmiłam go a potem siedzieliśmy sobie miło spędzając czas na rozmowie (a raczej próbach rozmowy), czytaniu biblii w rootoro i modleniu się o chorą sąsiadkę. <br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiG86Ae4TgRmVNykpHj0SDO7zdnWE82KoCazLfhx4e1sFVWnUM8DoV4XaQklZ7aG5CutswQsW9clN_QU_vWiWRyCvmZLEh8hSO6yyA4y_p3mFzS6HVLL7MD-HkZ-eZaYaky8WwYkLR_mA/s1600/Uganda+2013+138.jpg" imageanchor="1" ><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiG86Ae4TgRmVNykpHj0SDO7zdnWE82KoCazLfhx4e1sFVWnUM8DoV4XaQklZ7aG5CutswQsW9clN_QU_vWiWRyCvmZLEh8hSO6yyA4y_p3mFzS6HVLL7MD-HkZ-eZaYaky8WwYkLR_mA/s320/Uganda+2013+138.jpg" /></a><br />
John ;)<br />
Codziennie kraj ten zadziwia mnie swoją innością, klimatem którego nie jestem wam nawet w stanie porównać do czegoś w Polsce. Na poczcie nie ma znaczków, w kafejce internetowej często nie ma internetu lub prądu co jest jednoznaczne z brakiem sieci w kafejce, na stacji benzynowej nie ma paliwa, każdy chodzi i jeździ jak chce, a fakt że jest tu ruch lewostronny jeszcze bardziej robi wrażenie totalnego chaosu. Lokalni, a zwłaszcza dzieci wciąż zaczepiają nas na ulicy, chociaż z każdym dniem zwracamy na siebie coraz mniejszą uwagę. Mimo tej „egzotyki” czuję się tutaj coraz bardziej swojsko, mimo barier językowych coraz śmielej targuję się na markecie, nie lubię gdy z powodu koloru skóry chcą mnie oskubać z pieniędzy. Bose, półnagie dzieciaki z sąsiedztwa nabrały śmiałości w naszym towarzystwie. Jednej soboty poszłyśmy nawet do jednej sąsiadki na lunch. Gospodyni i my przygotowaliśmy coś do jedzenia i tak przy posiłku miło spędziliśmy czas. <br />
Jesteśmy na przełomie pory deszczowej i suchej. Coraz rzadziej pada deszcz, co sprawia że kurz uliczny, który porywany w górę przez przejeżdżające motorynki i samochody unosi się w powietrzu niemal nieustannie, okrywa jakby swoim płaszczem przydrożną zieleń, która z każdym dniem jest coraz bardziej brązowa. Zazwyczaj jestem zlana potem zanim jeszcze wyjdę z domu, dni bywają bardzo upalne. Czasami jest tak gorąco że mimo tylko zimnej wody, wieczorami jest ona tak nagrzana słońcem że wydaje się ciepła. Hmmm a może woda jest wciąż zimna, tylko nagrzane słońcem ciało daje mi takie złudzenie...<br />
Na razie to tyle kochani. Pozdrawiam was cieplo ;)<br />
<strike><strike></strike></strike>Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-19435226073746830712013-01-21T14:48:00.000+02:002013-01-21T14:48:14.118+02:00Afryka ciąg dalszyZaczynam mieć podejrzenia ze czas w Afryce upływa szybciej. Nawet nie wiem kiedy, dwa miesiące minęły mi jak jeden dzień. Nie jest dobrze zaniedbywać się z pisaniem, bo teraz nie wiem od czego zacząć...<br />
Cały czas w Rwandzie był niesamowity, począwszy od powitania mnie na lotnisku przez dzieciaki, po Święta, Nowy Rok, aż do dzisiaj, mojego ostatniego dnia w sierocińcu. Pobyt ten różnił się bardzo od poprzednich, nie tylko dlatego że misjonarze z którymi mieszkam są nowi, a w zasadzie co miesiąc zmieniali się dyrektorzy, z tymczasowych na nową rodziną która przejęła obowiązki od nowego roku. W relacji z dzieciakami wystartowałam z nowego miejsca, miejsca zaufania i akceptacji. Coraz bardziej odkrywam, że gdy wiesz kim jesteś zaczynasz chodzić w tej niezwykłej wolności. Wolności do tego by służyć innym. Koncepcja jeszcze nie zrozumiana przez nich, wciąż spotyka się z zadziwieniem, że mimo tego iż nie muszę, robię. Piorę ubrania dzieciaków, podlewam ogród, noszę kompost na pole, pomagam w kuchni, prasuje uniformy szkolne, a każda z tych czynności zajmuje godziny bo dotyczy 60 osób. I chociaż z jednej strony wydawałoby się że mogłabym robić dla nich coś pożyteczniejszego, to jednak wiem że te codzienne czynności, które dają mi możliwość zrozumienia i utożsamienia się z nimi, przyniosą zmianę i zrozumienie tego, że im większym chcesz być tym bardziej stajesz w pozycji sługi, nie dlatego że musisz ale dlatego że chcesz. Miejsce to wcale nie będzie podyktowane, niskim poczuciem wartości, ale fundamentem będzie miłość i zrozumienie tego kim są. <br />
W grudniu miałam urodziny, które tym razem chciałam świętować z wszystkimi. Dlatego kupiłam pączki dla wszystkich domowników i pracowników sierocińca by przy wspólnym „stole” skonsumować je przy afrykańskiej herbacie. Ku mojej wielkiej niespodziance, poza stosem laurek, liścików i życzeń dostałam prezent, wielki kosz pełen owoców i jajek ozdobiony biało-czerwoną kokardą, która od razu skojarzyła mi się z Polską. <br />
Święta minęły nam świetnie, uczta była wyśmienita – mamki spisały się na medal, dzieciaki były zadowolone z prezentów. Dwie paczki, które wysłałam tuż przed wyjazdem doszły na czas, dlatego piórniki i resztę prezentów, które to wy zakupiliście kochani znalazły się w paczkach świątecznych i sprawiły wiele radości. W niedzielę przedświąteczną zorganizowaliśmy paczki dla ludzi z wioski, która jest tuż obok boiska na którym co niedziele gramy w piłkę nożną. Walizka ubrań plus ponad 40 nowiusieńkich koszulek, zasponsorowanych przez Ashera, wolontariusza, który w tym czasie nas odwiedzał. Wielka torba maskotek, ponad 100 bułek, paczek ciastek i lizaków, tym wszystkim błogosławiliśmy wszystkich, którzy zebrali się gromadnie wokół nas. Nie jestem w stanie opisać tego jak się czułam zatrzymując się dla każdego dziecka z osobna, by spojrzeć mu w oczy, zapytać o imię i włożyć na nie koszulkę, by czasem nikt nie zabrał mu jej w drodze do domu. To był niesamowity czas. Po całej akcji, która odbyła się bez żadnej dramy i przykrych niespodzianek pod tytułem „tłum zmasakrował grupę sierot podczas rozdawania chleba”, z niemałą grupą mamek i dzieciaków modliłam się o zbawienie. Całe to wydarzenie dokonało niezwykłych rzeczy, dzieciaki, które zawsze były z rezerwą, nieufne od tego dnia począwszy, przytulają się i są chętne do zabawy. Dla naszych czempionów była to świetna okazja by uczyć się dawać. To było bardzo mocne, widzieć jak sieroty błogosławią tych którzy są w potrzebie. To był piękny dzień.<br />
W nowy rok na dwa tygodnie przyleciał Isaac wraz z Henrym. Serena wróciła do pracy i nie była w stanie przybyć tym razem. Ekstra było widzieć ich ponownie, powspominać „stare czasy”, podzielić się wrażeniami z powrotów do domu. W międzyczasie przybyli nowi dyrektorzy, 6 osobowa rodzina. Amerykanie pochodzenia hiszpańskiego – bardzo przyjaźni, głośni, zabawni, muzyczni, uprzejmi, dobrze nam się współpracuje razem, co jest przecież tak bardzo ważne.<br />
W pierwszym tygodniu stycznia dzieciaki wróciły do szkoły co spowodowało małe zmiany w codziennej rutynie. W nowym roku doszły do nas również dwie paczki z przyborami szkolnymi i słodyczami wysłane przez Piotra Syskę i jego uczniów z Gostynina. Bardzo wam dziękujemy za każdy dar który wysłaliście. Po raz pierwszy w życiu te dzieciaki mają piórniki i pełny zestaw przyborów szkolnych ;)<br />
Za godzinę wyruszam w dalszą podróż w nieznane. Dlatego muszę kończyć, i chociaż mam lekki niedosyt dzielenia się z wami wrażeniami to jednak wiem że jak za chwilę nie udostępnię tego posta to nie wiem kiedy to zrobię. <br />
Życzę wam wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku!!!Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-39745942963024887982012-11-02T17:12:00.001+02:002012-11-03T12:17:36.210+02:001169 słów z Polorandii Wow, kto by pomyślał że już 3 miesiące minęły odkąd moja stopa stanęła na polskiej ziemi. Cudownie było przypomnieć sobie jak to jest miło w letnie wieczory, kiedy słońce zachodzi nie o 18 ale koło 22. Wyciągnąć z szafy sandały, które kupione 2 sezony temu po raz pierwszy założyłam na nogi. Być przy pożegnaniu lata i powitać jesień, która zachwyca swoimi krajobrazami, kolorami i rześkim powietrzem. Wiele się wydarzyło, w wielu miejscach byłam i wielu ludzi poznałam...czuje się bogata. Ale zacznijmy od początku... Kiedy wróciłam do Polski za bardzo nie wiedziałam co robić, moje serce wciąż było w Rwandzie i przez pierwsze tygodnie średnio co 2h myślałam o tym, co w danym momencie robią dzieciaki. Byłam zdesperowana by usłyszeć od Taty co mam robić . Ponieważ doświadczam tego, że Jego pomysły na życie są trafione w dziesiątkę, chciałam usłyszeć gdzie pójdziemy i co zrobimy następnego. I chociaż jest w nas ludziach pewna duma która, gdy musimy czekać woła "łaski bez" znalazłam się w miejscu, w którym bez Jego łaski nic nie chce bo jest ona lepsza niż życie. Wiecie, Bóg jest tym, który ma usta by mówić i uszy by słyszeć i ta pewność w naturalny sposób rodzi we mnie oczekiwanie by nie tylko monologiem ale konwersacją trwać w relacji z Nim - tak jest dużo łatwiej ;) Rozmawiałam więc z Nim oczekując, że wyraźnie będę wiedziała, w którą stronę zrobić kolejny krok. I odpowiedział ;) W sierpniu pojechałam na Mazury na obóz chrześcijański, który zorganizowany był w przepięknym ośrodku w samym środku lasu nad jeziorem. Idealne miejsce by wyciszyć się i oddzielić od możliwości i propozycji tego co mogę zrobić ze swoim życiem. Każdego dnia wstawałam wcześnie rano, zanim obóz obudził się do życia, i szłam nad jezioro żeby spotkać się z Tatą i rozmawiać z nim o mojej przyszłości. Pamiętam jednego poranka, stałam nad brzegiem wody, zamknęłam oczy i wołałam do Niego, że tak bardzo chce Go widzieć, tak bardzo chce na nowo zachwycić się Jego pięknem. I kiedy tak wylewałam swoją tęsknotę za Jego obecnością w powiewie wiatru usłyszałam głos "Otwórz oczy". Kiedy je otworzyłam zobaczyłam przed sobą niewzruszoną taflę jeziora, które napawało pokojem, nad nim unoszącą się mgłę która jakby zwiastowała tajemnicę, niosła ze sobą nowe ale ukryte rzeczy, nie słyszane i nie widziane jeszcze przez człowieka. Dookoła jeziora las którego wysokie, dumne drzewa zachwycały majestatem. W całej tej scenerii było coś niezwykłego, dzikiego, zapierającego dech. Obecność Taty była ze mną, kocham takie chwile. Kiedyś ktoś powiedział że jeden dzień w Jego obecności jest lepszy niż tysiąc gdzie indziej...i chociaż myślę że moje doświadczenia są tylko namiastkom tego czym jest Jego obecność to i tak jestem gotowa właśnie dla nich żyć, oczekując więcej. Wtedy nic nie wydaje się niemożliwe, ucieka wszelki lęk i strach, obawa przed przyszłością i tym co przyniesie. Wtedy ucicha nieustanna weryfikacja własnego życia, tego czy jest konstruktywne, czy osiągnęłam wystarczająco dużo, czy nie zmarnowałam czasu, presja by zbudować w życiu dzieło, które będzie miłe dla oka ludzkiego i zapewni mi akceptację otaczającego mnie świata. Pozostaje tylko czysta, pełna akceptacja płynąca z Jego obecności, miłość Doskonałego Boga do niedoskonałego stworzenia, która, uwierzcie mi - wystarczy. Podczas tego tygodnia, znalazłam odpowiedź na pytanie "co dalej?" I tak za 3 tygodnie wracam do Afryki, kraju który w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób stał się moim drugim domem. <br />
Po Mazurach zaczął mi się intensywny czas. Do końca nie wiedząc jak to się dzieje, zaczęłam jeździć do różnych miejsc by podzielić się moim doświadczeniem w Afryce. Haha , jestem ostatnią osobą której przyszłoby do głowy, że będę miała "wpływ" na kilka pokoleń...ten kto mnie zna wie, że w wystąpieniach publicznych nie czuję się jak ryba w wodzie, wręcz przeciwnie, czuję że wyciąga się mnie z mojego naturalnego środowiska do tego, którego zupełnie nie znam i w którym brakuje mi powietrza. Tak czy inaczej zapraszano mnie do przedszkoli, szkół podstawowych, gimnazjów i technikum, domów pomocy dla osób starszych i kilku kościołów w tym kościoła z rodzinnej parafii w Bełchatowie. I chociaż każde takie spotkanie jest dla mnie wyzwaniem i z utęsknieniem czekam na chwilę kiedy będę znowu ukryta w miejscu, widziana tylko przez Tatę i co najwyżej 60-ciu Wspaniałych , po każdym z nich czuje się syta i uprzywilejowana że mogę mówić do tak licznych grup. Wrażeniem, które pozostawało mi po prawie każdym spotkaniu jest takie, że w każdym drzemie, ta może często trudna do zdefiniowania, tęsknota za tym że w życiu chodzi o coś więcej niż tylko konsumpcję. Tęsknimy za czymś co wyzwoli nas od zwykłej codzienności, poszerzy nasze horyzonty i nasycić ten nieustający głód życia. Ludzie doświadczają prawdziwych problemów, zmagają się z prawdziwą samotnością, prawdziwym smutkiem, depresją, doświadczają odrzucenia, zdrady, niezrozumienia, które pozostawiają bardzo namacalną pustkę. Ponieważ te wszystkie rzeczy są tak prawdziwe i realne, nie wystarczy by odpowiedzią była martwa religia, która jakimś dziwnym sposobem kojarzona jest z Żywym Bogiem, nie wystarczy zagłuszenie ich liczbą obowiązków czy rozrywek, lepszym samochodem, wygodniejszym domem, nie wystarczą kolejne rady, które w całej swej mądrości nie dodają nam siły by je zastosować. "Będzie dobrze" lub "Wszystko się jakoś ułoży" nic nie zmieniają, kiedy my tak desperacko potrzebujemy zmiany, zrozumienia w chwilach kiedy sami siebie nie rozumiemy, pocieszenia w chwilach w których wydaje się że nic nie ma sensu, wiary gdy myślimy że jesteśmy do bani. Ten, który jest Prawdą, Tata przynosi zmianę a jeśli czegoś nam brakuje powołuje do bytu to czego nie ma i jak dziecko, stąpając z nóżki na nóżkę czeka chwili w której uwierzymy że On nie tylko jest, ale że nagradza tych, którzy Go szukają. Pozwólmy sobie na małe szaleństwo i szukajmy Tego, który jest Niewidzialny, a nóż widelec [ ;) ] doświadczymy niemożliwego.<br />
Czas do mojego powrotu przybliża się wielkimi krokami i tak jak wspomniałam za 3 tygodnie wracam do Rwandy. Nie wiem jeszcze jak długo zostanę na czarnym lądzie...kupiłam bilet w jedną stronę. Ponieważ Święta Bożego Narodzenia spędzę w sierocińcu, przy bezcennej pomocy przyjaciół organizuje prezenty dla dzieciaków. W tym roku wymarzyłam sobie piórniki do szkoły, te dzieciaki nigdy w życiu nie miały piórnika, a ponieważ nie różnią się od dzieci na całym świecie, o takim marzą. Uwiadomiłam to sobie, gdy kiedyś, po zajęciach artystycznych na których malowaliśmy farbmi, gdy wszystkie plakatówki zużyły się, dzieciaki zaczęły wyjmować z kosza popękane plastikowe pudełka po farbach, adoptując je na "piórnik" z jedynym długopisem jaki posiadają. <br />
Poza tym dzięki pomysłowości i zdolnościom graficznym Kasi Sz. powstał kalendarz ścienny " Afryka 2013", z którego sprzedaży wspierana będzie moja misja. Zainteresowanych kalendarzem proszę o kontakt. <br />
Chciałam zakończyć podziękowaniami bo mam za co. Dziękuję mojej rodzinie, mamutce i tatkowi, którzy przez cały czas wspierają mnie i traktują iście królewsko. Dziękuję kościołowi "Droga" za wsparcie i zaufanie - jesteście the best. Dziękuję przyjaciołom za gościnę, cierpliwość i energię jaką wkładacie do tego bym mogła stać w miejscu w którym jestem! Bez was moje życie nie byłoby tak piękne, a rzeczy które się dzieją - niewykonalne! Dziękuję Tacie - gdyby nie było Ciebie nie byłoby mnie!<br />
I tym miłym akcentem kończę tego posta...do następnego kochani, już z kraju tysiąca wzgórz.<br />
Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-79607526994284994172012-07-24T19:36:00.000+02:002012-07-26T12:13:40.911+02:00...Macie czasami takie chwile kiedy jesteście blisko osoby, słyszycie jej śmiech, widzicie jej twarz i nawet mając ją tuż obok siebie tęsknicie za nią tak aż boli. Byliście czasami w miejscu które każdym swym szczegółem ujęło wasze serce, i jeszcze ciesząc oczy jego pięknem, rozkoszując się zapachem powietrza już tęsknicie za nim tak aż boli. Tęsknota stała się moim wiernym towarzyszem, każdy dzień staram się pić haustami i mimo to wciąż czuje się spragniona. Tęsknię za Afryką całym sercem, tęsknię za każdym z osobna i za wszystkimi naraz. Tęsknię za Sederickiem i przeglądaniem z nim po raz 100-tny Atlasu Świata, tęsknię za Liliane i jej słodkim śmiechem, tęsknię za Patricia i Uwase i rozmowami z nimi, tęsknię za Valerią i jej przytulaniem się do mnie za każdym razem jak mnie widzi, nie ważne czy jest to 1 czy 10 razy dziennie, tęsknię za Gemi i jej figlarnym spojrzeniem jak grzebie mi po kieszeniach, tęsknię za Mamy i jej nieustannymi pomyłkami w nazywaniu mnie Mama Serena, Auntie Lorisa a nawet Papa Isaace, tęsknię za Simonem który oczarował mnie swoją odwagą i zwinnością, jak to powtarza Isaac, „Simone has a muscles on his muscles” „Simon ma mięśnie na mieśniach”...jest moim małym Ryczypiskiem z Narni .Tęsknię za Codym, naszym najmłodszym chłopcem, który za każdym razem gdy ucze go wymawiać moje imię Wio-la, z błyskiem w oku i radością w głosie powtarza Do-da. Tęsknię za godzinami w kuchni z mamkami, obieraniem pomidorów i ziemniaków, tęsknię za podlewaniem ogrodu..tęsknie. <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhwHtH3kV7LU-7vPucg40hsqIUzCLcYPnLHprJP-TjdbxupFjB4VVS-iM7T2tX3A9VbtTiyPOWHjBJDAV815NZrBxL2IO9L69Lv0XTJo0QdDRltkfPkHGQ7KS7lxmOTXpTMHsj422x0NA/s1600/Obraz+163.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="200" width="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhwHtH3kV7LU-7vPucg40hsqIUzCLcYPnLHprJP-TjdbxupFjB4VVS-iM7T2tX3A9VbtTiyPOWHjBJDAV815NZrBxL2IO9L69Lv0XTJo0QdDRltkfPkHGQ7KS7lxmOTXpTMHsj422x0NA/s200/Obraz+163.jpg" /></a></div>Valeria<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgOrI_dII6TVINHSddyG-TIF3DlE3MvbSUIKrwe63gTAIU-TCbucbktmnYsXUobKTX3YXVxwvvo_OoUVB0WLI_60yV5dgNgP9rmbCZC7H_-6B_VoCmnrOBDbzPku5yQOIC42qxApyrZoQ/s1600/Obraz+442.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="200" width="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgOrI_dII6TVINHSddyG-TIF3DlE3MvbSUIKrwe63gTAIU-TCbucbktmnYsXUobKTX3YXVxwvvo_OoUVB0WLI_60yV5dgNgP9rmbCZC7H_-6B_VoCmnrOBDbzPku5yQOIC42qxApyrZoQ/s200/Obraz+442.jpg" /></a></div>Simone i Anastase<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEid5KsQrb87AIGMbeZyZt-JM8DTWQXV4vZfZz6OlzLxJ2T5-AaFFkeOjNqTaR1RcmwC2gsQZDp4lUpShrJvaSbmYMaBHeLtXOK7Ybm3JWEbQIX94NaSTVTgM0m_KbR2pORu4dhhW2b_AQ/s1600/DSC_6547.JPG" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="134" width="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEid5KsQrb87AIGMbeZyZt-JM8DTWQXV4vZfZz6OlzLxJ2T5-AaFFkeOjNqTaR1RcmwC2gsQZDp4lUpShrJvaSbmYMaBHeLtXOK7Ybm3JWEbQIX94NaSTVTgM0m_KbR2pORu4dhhW2b_AQ/s200/DSC_6547.JPG" /></a></div><br />
Sederick & Dodea & reszta<br />
<br />
Jakiś czas temu miałam w swoim pokoju inwazję pcheł. Przez długi czas nawet nie wiedziałam że to pchły mnie jedzą każdej nocy, ślepo wierzyłam że to bed bugs. Z mylnym przekonaniem próbowałam zapobiec „nocną ucztę” robaków i spryskiwałam łóżko jakimiś środkami od Isaaca, wystawiałam materac na słońce z nadzieją że promienie śłoneczne zabiją to dziadostwo...nic z tego. Każdej nocy przybywało mi sladów na ciele, które okrutnie swędziały. Po jakiś dwóch tygodniach mojej udręki, Isaac znalazł w łóżku Henrego pchłe (noc wcześniej Henrego też pogryzły). Odkrycie Isaaca ucieszyło mnie bo wiedziałam już jak zapobiec własnej śmierci i przyczynić się do śmierci wroga. Na drugi dzień po raz kolejny wyparzyłam we wrzątku wszystkie prześcieradła i ciuchy a Isaac spryskał cały pokój środkiem na pchły. Akcja zakończyła się sukcesem co niezmiernie mnie uszczęsliwiło. Zanim jednak odniosłam zwycięstwo naliczyłam 70 ugryzień na całym ciele.<br />
Kilka dni po zwycięstwie nad pchłami złapałam jakąś infekcje organizmu – dowiedziałam się o niej całkiem przypadkiem. Pewnego poniedziałku, w gorące popołudnie tuż po podlewaniu ogrodu wróciłam do domu i nagle zrobiło mi się zimno i dostałam dreszczy tak że wrzuciłam na siebie sweter. W jednej chwili opuściły mnie siły więc nie czekając za długo poszłam do łóżka. Na drugi dzień te same objawy – pomyślałam że to może jakieś przeziębienie więc tego dnia zrobiłam tylko poranne lekcje komputera i reszte dnia spędziłam w łóżku. Pewnie nie poszłabym do lekarza gdyby nie okropny ból ucha, który pojawił się tego samego dnia wieczorem. W środę rano byłam półprzytona bo ucho mnie tak bolało że nie mogłam spać a i leki przeciwbólowe już nie pomagały. Przekonana że mam infekcje ucha pojechałam do lekarza. Dr. Tomi zbadał mnie i stwierdził że ucho mam czyste ale zaczął zadawać mi pytania i ku mojemu zdziwieniu większość symptomów było trafionch w dziesiątkę. W końcu polecił mi bym zgłosiła się na pobranie krwi żeby w 100% wyeliminować malarie i przekonać się dlaczego tak się czuje. Będąc w Polsce zdarzało mi się być krwiodawcą ale to pobranie krwi było dla mnie nowym doświadczeniem. Pan pielęgniarz najpierw położył mi rękę na stole by się rozluźniła po czym wbił mi w żyłę igłe grybości makaronu spagetti. Następnie podpiął do igły fiolkę, która zapewniam nie była strzykawką. Ponieważ ręka leżała na stole w pozycji poziomej przez kilka dobrch sekund krew nie chciała spływać do fiolki, pan pielęgniarz, wziął łagodnie moją rękę i spuścił ją w dół by z pomocą grawitacji krew mogła spłynąć do szklanego naczynia. Ciekawe doświadczenie ale najważniejsze że rezultat ten sam – krew została pobrana. Po godzinie były wyniki, które wskazały że mam jakąś bakterię w organizmie, nie pytajcie jaką, za nic nie pamiętam. Jakkolwiek to właśnie ona spowodowała wzrost ciśnienia taż że odbiło się to na prawej stronie mojej twarzy, zwłaszcza uchu. Przez ponad tydzień czułam się jakby mi ktoś wmontował do głowy muszle w której słychać szum morza, albo dla tych którzy pamiętają TV1 kiedy to program telewizyjny się kończył i na odbiorniku pojawiały się kolorowe paski a w tle słychać było taki tępy, jednostajny dźwięk – to ten właśnie dźwięk towarzyszył mi przez dzień i noc, przez jakieś 7 dni. Jakkolwiek ten koszmar nocny został opanowany i z nastaniem lipca nastał dzień.<br />
W pierwszym tygodniu lipca przyjechał do nas team z Pensylwani. Dr. Ed, i jego podopieczni-dwie grupy cztero osobowe- zrobili niezwykle dobrą prace z dzieciakami. Codziennie wychodzili z nowymi pomysłami różnych aktywności co wywoływało wielki uśmiech na twarzy dzieciaków a to z kolei wielką radość w moim sercu. Tak jak w zeszłym roku i tym razem przwieźli ze sobą śnieg w proszku...ach ci Amerykanie! Ponieważ dzieciaki były zajęte z teamem, miałam więcej swobody by w wolnych chwilach poświęcić czas „wolnym elektronom”. I tak np.jedno popołudnie spędziłam siedząc na murku z Mega Mind, wyczekując na dzieciaki, które w tym czasie wracały ze szkoły. Podczas naszej wspólnej posiadówki dowiedziałam się że jej najulubieńszym zwierzęciem jest Jezus, gdy jednak ograniczyłyśmy się do stworzeń, wykluczając Stwórce z grona „zwierząt”, odpowiedzią było „you” ;)<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj7CFSQjC3IdBlALvG9cvl5vCcS04I8lSBJnhwKodvRDuAKmvWmDX1Da4rHBrjKldzp2IOo4QS4r-dhYXC4BSRqeM9heg7sykUQDBueVnPV4A4abP5VqSbFilGcnmHpOJjlyjNqOsxfPQ/s1600/DSC_6684.JPG" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="134" width="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj7CFSQjC3IdBlALvG9cvl5vCcS04I8lSBJnhwKodvRDuAKmvWmDX1Da4rHBrjKldzp2IOo4QS4r-dhYXC4BSRqeM9heg7sykUQDBueVnPV4A4abP5VqSbFilGcnmHpOJjlyjNqOsxfPQ/s200/DSC_6684.JPG" /></a></div>zabawa śniegiem<br />
<br />
Ostatnie dni coraz cześciej łapie się na tym że ogarnia mnie głębokie wzruszenie w którym całą swą wolą powstrzymuje łzy, i najczęściej ma ono miejsce podczas zwykłych, codziennych zajęć. Zachwycam się tym że mimo prozy życia, widzę Jego piękno i ciesze się każdą chwilą jaka mi jest dana, i mam nadzieje że ta nowa perspektywa nie jest tylko kwestią tego miajsca ale jest owocem zmiany serca. Zdumiewa mnie to , że przyjechałam tu z zamiarem służenia tym najmniejszym z najmniejszych, a znalazłam się w miejscu w którym to mnie usłużono i obdarowano. Przyjechałam by uczyć i kochać, a tymczasem znalazłam się pośród najlepszych nauczycieli, którzy nie żałowali swojej miłości dla mnie. Te sieroty, wdowy i ubodzy pomogli mi lepiej zrozumieć dlaczego zajmuja oni tak szczególne miejsce w sercu Taty. <br />
<br />
Chwile niezapomniane/śmieszne/bezcenne:<br />
Godzinny spacer z Fiston z boiska na którym gramy w nogę każdej niedzieli.<br />
„I like Hale but he is death „– Arsene do mnie informując mnie o śmierci naszego psa.<br />
„Can I hug you and kiss you all day tomorrow” – Arsen do mnie <br />
„You are my best friend Muzungu" – Patricia do mnie<br />
Patrzenie z Sederickiem na gwiazdy przez lornetkę.<br />
Nazywanie z Arsenem rodziny „glutków” która pernamentnie mieszka w jego nosie i najczęściej wychodzi na spacer wisząc mu „do pasa”<br />
Obserwowanie z Brook, a nawet machanie do żołnierzy którzy codziennie o tej samej porze dnia mijają nasz sierociniec<br />
"Do I know you" - Henry do mnie.<br />
"I think polish pancakes are my favorite" - Henry do mnie<br />
Oglądanie z Sederickiem gwiazd przez lornetkę<br />
"The truth is that I don't know when I was born, but I think I am around 25" - Nyogukuru (nasza nauczycielka) do mnie gdy zapytałam ją o wiek ;(<br />
"Can you see Jesus?"- Arsene do mnie, "Yes"- odpowiedziałam. "Where?"-zapytał ponownie zdziwiony, "In you"- usłyszał w odpowiedzi. Po chwili milczenia kontynuował "And I see Him in you" ;)<br />
<br />
Publikuję tego posta siedząc na lotnisku i czekając na mój lot. Z spuchniętymi oczami dochodzę do siebie po wielkim pożegnaniu w Home of Champions. W nocy ledwie spałam, chusteczki nie były pomocne więc płakałam w ręcznik który chłonął moje krokodyle łzy jak gabka wodę. Listy i obrazki które dostałam od dzieciaków były jak cebula w oczy – wyciskały ze mnie łzy, które powstrzymwałam przez cały dzień. Pożegnania...jak ja was nie lubię!<br />
p.s czas na mnie - wzywają nas samolotu...<br />Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-16940175675460309452012-06-22T14:55:00.000+02:002012-06-22T15:01:43.970+02:00God bless me!Zorientowałam się właśnie że prawie każdego posta zaczynam od „no i mamy...” Ale za każdym razem kiedy zabieram się do pisania, pierwszą rzeczą jaką sobie uświadamiam, jest to jak szybko upływa mi czas. To jest w zasadzie paradoksem Afryki, że jakimś cudem czas tutaj nie istnieje a jednak płynie mi jak woda przez palce. Ten fakt powoduje że coraz częściej mam chwile, kiedy robi mi się ciężko na sercu, że już tak niebawem opuszczę to miejsce. Czasami nie mieści mi się w głowie że nie będzie mnie z tymi dzieciakami – zwłaszcza teraz (po wielu miesiącach wspólnego życia) kiedy zaczynamy mieć bliskie relacje, swobodne rozmowy, wspólne przeżycia i wspomnienia z których możemy się śmiać.<br />
Rozpoczęła się pora sucha o czym świadczy nie tylko oczywisty brak opadów ale także powrót w okolice wielkich biało-czarnych ptaków. Z wyglądu przypominają mi „przeżarte czaple” (długie nogi i dziób tyle że w talii grubsze ;)) które na wysokich drzewach ponownie zaczęły budować gniazda. Życie w dużej mierze przyprawione jest już rutyną, co z jednej strony ograbia z pewnej ekscytacji, z drugiej jednak strony daje mi poczucie, że nie jestem tylko gościem, który składa krótką wizytę, ale jestem członkiem tej rodziny, jestem w domu. Codziennie rano o około 6:00 mogę się spodziewać „Abby alarm” która prawie codziennie albo wydziera się wołając czyjeś imię ze100 razy zanim ktoś łaskawie odpowie (koncepcja podejśćia do wołanej osoby jeszcze nie mieści się im w głowie) albo płacze albo śmieje się na cały sierociniec...zawsze coś/ktoś wydobędzie z niej „alarm”. O 8:30 do 11:00 zaczynam klasy komputera. Potem chwila przerwy, w której czasami odprowadzam dzieciaki do szkoły, a o 14:00 zaczynam popołudniowe zajęcia z tymi, którzy wrócili ze szkoły. Koło 16:00 zaczynamy podlewać ogród co oznacza ponad 2h noszenia wiader i różnej pojemności zbiorników (od 5 do 20 litrów) z wodą. Prawdę mówiąc sama jestem zdziwiona tym, ile frajdy mam z tego podlewania zwarzywszy na to, że ogrodnictwo czy chociażby zadbanie o rośliny doniczkowe nie interesuje mnie za bardzo – moja mamutka, której nie raz i nie dwa zrujnowałam kwiaty, zwyczajnym ich ignorowaniem podczas jej neobecności w domu, wie o czym mówię. Może po prostu towarzystwo dzieciaków mi w tym pomaga. Ostatnio jak marudzili, poruszałam ich wyobraźnie mówiąc że zamiast pomidorów zbiorą czekoladę a zamiast cebuli cukierki. Po 18:00 czas na kolacje i o 19:00 jeśli nie mam Family time – moje obowiązki się kończą. Można by rzec, że grafik dosyć nudny, ale w interakcji z 60 wspaniałych rozciąga mnie na wszystkie strony.<br />
<br />
W piątki mam Family Time tylko z najmłodszymi, reszta dzieciaków uczy się w kościele i odrabia lekcje. Czasami mam wrażenie że opanowanie tej szóstki jest trudniejsze niż całej grupy, zwłaszcza kiedy są one w kiepskich nastrojach. Są to chodzące indywidualności, które swoją obecnością sprawiają że świat jest piękniejszy. Gemi jest chodzącym cudem, która swoim uśmiechem zmiękczyłaby każdą skałę. Jednym z jej nawyków jest nieustanne grzebanie po cudzych kieszeniach- nie było dnia by jej zwinna rączka nie znalazła się w mojej kieszeni. Abby to mały taran, który staranuje wszystko co stanie jej na drodze, ale w rzeczywistości jest niesamowicie wrażliwa. Brook, która sprawia wrażenie, że pierwszy podmuch wiatru porwie ją do góry, jest drobną i delikatną istotą o silnym i upartym charakterze. Zach to sama słodycz. Uwielbiam jak biega, oglądając się za sobą. Czasami ma ciche dni, wtedy bez słowa wtula się we mnie i robi za część mojej garderoby. Elia jest bystrym chłopcem, uwielbia układać puzzle i jako jeden z pierwszych z całej szóstki zaczął układać 100 elementów. Kilka miesięcy temu stracił obie jedynki i jakoś nie chcą mu odrosnąć. Brak zębów sprawia, że ma zabójczy uśmiech. Dzieciaki nadały mu ksywe „Frogy”. Arsene to urodzony aktor, jak jest w dobrym nastroju jest jak balsam na serce, kiedy jednak wstanie „lewą nogą” potrafi dać w kość. A więc ostatnio, rzeczą która rozpraszała maluchy były puszczane przez nie gazy. Nie wiem co one jadły, ale w pewnym momencie miałam wrażenie że odgrywają koncert, jedno puszczało bąka przez drugie. Gemi, którą od jakiegoś już czasu uczę dobrych manier, wiedziała że po „uwolnieniu orki” w towarzystwie trzeba coś powiedzieć i zamiast „excuse me” zadowolona z siebie powiedziała „God bless me”. W pewnym momencie otoczyła nas jakby „chmura” i Arsene wykrzywiając twarz i marszcząc oczy zawołał „aaa my nose is auci!”<br />
<br />
<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhuwdESVzxunTTWCRn5Y7wQ5-DTBEWnC7rzPFNb-Oe-NxKX-DagAhyphenhyphenG60ExbHLWNuJ6WDLZK7jrLKr6jcyHRuFP3W4AO-GgjdlrCnIIallHvdVw51vHp7CN1c9wm0UE2b89Za9rO1zchQ/s1600/Africa+048.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="200" width="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhuwdESVzxunTTWCRn5Y7wQ5-DTBEWnC7rzPFNb-Oe-NxKX-DagAhyphenhyphenG60ExbHLWNuJ6WDLZK7jrLKr6jcyHRuFP3W4AO-GgjdlrCnIIallHvdVw51vHp7CN1c9wm0UE2b89Za9rO1zchQ/s200/Africa+048.jpg" /></a><br />
Zach<br />
<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJEa8XCEh0mB_-F-e87JZMQJ_E9VZ_j9WUtCnCSfICjcbVjdiqpPlLQoW1KzXj4050kqOCuOoD2t7AFFgEOheXSysc-3YMTzVavu9nsKcDW3M9tUPfblXnthRH7B_43r4mZzfSWlStHg/s1600/Africa+107.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="200" width="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJEa8XCEh0mB_-F-e87JZMQJ_E9VZ_j9WUtCnCSfICjcbVjdiqpPlLQoW1KzXj4050kqOCuOoD2t7AFFgEOheXSysc-3YMTzVavu9nsKcDW3M9tUPfblXnthRH7B_43r4mZzfSWlStHg/s200/Africa+107.jpg" /></a><br />
Brook<br />
<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhHzqoFovI9yEHZFuUWGDzp7dWEEpqZ9VJFlJtS-a5OST88ac5jZ1v1514odz1ezlevK4pnO3SAYHTASQ0WB34RwSGP_j_c1UqtySa3n9N3vDWr_WGOx966db4ddStHOeb3eqGeYDSoPw/s1600/DSCN6679.JPG" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="200" width="158" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhHzqoFovI9yEHZFuUWGDzp7dWEEpqZ9VJFlJtS-a5OST88ac5jZ1v1514odz1ezlevK4pnO3SAYHTASQ0WB34RwSGP_j_c1UqtySa3n9N3vDWr_WGOx966db4ddStHOeb3eqGeYDSoPw/s200/DSCN6679.JPG" /></a><br />
Abby<br />
<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjNnKwts62kqogQh2G0tSDqlXS-O8-hpW0ZPLUc9Arc3qcrxylukqA4969D4Caxo65wOCwfyUYMuKl2adA_-TH8V3QF0PfsDr1HqkPGLl6pQvthTsCuguRs2hv3krXbXLlZ63eaKToJYw/s1600/DSCN6688.JPG" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="200" width="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjNnKwts62kqogQh2G0tSDqlXS-O8-hpW0ZPLUc9Arc3qcrxylukqA4969D4Caxo65wOCwfyUYMuKl2adA_-TH8V3QF0PfsDr1HqkPGLl6pQvthTsCuguRs2hv3krXbXLlZ63eaKToJYw/s200/DSCN6688.JPG" /></a><br />
Gemi<br />
<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigY9JdlFFPONnreLX1bwQ1jZj9VSUZyY8buZIkhBNlwrx-pyhyAGlIKeA7XvBmvDWGQuVCRDCVVaywvnGE0tbOp1zbPs5yGuvt8Zq5a5kTSUJkyYuyQVFYKqrtNluQTpd19M7N18HK8Q/s1600/IMG_4035.JPG" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="134" width="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigY9JdlFFPONnreLX1bwQ1jZj9VSUZyY8buZIkhBNlwrx-pyhyAGlIKeA7XvBmvDWGQuVCRDCVVaywvnGE0tbOp1zbPs5yGuvt8Zq5a5kTSUJkyYuyQVFYKqrtNluQTpd19M7N18HK8Q/s200/IMG_4035.JPG" /></a><br />
Elia<br />
<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiMOgArqqodZ6uNWW21g8c9vQZ9Z7aFM9kPsC80G3Wwp2BWn3bXuV_j1sTA1TaMY6zrkuKo-ep4tk5sC_OJC0EvWIwwGFvo9Da3ObUk6oDpbfrp623No2VeMAin4kh4tRMYVusRa8ZCyg/s1600/kids+bday+141.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="200" width="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiMOgArqqodZ6uNWW21g8c9vQZ9Z7aFM9kPsC80G3Wwp2BWn3bXuV_j1sTA1TaMY6zrkuKo-ep4tk5sC_OJC0EvWIwwGFvo9Da3ObUk6oDpbfrp623No2VeMAin4kh4tRMYVusRa8ZCyg/s200/kids+bday+141.jpg" /></a><br />
Arsene<br />
<br />
Lekcje komputera wciąż są na topie. 5 dni w tygodniu mam łącznie 11 grup. Ogólnie mówiąc to mam bardzo dużo frajdy z tych zajęć, ale gdybym miała się rozdrabniać to czasami przyprawiają mnie o siwe włosy. Pewnego dnia rozmawiałam z mama Jo, która przedstawiła mi jej punkt widzenia na te lekcje. „Wiola” powiedziała, „to może być jedyna okazja w ich życiu by mogły nauczyć się podstaw komputera. Może kiedyś ta wiedza pomoże im w życiu”. Wow, mój stosunek do zajęć się trochę zmienił, zaczęłam podchodzić i przygotowywać się do nich poważniej. <br />
<br />
Jednego dnia Brook i Gemi biły się podczas library time o klucze do drzwi. Codziennie pod koniec zajęć któreś z dzieciaków woła „I want key”. Tym razem pierwszą w tym rejsie była Gemi. Niefortunnie Brook była w bojowym nastroju i też chciała klucze. Zanim zdążyłam się zorientować jak poważna jest zachcianka Brook dziewczyny były już trakcie przekazywania sobie kopniaków. Jak je rozdzieliłam i uspokoiłam (Brook odciągana wystawiała jeszcze swoją chudą nogę by sięgnąć Gemi), oznajmiłam im że nie opuścimy klasy dopóki się nie przeproszą. Ponad godzinę później, Gemi ugieła się, wyciągnęła rękę i powiedziała do Brook „Imbabarira” co znaczy „przepraszam, niech będzie między nami zgoda”. W odpowiedzi Brook odwróciła oczy, wciąż była wściekła. Zajęło jej jeszcze dobrych kilkanaście minut by przeprosiła tamtą. Jak wyszłyśmy w końcu z klasy spytałam Brook czy mogę ją wziąć na ręce. Ku mojemu zdziweniu nie zaprotestowała, więc dałyśmy sobie trochę czasu w objęciach. <br />
<br />
W końcu udało nam się odwiedzić Habimana i Poul – dwóch chłopców, którzy byli z nami przez jakiś czas w sierocińcu. Mieszkają oni jakieś 30 min drogi samochodem z naszego domu. Pierwsze 10 minut byliśmy na głównej drodze poruszając się w stronę Kigali, następnie skręciliśmy w lewo na drogę, która prowadziła na wzgórze gdzie znajduje się wioska chłopców. Jak to niektórzy określają poboczne drogi, jest to rodzaj afrykańskiego masażu. Pamiętam jak kiedyś jeden z naszych odwiedzających po przejażdżce powiedział, że chyba mu kręgi wskoczyły na właściwe miejsce bo go plecy przestały boleć. Po dotarciu na miejsce, na spotkanie wyszedł Papa chłopców. Zanim dowiedzieliśmy się, że chłopcy poszli do studni po wodę, ktoś został już po nich wysłany. Po kilku minutach dołączyli do nas i do grona dzieciaków które przyszły z sąsiedztwa. Wyładowaliśmy materace z samochodu po czym zasiadliśmy na krzesłach przed domem. Po kilku minutach konwersacji, pełnej pytań jak chłopcy radzą sobie w szkole, nasza wizyta zbliżała się ku końcowi. Przez ostatnie minuty mówiłam im o Tacie, zwracałam ich nadzieje ku Bogu a nie ku ludziom, którzy pojawiają się w życiu i odchodzą...jak my tego dnia. Miałam wrażenie że słowo to pokrzepia ich serca, po tym jak Isaac powiedział, że wraz z rodziną wraca do USA i to jest nasza ostatnia wizyta.<br />
<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1xJCRwdaK0xpWQdTg_BgX2mvxrNkuZrPxeHDsSREmIBiorfw7XF47wa_ug9nHYpXqr43db55fBvVzNi32AIU8PwEkqlRDq3OdEltuAkxPIEEUoUh8cFLvmj8cCQmNTHSslrrDGrRlNw/s1600/rugamba+006.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="150" width="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1xJCRwdaK0xpWQdTg_BgX2mvxrNkuZrPxeHDsSREmIBiorfw7XF47wa_ug9nHYpXqr43db55fBvVzNi32AIU8PwEkqlRDq3OdEltuAkxPIEEUoUh8cFLvmj8cCQmNTHSslrrDGrRlNw/s200/rugamba+006.jpg" /></a><br />
Z Poul i Habimana<br />
<br />
<br />
Urodziny dzieciaków były rewelacyjne. Dzień zaczęłam o 5 rano by pomóc w przygotowaniu śniadania.Tego wyjątkowego dnia jubilaci dostali bagietkę z masłem, banana i herbatę – co zdarza się im kilka razy w roku, od święta. Po śniadaniu prezenty, malowanie twarzy, robienie masek z papierowych talerzy jak i bronsoletek i korali, gry i zabawy i tak do obiado-kolacji. Na tą, zaproszeni zostali jak zawsze, biskup z rodziną a także kilka osób z lokalnych władz. W programie były występy z czego jeden to taniec mamek ze mną w zespole. Tym razem nie potknęłam się chciaż zdarzyło mi się kilka razy przydeptać za długą spódnicę. Po kolacji, kiedy goście już opuścili sale zaczęła się druga impreza. Rugamba (jeden z najstarszych) zaczął puszczać muzykę i prawdziwa potańcówka się zaczęła...ha zapomniałam już jak ja lubię tańczyć. Przez około 1,5 h nieustannie kręciliśmy się na parkiecie. W międzyczasie Mama Jojo przyniosła 60 bagietek, kótrych mimo dopiero co skonsumowanej kolacji nikt nie odmówił. Niektóre dzieciaki śpiewały do bagietki jak do mikrofonu, co chwilę je nadgryzająć. Po szaleństwie na parkiecie pozostała nam ostatnia rozrywka tego dnia, czyli wyświetlenie filmu na projektorze. Serena przygotowała 60 małych papierowych tubek w które nawrzucała słodycze by każdy mógł słodko zakończyc ten dzień. Świecące kurczaki i piłki, które przysłała Warszawa to był hit i przebój – jeszcze raz dziękujemy jak sto pięćdziesiąt ;) Na drugi dzień każdy odreagowywał urodziny. Baylee (odwiedzająca nas dziewczyna z USA)znalazła małego Zacha drzemiącego na siedząco na dworze, Gemi zasnęła mi na kolanach w kościele, na terenia całego domu panowała cisza i spokój. Generalnie wszyscy są zadowoleni z wydarzeń urodzinowych a co najważniejsze, dzieciaki są szczęśliwe. <br />
<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhuh0U3USKTcr7Rc7rGHfc7M_n-W95RJMq1mQF4iYlrXE6h33SJ2UZDi855R4iGv8_m11_ggNopLLUljkbXqIVQdgIwUTo3c0Yfh0nJCBjUujrLaXqXrjz_1lRUHeKh3eeX7xw2clFT-w/s1600/IMG_4136.JPG" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="134" width="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhuh0U3USKTcr7Rc7rGHfc7M_n-W95RJMq1mQF4iYlrXE6h33SJ2UZDi855R4iGv8_m11_ggNopLLUljkbXqIVQdgIwUTo3c0Yfh0nJCBjUujrLaXqXrjz_1lRUHeKh3eeX7xw2clFT-w/s200/IMG_4136.JPG" /></a><br />
urodzinowo<br />
<br />
Kilka śmiesznych/cennych/nie obojętnych/ chwil:<br />
„This is the goodest” - Sederisc podczas library time przyglądając się swojemu obrazkowi.<br />
„Really” („Naprawdę”)- zdziwienie Sereny, gdy zapytana jak jest zupa po polsku zażartowałam że „soupski”. Czasami Isaac dodaje do każdego słowa końcówkę -ski, udając że rozmawiamy po polsku<br />
„I want creyons” („Chcę kredki”) - Abby do mnie z lekką pretenją w głosie, siedząc przy ławce na której stoją trzy kubki pełne kredek. <br />
„It's broken” („jest złamana”) - Abby, która z 3 kubków pełnych kredek, zawsze wybierze tą która jest złamana.<br />
„Narnia 4 „– odpowiedź Zacha na pytanie jaki film chciałby obejrzeć w urodziny.<br />
„umukecucuru”- co znaczy stara kobieta – Reakcja Sabato na to jak Simon powiedział że mam 30 lat. <br />
Isaac zapytany czego nigdy nie zapomni z Afryki odpowiedział „człowieka na motorze w deszczowy dzień z lodówką na plecach i parasolką w ręce”.<br />
„Imana yacu” - „O Boże”- reakcja mamy Epiphanie na „mgiełkę” do ciała, którą dostała w prezencie. Raz w roku w ramach podziękowania mamkom za ich ciężką pracę, zabieramy je na kolację do Kigali (dla niektórych to była pierwsza okazja w życiu by być w restauracji) i wręczmy im małe podarunki.<br />
„She actually can wisper” („ona faktycznie potrafi szeptać”) - moje zdziwienie w restauracji, gdy mama Faida, która jest głośną kobietą i zawsze sprawia wrażenie jakby mówiła przez niewidzialny megafon, zaczęła wypowiedź ściszonym głosem.<br />
„Tomorrow we will eat Christmas” - Gemi o uczcie urodzinowej. Każdą dużą ucztę dzieciaki tak określają <br />
„Jedna z pierwszych rzeczy, których się tu nauczyłem, to by zanim namydle sobie ręce sprawdzić czy jest woda w kranie” - Isaac do Eda, naszego gościa i przyszłego dryektora sierocińca.<br />
„Dobranoc ciocia wiola” - dzieciaki po family time życząc mi dobrej nocy po polskuWioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-13716330209331426482012-05-09T11:11:00.001+02:002012-06-24T21:03:43.368+02:00I want to go to heaven but I don't want to dieNo i mamy maj, miesiąc w którym teoretycznie kończy się sezon deszczowy i w którym mija rok jak mieszkam w Afryce. W tym miesiącu skończyła mi się również wiza, więc obecnie jestem w procesie wyrabiania kolejnej. Po ostatnich przygodach z Urzędem Emigracyjnym pozostała mi chyba lekka trauma, co wprawiło mnie w lekki stres związany z złożeniem tam wizyty. Pierwsze spotkanie skończyło się odprawieniem mnie z niczym. Ponieważ aplikuję o wizę turystyczną, czyli taką samą jak ta, którą za każdym razem daje mi Ambasada Rwandy w Berlinie, przedstawiłam im dokładnie takie same papiery, które dają mi zielone światło w ambasadzie. Jak się okazało, myliłam się. Pan urzędnik powiedział że format aplikacji jest zły i że potrzebuję to i śmo... Miałam przy sobie zaproszenie od biskupa, które wystawił mi godzinę wcześniej, więc zastanawiałam się czy zaproszenie od legalnego i lokalnego przedstawiciela misji wystarczy (zamiast kopi wizy Isaaca, której pan ode mnie zażądał)...chwile wahałam się z pytaniem, bo nigdy nie wiesz czy polepszysz sprawę czy pogorszysz. Zapytałam jednak i to był mój błąd. Jak pan urzędnik zobaczył zaproszenie to stwierdził, że z takim papierem to ja w ogóle muszę zmienić profil wizy która jest o 20000frw droższa. Jak wyszłam z biura, jakby jakiś kamień na mnie spadł, aż mi się zrobiło ciężko. Na myśl przyszły mi złośliwe myśli i wtedy usłyszałam „Jesteś tu żeby narzekać na ten kraj czy żeby go błogosławić” To jedno zdanie, było jak światło, które przedarło się przez ciemne chmury moich myśli i postawiło mnie do pionu. Kolejnego dnia wróciłam do urzędu, za biurkiem siedział ten sam pan. Nie łudziłam się nawet, że może mnie zapomniał, jak się okazało przy pierwszym spotkaniu, pamiętał mnie sprzed kilku miesięcy, ha. Przedstawiłam mu plik dokumentów, o których wspomniał mi przed pokazaniem mu zaproszenia od biskupa. Pan przejrzał papiery i przyjął mój paszport informując że za kilka dni odezwą się do mnie. Jak wyszłam na zewnątrz ogarnęła mnie radość i nie mogłam przestać się uśmiechać. Uliczni sprzedawcy kart telefonicznych, rzucili się w moją stronę, jakby z nadzieją, że uśmiech może dobrze „wróżyć” i coś mi sprzedadzą. Zdecydowałam, że zamiast wziąć moto taxi, do Nyabugogo udam się pieszo. Zaczęłam iść ulicą, włożyłam słuchawki w uszy i Jason Upton zaczął mi śpiewać „you are not alone”. I nie byłam sama, w tej chwili czułam że Tata prowadzi mnie za rękę. To był dobry godzinny spacer do miejsca, skąd odjeżdżają matatu (minibusy) do mojej wsi. Po drodze mijałam ludzi, którym mogłam się w końcu przyjrzeć, uśmiechnąć się, zatrzymać przy panu bez nóg i dać mu pieniążek, przeprowadzić staruszkę przez ulicę...tylko jedna dwumetrowa pani mi się dziwnie przyglądała, a zwłaszcza moim klapkom, jakby je chciała dla siebie, więc zrezygnowałam z kontaktu wzrokowego ;). To był dobry dzień. Wciąż czekam na info z biura czy przydzielili mi wizę. <br />
Dwa wieczory wraz z Sereną zorganizowałyśmy wieczór gier dla dzieciaków, które miały najlepsze wyniki w szkole. Poza zabawą zorganizowałyśmy im też małą przekąskę w postaci popcornu i cukierków. Pierwsza grupa stanowiła młodsze dzieciaki. Dobrze było patrzeć na ich radość. Bardziej były chyba podekscytowane przekąską niż grami. W pewnym momencie Gilbert zaczął zmieniać barwy twarzy jak kameleon. Jak kolor zmienił się na zielony powiedziałam mu żeby nie ryzykował i skończył popcorn później. Jedną z gier była memory game. Wszyscy świetnie wykazywali się pamięcią, poza Valerią, która najwidoczniej wciąż była bardziej zaabsorbowana jedzeniem niż grą. Podczas gdy reszta miała po kilka par, ona nie miała żadnej. Za każdym razem jak ktoś znalazł parę komentowałam „good job” albo „nice work”. Gdy na stole pozostało może 5 par, w końcu Valeria znalazła jedną po czym krzyknęła jakby pytająco patrząc mi prosto w oczy „GOOD JOB”? Wszyscy, z Valerią na czele wybuchnęli śmiechem. Swoją drogą to wesoła z tej Valeri przylepa, jakby mogła nie wypuszczałaby cię z ramion. Ostatnio mamy tutaj „puzzle movement” i również Valeria robi znaczny progres w ich układaniu, z 12 elementów przeszła na 24.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCmtSdgcOfdyuS7O8_Py7e5BJtePHez6QVN5BiRwKi23NuCJ7_9MLXbTsu9zNmNx6Lym2_DOi9I6IagiRJfCPoHjCHZZHSTS3PI_zGPsmUW4Rh9w8TVpQwuhzo4_dGPCk8A8fHXZf4tg/s1600/IMG_3239.JPG" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="134" width="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCmtSdgcOfdyuS7O8_Py7e5BJtePHez6QVN5BiRwKi23NuCJ7_9MLXbTsu9zNmNx6Lym2_DOi9I6IagiRJfCPoHjCHZZHSTS3PI_zGPsmUW4Rh9w8TVpQwuhzo4_dGPCk8A8fHXZf4tg/s200/IMG_3239.JPG" /></a></div>Agnes i Valeria - wieczór gier.<br />
Akcja materacy jest praktycznie zakończona. Jednego popołudnia ponad 30 osób ze wsi zebrało się na naszym wzgórzu przed kościołem. Pośród zebranych były już poznane przeze mnie wdowy, co sprawiło że nasze „pozdrowienie” było jak powitanie starych znajomych, pełne uścisków i ciepłych słów – byłam wzruszona. Wszyscy zasiedli na ławkach, które przedtem dzieciaki wyniosły z kościoła. Standardowo, spotkanie rozpoczęłam ja, opowiadając im krótko i zwięźle historie Boga, który przez pokolenia wyciągał swoje ręce do ludzi, przemawiając przez proroków, pośród znaków i cudów dając znać o swojej miłości, ale którego ludzie odrzucali. Aż w końcu posłał syna swego jednorodzonego, przez którego śmierć i zmartwychwstanie, możemy wrócić do Boga, możemy żyć mając pokój w sercu, którego tak często nam brakuje . Potem mama JoJo przekazała wszystkim info organizacyjne, co i jak. Ludzie ustawili się przed kościołem i nasze dzieciaki zaczęły wynosić materace i przekazywać je czekającym w kolejce. Wiem że się powtarzam, ale nie zaszkodzi powtórzyć się jeszcze raz. Wy tam - jesteście ludźmi znaczenia, których udział, nawet jeśli wydaje się małym, ROBI RÓŻNICĘ w życiu ludzi, dzięki wam ktoś nie będzie spał na ziemi! Czyńmy różnicę, czyńmy ją każdego dnia! Ubóstwo przybiera wiele form, nie tylko tą fizyczną, w której ludzie dosłownie są głodni i spragnieni, bez domów, bez niczego. Tak często wokół nas jest tylu samotnych ludzi, tylu nagich odartych z nadziei, tylu głodnych ciepłego słowa, tylu spragnionych uwagi kogokolwiek lub chociażby uśmiechu, oni również są ubodzy, innymi słowy potrzebujący. I może nie materac czy kozę, ale podarujmy komuś chwilę czasu, wysłuchajmy go, powiedzmy dobre słowo, dodajmy otuchy i obdarujmy uśmiechem – to wcale nie tak dużo, ale jakże ogromną różnicę czyni dla wielu z nas. Tego właśnie chce od nas Tata – kochaj bliźniego. Jak? Spragnionemu daj pić a głodnemu jeść, nagiego przyodziej... W dzisiejszym świecie , to co się liczy to rezultaty, ale w życiu nie chodzi rezultaty ale o miłość. Pewnego dnia wszyscy staniemy przed Bogiem, i szokujące jest to na podstawie jakże prostej rzeczy Wszechmocny nas osądzi: byłem głodny i daliście mi jeść, byłem spragniony i daliście mi pić, byłem nagi i przyodzialiście mnie...wow! Szukajmy więc wielkich rzeczy i przykładajmy ręce do wielkich dzieł, ale nie zapominajmy o tym największym dziele miłości, które wypełnia się przez małe rzeczy. Przy okazji tej wizyty, jedna wdowa powiedziała mi, że jej koza już raz miała młode i że przekazała nowo narodzoną sztukę dalej...czy to nie jest piękne? Małe rzeczy składają się na wielki sukces...jeszcze raz dziękujemy! Zostały nam trzy materace, które na dniach zawieziemy do wioski, w której mieszka Habimana, chłopiec, którego znamy i który mieszka w skrajnie biednych warunkach. <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi85jT-pROqsoAsnZ6wQ-Z7Omclt5Wgr75iQZDzCdzvYnzK1_Lsu57Gkv5H_MLQCQyTnoMVO_AcbY30aHT31i6A_CJ1miPdiubqrtfeC4AO_h14LZcFgQhhSF_Un_ssX_z5EQGzLXASZw/s1600/julia+080.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="150" width="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi85jT-pROqsoAsnZ6wQ-Z7Omclt5Wgr75iQZDzCdzvYnzK1_Lsu57Gkv5H_MLQCQyTnoMVO_AcbY30aHT31i6A_CJ1miPdiubqrtfeC4AO_h14LZcFgQhhSF_Un_ssX_z5EQGzLXASZw/s200/julia+080.jpg" /></a></div><br />
Kilka chwil, które są śmieszne/cenne/nie obojętne:<br />
granie z dzieciakami w grę „would you rather” i pytanie Mugisha „would you rather have a baby or husband?;<br />
„Oh yeah” - okrzyk Sereny będącej na dworze, która z pasją zabija muchy, których ostatnio jakby się namnożyło. Nie wiem czy spotkałam kiedykolwiek kogoś, kto czerpałby więcej rozkoszy z zabijania owadów; <br />
„Auntie Wiola we eat Christmas” Gemi pełna ekscytacji z powodu uczty Wielkanocnej, którą mieliśmy tydzień po Wielkanocy z powodu Memorial Genecide; <br />
„I want to go to heaven but I don't want to die” – Dodea do Isaaca; <br />
wracając z family time zatrzymać się na chwilę i patrzeć w niebo (ostatnio jest niesamowicie rozgwieżdżone i do tego była pełnia księżyca ;)), <br />
widok Codiego (nasz najmłodszy) który na widok Snake killerki (naszej najstarszej mamki), która właśnie wracała z urlopu, wybiegł na drogę z otwartymi ramionami krzycząc „Mama Bi Bi”-ta kobieta, mimo swojego podeszłego wieku jest dla niego jak matka; <br />
granie z dzieciakami w siatkówkę, co trwało niestety krótko -jednego dnia opuściłam ich na 5 minut i jak wróciłam piłka była już przebita;<br />
granie z dzieciakami w grę w której między innymi wykrzykuje się kraje i ich okrzyk „Porolandi” - poprawianie ich nic nie daje, Isaac przez ponad dwa lata uczy ich wymawiać USA zamiast usa – czytaj ciągiem; <br />
widok Arsena, który dobrowolnie oddał klucz do klasy Elia mówiąc: „you first” - rezultat niedzielnego kazania, <br />
wracając z Kigali widok grupki chłopców, z których jeden, na mój widok, zdjął buty i przekazał koledze, podszedł do mnie na boso i powiedział „Give me shoes”; <br />
„Yesu we”( „O Jezu”) reakcja Immaculle podczas lekcji komputera na zmniejszenie/zwiększenie okna programu.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgb2L94DxHSJwdXdPWA01sUMeGI9iXTF1qoaDr14IvPWPQKv0V-BBTori9PIUbAiA2QwKvGTGJmrsJbZG6B-vnLmQGgeWV16rrN8DnfQ5r2kW91Ou6y6aVGuEpA5oyQhAQbxMvaU7Eplg/s1600/IMG_3233.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="200" width="134" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgb2L94DxHSJwdXdPWA01sUMeGI9iXTF1qoaDr14IvPWPQKv0V-BBTori9PIUbAiA2QwKvGTGJmrsJbZG6B-vnLmQGgeWV16rrN8DnfQ5r2kW91Ou6y6aVGuEpA5oyQhAQbxMvaU7Eplg/s200/IMG_3233.jpg" /></a></div>Agnes i DodeaWioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-20529309774604695182012-04-13T18:35:00.001+02:002012-04-13T20:24:27.160+02:00For Narnia!!!No i mamy kwiecień. Pora deszczowa chyba wkońcu do nas zawitała i w ostatnim czasie mieliśmy regularne opady. Jednego dnia mieliśmy tu nawet potężną burze. O tyle było to niezwykłe doświadczenie, że burza zamieniła się w grad tak, że trawa w mgnieniu oka pokryła się lodowymi kulkami. W tym czasie wraz z gromadą dzieciaków miałam library time. Podczas najgorszego uderzenia, wyglądały one przez okno, przyglądając się temu co dzieje się na zewnątrz. Samochody na ulicy zatrzymały się, dwa drzewa złamały się jak zapałki pod naporem silnej dłoni, do klasy przez górne okienka wentylacyjne zaczeły wpadać kamyki i kurz, a całe to widowisko oglądaliśmy przez lodowe kuleczki które jakby ktoś sypał workami z nieba. Po jakimś czasie, gdy wciąż padało jednak natężenie wiatru znacznie osłabło, dzieciaki zaczęły wystawiać ręce na zewnątrz by dotkąć te tajemnicze kulki z nieba. Jakże śmiesznie było oglądać ich reakcje. Z dłońmi pełnymi lodu skakały z nogi na noge wyrażając tym samym chłód jaki czują aż w końcu rzucały na ziemie zawartość dłoni tak jakby je parzyły. Kiedy na zewnątrz trochę się uspokoiło wybiegły wszystkie na dwór i zaczęła się zabawa. Momentami ich radść przemieniała się w dzikie tańce, niektórzy chłopcy zdjęli nawet koszuli, wszyscy co chwilę zajadali się lodowymi kulkami, piszcząc przy tym z podniecenia. Dla jednych była to burza dająca nowe doznania jak chociażby mrozu, który jak dotąd trudno było im wyjaśnić. Dla innych była to burza która przyniosła wiele strat, nie tylko materialnych ale i zdrowotnych. Podczas największej nawałnicy dachy domów latały, drzewa się łamały i zapewne wielu ludzi było zranionych. Córka naszego ogrodnika Asiela znalazła się w szpilatu, gdyż właśnie jej dach porwał wiatr po czym zapadł się na dom, robiąc wielkie zniszczenia i raniąc ją. To zapewne była niezapomniana dla wszystkich burza, niezależnie od doświadczeń.<br />
Już drugi tydzień dzieciaki mają przerwę świąteczną. Na początku ferii niektóre wracały do szkoły na kilka godzin nie tyle by się uczyć ale by pracować na plantacji kawy, która jest tuż koło szkoły. Tak czy inaczej większość jest w domu i popołudniami mamy różne zajęcia. Jednego dnia graliśmy w różne gry, między innymi „gąski gąski do domu” - znacie to? Zabawa była przednia i dzieciaki wykazywały zainteresowanie by kontynuować grę do czasu kiedy Fiston w roli złego wilka zderzył się głową z jedną z „gęsi” o imieniu Dodea. Krew się polała...wilk miał rozwalony łuk brwiowy, gąska skroń. Po opatrzeniu ich przez mama Olive, zdecydowaliśmy się zabrać ich do kliniki, bo rany były dosyć głębokie więc może chłopcy będą musieli być szyci. Po kilku godzinach wrócili nie tknięci igłą – ufff szycie nie było potrzebne. Innego dnia podczas library time Arsen próbował swoich aktorskich sił. Po zabawie w zagrodzie świń przyszedł by układać puzzle. Wszystkie dzieciaki poprosiłam żeby umyły ręcę zanim wezmą książkę czy też puzzle. Wszystkie wykonały polecenie poza Arsenem. Siedział przy mnie i kilkakrotnie prosił mnie o puzzle – za każdym razem otrzymywał tą samą odpowiedź. W końcu położył się na ławce i wymusił łzy które zaczeły spływać po jego policzkach. Po chwili poza łzami, glutki zaczeły spływać mu z nosa robiąc małą kałuże. Zerkał na mnie co chwilkę by upewnić się że widzę. Po kilku minutach wytarł glutki o koszulkę, otarł łzy i jakby nigdy nic wstał by pójść do kranu umyć dłonie. Niezły z niego gagatek, jeśli ma dobry humor jest jak do rany przyłóż, ale jak mu coś nie na rękę to potrafi dać w kość. Innego dnia wraz z dzieciakami puszczaliśmy bańki mydlane. Zanim im je rozdałam Arsen spytał mnie „gdzie są bańki” na co ja „ w twoim nosie”. Moja odpowiedź wywołała u niego śmiech i właśnie w tym momencie puścił bańke z nosa...to było zabawne. Teraz za każdym razem jak wycieram mu nos (Arsen ma katar 12 miesięcy w roku) mówię by pokazał mi swoje bańki na co on reaguje śmiechem i zaczyna się szoł bańkowy. <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjS2hOcmC2m1Cg0LTEeUSzOZcZ2hhcD6xXnnyHg-Iv2lmr-gVaKfEq_YM89V2X1sPayWSA-fxPdv1zGKDU-mnGo2cSmHi47vOAqno0GxnmwrMDiXwQOmHRsGhfYWF_lcGLuI1jNclQWmg/s1600/materace+134.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="200" width="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjS2hOcmC2m1Cg0LTEeUSzOZcZ2hhcD6xXnnyHg-Iv2lmr-gVaKfEq_YM89V2X1sPayWSA-fxPdv1zGKDU-mnGo2cSmHi47vOAqno0GxnmwrMDiXwQOmHRsGhfYWF_lcGLuI1jNclQWmg/s200/materace+134.jpg" /></a></div><br />
Arsene<br />
<br />
Czas wolny od szkoły, kiedy wszyscy jesteśmy w domu całe dnie, jest szczególny pod wieloma względami. Więcej czasu spędzam z wszystkimi dzieciakami, podczas różnych zajęć mam okazję widzieć ich reakcje, zdolności i słabości, nie mniej niż swoje własne. Staram się umilić im czas tak by się nie nudziły i wychodzi mi to różnie. Raz mamy przednią zabawę, innym razem frustracja mnie ogarnia bo trudno jest mi uszczęśliwić 60-tkę naraz, a te mniej zadowolone dają mi o tym znać. Takie chwile uświadamiają mi jak bardzo potrzebuję Taty non stop by móc kochać, zamiast się złościć i tracić cierpliwość.Czasami podczas library time kiedy mam nawet 20-30 dzieciaków tak bardzo chciałabym żeby było więcej niż jedna auntie Wiola. Kiedy moje imię wykrzykuje więcej niż 5-tka tracę orientację i nie wiem co robić, a niecierpliwość oczekujących na moją pomoc udziela się także i mnie. Sama z siebie potrafię dać lub zrobić oczekując za to zapłaty w postaci wdzięczności czy uprzejmości. Gdy tego brakuje moja miłości się kończy. Ale miłość Taty nigdy się nie kończy, i kiedy widzę jak wiele cierpliwości okazuje On mnie, ile przychylności i dobroci nie zasłużonej niczym, chce umieć tak kochać tych wokół mnie. Okazuje się, że to właśnie mój dom i moja rodzina jest idealnym miesjcem by codziennie uczyć się tej lekcji. Czasami wybiegam myślami, zastanawiając się jak mogę błogosławić/kochać ludzi poza sierocińcem, którzy nie są w moim zasięgu. Dochodzę jednak do wniosku, że w jego „murach” jest tyle możliwości, by okazać cierpliwość, dobrotliwość, by nie unosić się gniewem gdy coś jest nie po mojej myśli, by nie myśleć nic złego ale spodziewać się dobrego, by zakrywać błędy, by wszystkiemu wierzyć i wszystko znosić, że to wystarczy – po prostu kochać. <br />
Kwiecień to także czas Wielkanocy, świętowania zmartwychwstania Jezusa. Jego śmierć i zmartwychwstanie są fundamentem mojego życia. Gdyby nie te wydarzenia, to dzieło zbawienia jaką nadzieję mogłabym mieć w życiu, na czym mogłabym je oprzeć, czego się uchwycić, skoro wszystko inne przemija? W tym dniu mogłam poddać się tylko refleksjom, gdyż z powodu Pamęci Ludobójstwa z 1994 roku w całej Rwandzie właśnie w tym czasie nie można było obchodzić żadnych uroczystości świątecznych, a to za sobą niesie brak uczty, którą pierwotnie planowaliśmy dla dzieci, gier i zabaw, klaskania i grania na instrumentach. Jest to czas żałoby po tych którzy odeszli w 94' , pamięci i zadumy nad tamtymi wydarzeniami. Cały ten tydzień większość czasu spędziłam z dzieciakami na ukłądaniu puzzli, rysowaniu i malowaniu – na nic innego nie mogliśmy sobie pozwolić. Jedną z ostatnich aktywności, która sprawia mi dużo przyjemności są zajęcia rysunku, na których rysuję na tablicy jakiś motyw, który rysuje reszta. Mam tu sporą grupę talenciarzy – najbardziej lubie chwilę, w których one same mają przed oczyma swoje dzieło i widzą że naprawdę im wyszło. Lubię patrzeć jak są zachęcone własną pracą. <br />
Kilka chwil, które są mi drogie/śmieszne/nie obojętne : podczas oglądania „Narni” z dzieciakami obserwowanie Valeri (nowej dziewczynki) i mama Claudine (nowej mamki) z kórych ta pierwsza nie raz krzyczała z wrażenia, podczas gdy druga miała buzię otwartą; zaniesienie Eliasa i Zacha do łóżka i ułożenie ich do snu – gdy zasnęli podczas odlądania filmu; <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiVafUiqUbsSD8o5c7rbn_9qk4n5UrZ4sX2rxXuKOGg_A_3sI16p4x228M74NEWF-Ub-P6Oj0UmG1IXfVxYwFMbXTT0f057kFAXBNfCPVAwMiQUx8xaRsmUO2jzUQaIMUI7P3AhEkKtGw/s1600/materace+171.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="150" width="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiVafUiqUbsSD8o5c7rbn_9qk4n5UrZ4sX2rxXuKOGg_A_3sI16p4x228M74NEWF-Ub-P6Oj0UmG1IXfVxYwFMbXTT0f057kFAXBNfCPVAwMiQUx8xaRsmUO2jzUQaIMUI7P3AhEkKtGw/s200/materace+171.jpg" /></a></div><br />
Zach<br />
<br />
chwile w pokoju dziewczynek – leżenie z nimi na łóżku i czytanie im psalmów po rwandyjsku – powiedziały że nawet coś zrozumiały ;); widok człowieka niosącego 10 materacy na głowie!; okrzyk Anastase „For Narnia!!” podczas prostowania półki z książkami, która przechyliła się prawie łamiąc się pod ciężarem; obserwowanie różnokolorowych ptaków, które chętnie siadają na parapecie po tym jak Isaac zaczął rzucać na nim okruchy; patrzenie na Immaculee, która wkońcu pojęła jak układać puzzle i ta umiejętność zmieniła ją w maszynę do ukłdania puzzli; upór dzieciaków w przekonywaniu mnie, że to wąż mnie ugryzł, po tym jak moja stopa spuchła i przez dwa dni wyglądała jak stopa słonia- opuchlizna pomału schodzi i noga wraca do kształtów ludzkich; kobieta w sklepie ściskająca mi rękę po tym jak widziała mnie w akcji ratowowania staczającego się z parkingu samochodu – przerażona zawołałam „Isaaca!!!” i Serena dobiegła do mnie próbując zatrzymać samochód razem ze mną - znajomy Isaaca w sklepie powiedział, że widzowie byli zdumieni bo każda kobieta rwandyjska poprzestała by na patrzeniu;i moje ulubione wspomnienie – siedzenie z Arsenem po zmierzchu na wzgórzu, przyglądanie się błyskawicom, które rozświetlały niebo w oddali i śpiewanie pod nosem „ you make all things work together for my good”!<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVWzO2vHeXe2I-lICAd1yU92HeLQKu8RrhjACb6OUdNAeejJOJ9jD4Niyi1ofEZqD9uBKjaFzhJoRlczKw-GsZokxkTymjBRfO5oUZ1TfuoXEuqnTJ2SoNogbUQJ4ZXcLfflllmV332w/s1600/materace+046.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="200" width="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVWzO2vHeXe2I-lICAd1yU92HeLQKu8RrhjACb6OUdNAeejJOJ9jD4Niyi1ofEZqD9uBKjaFzhJoRlczKw-GsZokxkTymjBRfO5oUZ1TfuoXEuqnTJ2SoNogbUQJ4ZXcLfflllmV332w/s200/materace+046.jpg" /></a></div><br />
AnastaseWioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-40408391543450632162012-03-21T14:26:00.003+02:002012-03-21T21:48:50.644+02:00I'm strongNadeszła pora deszczowa. Do maja powinniśmy mieć tu regularne opady, co kojarzyć się może z szarościa i mało przyjemną porą roku. Tak jednak nie jest, gdyż pomiędzy ulewami, słońce świeci i swoim gorącem osusza ziemię w mgnieniu oka. W tym właśnie sezonie wszystko wydaje się zieleńsze a słoneczne dni wydają się jeszcze upalniejsze niż podczas pory suchej. <br />
<br />
Projekt wymiany materacy w sierocińcu został zrealizowany. Kilka tygodni temu wraz z Isaackiem i mama Jo udaliśmy się do Kigali na zakupy. Mama Jo zabrała nas do sklepu z najlepszej marki rwandyjskimi materacami. Przy wejściu, za niewielkim stołem, na którym było kilka kartek papieru, kalkulator i kasa, siedziała pani sprzedawczyni. Nie ruszając się z miejsca, wskazała nam palcem na materace po czym obliczyła jaki rabat możemy otrzymać przy zakupi większej ilości. <br />
Ponieważ na sklepie nie było 68 sztuk z rodzaju który wybraliśmy, umówiliśmy się, że w drodze powrotnej (czyli po około 3 godzinach) sfinalizujemy sprzedaż. Z powodu deszczu który nas zastał , cała akcja została przełożona na inny dzień. Tego innego dnia, który miał miejsce tylko kilka dni później, a był to słoneczny dzień w kórym nie zapowiadało się na deszcz, pojawiliśmy się w sklepie ponownie. Stół i pani która przy nim siedziała wyglądała jak gdyby nie ruszała się z miejsca przez cały ten czas. Wyglądało na to że niewiele się działo przez te kilka dni a jednak pani z uśmiechem na twarzy obsłużyła nas. Zupełnie inne doświadczenie miałam tuż przed wylotem kiedy pani w markecie na wyspie z cukierkami na widok mnie i mamutki skrzywiła się tak jakbyśmy przeszkodziły jej w robieniu „nic”. Oliwy do ognia dodała moja prośba by odliczyła 70 cukierków. Cmokała (oznaka niezadowolenia) przy co drugim odliczonym cukierku – to było dosyć zabawne... no ale wracając do materacy. W sklepie czekały na nas już odliczone sztuki. Teraz była tylko kwestia zorganizowania transportu. Udaliśmy się na inną ulicę na której znaleźć moża było sporo „wozów dostawczych” Gdy informacja o tym czego dwoje muzyngu (ja i Isaac) tutaj szuka poszła w eter, zaraz otoczyła nas grupa mężczyzn. Po chwili zorientowaliśmy się, że większą liczbę stanowią ci, którzy nie są w stanie nam pomóc w żaden sposób. Jedni przekrzykiwali drugich, jakiś nieznajomy mimo chodem spróbował szczęścia oświadczając mi się. Takie „szybkie” (zadziwiające, ale zdążylśmy się sobie przedstawić) oświadczyny kobiecie muzungu są tutaj tym czym w Polsce totolotek...to jednak nie był szczęśliwy dzień dla tego pana. Upłyneło trochę czasu zanim z tego zbiegowiska wybraliśmy gościa, który miał samochód i był dostępny od ręki. Pojechaliśmy z nim do sklepu i załadowaliśmy materace na przyczepę. W drodze do sierocińca towarzyszyłam naszemu kierowcy tylko ja (Isaac i mama Jo wrócili do Kigali załatwiać swoje sprawy). Ciekawa byłam tej przejażdżki zwłaszcza, że już pod sklepem ,cofając kierowca zarysował/wgniótł tył samochodu stojącego na parkingu. Zanim dojechałam do sierocińca zmienił się kierowca samochodu, po drodze na szczęście nie było już żadnych niespodzianek. Wlekliśmy się jak „kulawy” ślimak...ale tym razem wcale mi to nie przeszkadzało...małymi KROCZKAMI byle do przodu. W sierocińcu radość z materacy była wielka. Niektóre dzieciaki wciąż moczą się w nocy, dlatego dla nich kupiliśmy specjalne maty, które jednego całego dnia przyszywaliśmy do materacy. Rozdawanie materacy lokalnym ludziom wciąż przed nami. Jeszcze raz wszystkim dziękuję za pomoc!<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgl3gS2TLa1kj0aHwuebEguAMSDJUuWyazceyONjvey1gvCvSyf9fXS2CIHDXj7pQRSqndC_Jhse4bYSGHDxw3sadrW-MVUof57EKOVxgdiXvNqtz28Z4ecPn46E_763C4k15SEeQSoOg/s1600/materace+058.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="200" width="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgl3gS2TLa1kj0aHwuebEguAMSDJUuWyazceyONjvey1gvCvSyf9fXS2CIHDXj7pQRSqndC_Jhse4bYSGHDxw3sadrW-MVUof57EKOVxgdiXvNqtz28Z4ecPn46E_763C4k15SEeQSoOg/s200/materace+058.jpg" /></a></div><br />
Nowe materace<br />
<br />
Ponieważ rano zazwyczaj mam library time z dzieciakami, rzadko zdarza mi się pomagać w kuchni, czego mi naprawdę brakuje. Jednego dnia, kiedy udało mi się dołączyć do mamek i dzieciaków, mama Faida podskoczyła na krześle i z uśmiechem przekazała mi miskę z pomidorami, papryką i cebulą – nikt tutaj nie lubi kroić pomidów. Claude siedząc obok mnie śpiewał pod nosem Ce Ce Celina przypominając mi Kazika Staszewskiego i jego piosenkę Celina. Dziewczynki podchwciły kilka polskich słów i przez cały czas rechotały ze śmiechu wypowiadając je na głos. Kilka dni później Liliane wołanie „Kocham cie cioci Wiola” made my day.<br />
<br />
Czasami wciąż towarzysze dzieciakom w drodze do szkoły. Od czasu incydendtu z kobrą plujką zmieniły one trasę i teraz trochę nadrabiają wybierając drogę przez Nkoto (centrum wsi gdzie też znajduje się środowy market). Nawet podoba mi się ta zmiana...nowe krajobrazy malują się przed oczami. A propos krajobrazów, jednego dnia odprowadzałam dzieciaki do szkoły...dzień należał do przyjemnych jako że słońce schowane na pochmurnym niebie nie prażyło aż tak bardzo, wiał przyjemny wiatr. Krajobraz stanowiły ciemno zielone wzgórza, niebo było pochmurne więc cały krajobraz przybierał ciemnych barw...No cóż nie cały, nie wiem jak przez te gęsto ściśnięte chmury przebiło się słońce, jego promienie nie były widoczne gołym okiem...a jednak jedno wzgórze, to najniższe było całe oświetlone...zieleń była soczysta i jaskrawa, miejsce to świeciło jakby samo z siebie pośród tych wszystkich ciemnych, wyniosłych wzgórz. Niesamowity widok, wręcz nieprawdopodobny, przykuł on moją uwagę od razu i przyznam się że nie mogłam spuścić oka z tego jednego, położonego na samym dnie wzgórza. Myślę że miejsce kiedy „świecimy” najbardziej jest miejcem kiedy jesteśmy uniżeni/najniżej...W dzisiejszych czasach uniżenie kojarzy się ze słabością, może dlatego że wszystko dookoła krzyczy że kiedy się uniżasz to jakby odzierano cię z godności, że to ci wywyższający się coś znaczą i do czegoś dochodzą, mają autorytet i respekt innych... No cóż, pewnie myślałabym tak samo gdybym nie sptkała na swojej drodze życia pewnej Osoby, która mimo tego iż była/jest Królem był uniżony aż do samej śmierci...i chociaż na początku wydawałoby się że to przyniosło Mu porażkę, w rzeczywistości dało zwycięstwo, chwałę i autorytet do sądzenia żywych i umarłych. Jego królestwo jest do góry nogami. W nim nie tylko przebaczasz wrogom ale ich kochasz, kiedy chcesz być zauważony czynisz rzeczy w ukryciu, a te rzeczy, które robisz w ukryciu rozgłaszane są na dachach. Jeśli chcesz w nim żyć musisz umrzeć, a jeśli chcesz mieć pozycję stajesz się sługą wszystkich...czyste wariactwo. Ale kiedy jesteś zakochany w Królu, stać cię wtedy na to szaleństwo.<br />
<br />
Raz w tygodniu staram się mieć z dzieciakami jakieś zajęcia plastyczne. Już po krótkim czasie mój pokój zaczął tonąć w ich pracach dlatego założyłam każdemu teczkę by móc zachowywać dzieła ich rąk. Isaac zgodził się też kupić kilka wielkich mat z liścia bananowca, które powiesiliśmy w holu kościoła. Dzięki temu mogę wywieszać ich prace tak by każdy mógł je oglądać...ale mi to radoche sprawia. Myśle sobie, że i dla dzieciaków to dobrze...pamiętam że jako mała dziewczynka cieszyłam się i byłam dumna gdy moja praca wisiała w holu przedszkola. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiMDBE1oqxAKbXyNGL91prYB_iT0S98XPJ0cO1caD1L4NbrpdopYlvpviL_ZrYxuAQPpsL91on4CfMl1-t0cu0MJmQ9O-6xMOIVNhM4pYD_xJZSRJ46rnY8Odxm8Gkcns2z5pKPZQqdOA/s1600/materace+049.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="150" width="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiMDBE1oqxAKbXyNGL91prYB_iT0S98XPJ0cO1caD1L4NbrpdopYlvpviL_ZrYxuAQPpsL91on4CfMl1-t0cu0MJmQ9O-6xMOIVNhM4pYD_xJZSRJ46rnY8Odxm8Gkcns2z5pKPZQqdOA/s200/materace+049.jpg" /></a></div><br />
Prace dzieciaków<br />
<br />
Na dniach nasz mały Cody miał mały wypadek. Jedną z jego ulubionych zabaw jest udawanie, że prowadzi motor za pomoca kijka. Niefortunnie upadł on okiem prosto na kij...Dzięki Bogu nic poważnego się nie stało i oko jest całe. I wiecie co, na drugi dzień znowu jeździł motorem po całym podwórku...<br />
<br />
Jednego wieczora, gdy Tyrrellsi wybrali się do Kigali, zaprosiłam mamki na wieczór filmowy. Ostatnie tygodnie regularnie wyłączają nam prąd w godzinach wieczornych, kiedy przydałby się najbardziej, tak też i tego dnia miej więcej koło 18.30 wszędzie zapanowała ciemność. Prądu nie było do 22:00. W międzyczasie pojawiło się pięć mamek na umówiony seans. Zasiadły one na sofie i czekały na film...przez to kilka minut zapadła niezręczna cisza. W końcu włączyłam film, informując je, że baterii w komputerze mam tylko na kilka, może 10 min, ale może do tego czasu podłączą nam prąd. Nie podłączyli, a komputer zgasł w momencie, gdy na ekranie rozgrywała się akcja. Znowu zapadła głucha cisza, a my wszystkie siedziałyśmy w ciemnościach czekając na cud. Jakieś 15 min zajeło mi zanim żarówka zapaliła się w mojej głowie – komputer sierocińcowy! Bateria w nim była pełna dzięki czemu mogłyśmy dokończyć film. Tak na marginesie to powiem wam, że bardzo śmiesznie jest oglądać filmy z mamkami, przeżywają one i komentują przez cały czas. Tym razem dosyć regularnie w ciemnościach pokoju można było słyszeć, wykrzyczane w nerwach „Yesu wye” co znaczy „O Jezu”. Najśmieszniejszy był jednak moment gdy mama Serafina po udanej akcji zaczęła dziękować policjantom-aktorom za uratowanie dziewczynki w rąk złych ludzi.<br />
Wspomnę jeszcze kilka sytuacji, które wydały mi się urocze/śmieszne/nie obojętne : w drodze do szkoły lokalne dziecię biegło do mnie z otwartymi ramionami, w końcu przytulając się do mnie, podczas spaceru z Sereną widziałąm kilku mędrców siedzących na ławeczce w głębokim buszu, popijających piwo bananowe, pomaganie małej jaszczurce wydostać się z prysznicowej bali, której ścianki były za wysokie by gad się wygramolił-byłam z siebie dumna!, moment w którym Valeria załapała, po kilkudniowym uczeniu jej alfabetu, jak we właściwej kolejności przepisać literki z tablicy na której był alfabet, Ines wołająca na mnie cieć Wiola zanim wbiła sobie do głowy ciocia Wiola, widok Brook, jednej z mniejszych i najchudszej dziewczynki, która niosąc 5 litrową butlę z wodą oznajmiła mi wskazując na swe „żabie ramionka” - I am STRONG!<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwwsg6ksSYHFJsGre8cxNbpuFk09W4TWj9Gij85zSMKMwS-5ChpyFR2Fo6ewyET6HRw_ieGMI7Jvx7Fpkl4P7uC_dWHlQyAmd-GjTb8KkmPU_1bv8QFzn3hRZ11wQxSxZkLKkOEhhUOA/s1600/Obraz+075.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="200" width="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwwsg6ksSYHFJsGre8cxNbpuFk09W4TWj9Gij85zSMKMwS-5ChpyFR2Fo6ewyET6HRw_ieGMI7Jvx7Fpkl4P7uC_dWHlQyAmd-GjTb8KkmPU_1bv8QFzn3hRZ11wQxSxZkLKkOEhhUOA/s200/Obraz+075.jpg" /></a></div><br />
BrookWioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-70054458385584055212012-02-18T10:11:00.000+02:002012-02-18T10:11:58.508+02:00CameleonowoMiesiące mineły w mgnieniu oka, a ja po trzy miesięcznej wizycie w rodzinnym domu poraz kolejny wróciłam do... domu. To może brzmi dziwnie, ale tak właśnie się czuję w tym miejscu, co prawda z niezrozumiałą kulturą, w której obsługa klienta jest im tak obca jak obce jest doświadczenie mrozu ,gdzie naturalnym zjawiskiem jest okazywanie sobie przez mężczyzn czułości/przyjaźni poprzez trzymanie się za ręce czy też przytulanie się w miejscach publicznych, natomiast gwiżdżącą kobietę uznaje się za prostytutkę. W miejscu z niezrozumiałym językiem, w którym nie występuje słowo „natychmiast” jak również jego synonimy, ale jednak z poznanymi mi ludźmi, 60-tką Wspaniałych, otoczeniem, które jest bogate w zapachy, kolory i krajorazy zawsze zielonych wzgórz...<br />
Podczas mojej nieobecności w sierocińcu zaszło wiele zmian. Dookoła terenu pojawiło się ogrodzenie, które w środku skupia wszystkie budynki plus pole i ogród wokół których nie było wcześniej żadnej siatki. Ten fakt powoduje, że nasza ostatnia żywa koza (dwie śmiertelnie zachorowały,z czego jedna z niewielką pomocą Isaaca i Rugamby) panoszy się po całym terenia jak królewna, oddając kał i mocz gdzie jej się żewnie podoba, co nie ukrywam, czasami mnie irytuje, a zwłaszcza gdy na moich oczach Elias poślizgując się upada prosto w odchody. Chociaż pozostanie pośród żywych nie zawsze jest takie miłe i przyjemne dla naszej „Ocalałej”. Myślę, że chwile w których Gilber (w roli szalonego 'ujeżdżacza” koni), próbuje ujeżdżać kozę, pozostawią lekką traume na długo, a na pewno do czasu aż przestanie kuleć po tym afrykańskim rodeo . Nasza krowa ocieliła się i jak wcześniej nie dawała mleka w ogóle teraz daje go około 10 litrów dziennie. Nasza świnia „Christmas” zrealizował swoje powołanie i został skonsumowany podczas świąt Bożego narodzenia, pozostaiając po sobie sporo potomstwa, gdyż obie maciory porodziły łącznie 11 prosiaków. Mamy też psa Halle, na myśl którego na początku miałam „mieszane” uczucia, a który okazał się całkiem miłym szczeniakiem. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZmFzfFh_xtt2UMWQcanUq1OM6u5U7vOJt0SFgFGbEgF_AvIZqO7EpImqRn6eD8QUzwOaKA3ADodDABqMPE2NnxAXPptdynKB6XfoM_NQmnwqwrh0UAfNWDRs0P_BbBNRMg7AXSvN5pA/s1600/Cameleon+108.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="150" width="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZmFzfFh_xtt2UMWQcanUq1OM6u5U7vOJt0SFgFGbEgF_AvIZqO7EpImqRn6eD8QUzwOaKA3ADodDABqMPE2NnxAXPptdynKB6XfoM_NQmnwqwrh0UAfNWDRs0P_BbBNRMg7AXSvN5pA/s200/Cameleon+108.jpg" /></a></div><br />
<br />
Z bardziej egzotycznych zwierząt, mamy kilka kameleonów, które jak się okazuje żyły pośród nasz przez cały ten czas. Jak do tego doszliśmy...Otóż pewnego dnia Isaac znalazł kameleona - bardzo chciał mieć jednego więc był przeszczęśliwy. Radość ta była jednak krótka, gdyż kameleon postanowił zwiać...Zrozpaczony Isaac powiedział dzieciakom, że ma nagrodę dla tego, kto odnajdzie uciekiniera. Po krótkim czasie, na zewnątrz słychać było wrzawę i krzyki dzieciaków „Papa Isaac! Papa Isaac”...znalazła się zguba. Za chwilę po raz kolejny dzieciaki zdzierały gardła, krzycząc „papa Isaac!”- znalazły drugiego. Historia ta powtórzyła się jakieś 5 razy...Tym sposobem byłby dni, kiedy mieliśmy do 6 kameleonów, które mieszkały sobie w okolicach domu. W chwili obecnej zostawiliśmy sobie jednego, którego Isaac nazwał Skiter od Moskito<br />
Jak ja lubię jak Tata mówi do mnie przez codzienne zwykłe sytuacje, relacje międzyludzkie przypominając mi o ważnych rzeczach, prawdach o których tak często zapominam, jak np. o tej, że kto szuka ten znajdzie. Świetne w powyższej historii też jest to, że część dzieciaków nie wiedziała że kameleony żyją pośród nas...ale zdobycie nagrody było tak wielką motywacją, że nie widząc gada wcześniej na oczy w naszych okolicach i tak szukały go pośród krzaków, drzew i wysokiej trawy na terenie całego sierocińca...i znalazły ;) Pomyślałam sobie, że kiedy mamy obiecaną nagrodę, pobudza to w nas wiarę by spodziewać się tego czego się nie widziało i determinację do tego by mimo wszystko szukać igły w stogu siana, mając pewność że gdzieś tam jest skoro została za to wyznaczona nagroda...pytanie jest...czy wierzymy że jest nagroda dla tych, którzy dokończą biegu?<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjXAu-F7GUOLJDvXgx_KqZxor61Ah1V98XWvCIqpjR3xv1p5QONT30T9Ui20RFDJobVWm_xHI70Z_lMwtQ9wIcRNwkQSCr0vnkPpcnwXmbcrqrpR8Mpj6JB0Ct-z37GJz_ANlahY2MtKA/s1600/Cameleon+094.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="150" width="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjXAu-F7GUOLJDvXgx_KqZxor61Ah1V98XWvCIqpjR3xv1p5QONT30T9Ui20RFDJobVWm_xHI70Z_lMwtQ9wIcRNwkQSCr0vnkPpcnwXmbcrqrpR8Mpj6JB0Ct-z37GJz_ANlahY2MtKA/s200/Cameleon+094.jpg" /></a></div><br />
Pewnego dnia, siedziałam sobie przed domem, gdy nagle usłyszałam jak Mamy(jedna z dziewczynek) płacze w niebo głosy. Wyszłam by zobaczyć co się stało, wracała ona ze szkoły z zakrytą twarzą. Nie do końca potrafię sobie wyobrazić jak to mogło się stać, ale powodem jej rozpaczy było spotkanie pierwszego stopnia z wężem (prawdopodobnie kobra „plująca”), który plunął jej swoim jadem na twarz (odcinek drogi do szkoły jest wzgórzysty, więc jest prawdopodobieństwo że gad mógł być na poziomie jej głowy). Zaprowadziłam Mamy do Olive (mamki która zajmuje się opatrzaniem ran), gdy po chwili usłyszałam płacz Immaculee, która jak się okazało również stała się ofiarą tego zdarzenia, jako że szła tuż przy Mamy. Twarze i oczy obu dziewczynek bardzo spuchły, usta wyglądały jak po liftingu więc Papa Jo zawiózł obie do człowieka z okolicznej wioski, który specjalizuje się w wężach i z którego pomocy podobno korzysta przychodnia. „Wężokolog” zrobił jakąś miksturkę z ziół i podał dziewczynką. Te zażyły lek i po powrocie do domu resztę dnia przeleżały w łożkach. Na drugi dzień wyglądały i czuły się tak jakby nigdy nic się nie stało...widać gościu naprawdę zna się na rzeczy. Ostatnio widziałam też jedną z naszych starszych dziewczynek Francine, która w kuchni wyciągala z ognia jakieś zielsko, którym potem okładała swoją opuchniętą dłoń...No cóż, w wykorzystywaniu naturalnego dobra kóre nas otacza, śmiało mogę powiedzieć, że jesteśmy sto lat za murzynami.<br />
Bardzo lubię obserwować dzieciaki. W ostatnią niedzielę Gilbert wywijał sobie uszy na zewnątrz, co w efekcie końcowym sprawiało wrażenie jakby końcówki były obcięte. Oczywiście siedzący po obu jego stronach Jean Cloude i Shema też tak chcieli...więc wywijali sobie uszy na różne sposoby: na sucho, na ślinę, na gwoździa, trzymali je wygięte przez dłuższą chwilę z nadzieją że tak im już zostaną – bez skutku więc wkońcu sie poddali...zabawnie było ich obserwować...Tak samo przyjemnie było obserwować reakcje wszystkich podczas jednego z family time, kiedy rozdałam dzieciakom i mamkom długopisy czterowkładowe, które przywiozłam ze sobą. Ale była radość...koncepcja kilku rzeczy w jednej była im nieznana, więc radość ta była połączona z zadziwieniem. Fascynacja malowała się szczególnie na twarzy mama Faida, która wzniosła swój długopis pod światło, oglądając go z otwartą buzią tak, jakby odkryła Amerykę. <br />
<br />
Pozdrawiam was ciepło i do następnego...Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-20626044575817819752011-10-21T15:07:00.000+02:002011-10-21T15:07:08.624+02:00Się działo..Słońce wzeszło rzucając swe światło na urocze, mimo pory suchej wciąz zielone wzgórza Rwandy. Wraz ze słońcem wstali Mama Jo, Asiel (nasz ogrodnik) i Isaac by skoro świt pojechać na targ zwierzęcy. Ponieważ w planach był zakup kóz, nie byłoby dla mnie miejsca w samochodzie w drodze powrotnej. Po kilku godzinach oczekiwania, wrócili z 20-oma pięknymi, młodymi kozami. Simon i Serena odbierali pojedyńczo przerażone kozy od Asiela, który odplątywał stworzenia od tylnich siedzeń Jeepa. Serena dzielnie odbierała każdą uwiązaną na sznurku koze, którą jej wręczono i tym sposobem trzymała naraz około 10 sztuk. Sprawiała wrażenie tak zrelaksowanej i pewnej tego co robi jakby od dawna była pastereczką. Do czasu...gdy zaczeła zaprowadzać kozy do zagrody, spłoszone zaczeły biegać dookoła niej tym samym obwiązując sznurki wokół jej nóg. A może to była zaplanowana akcja..może one nie są takie głupie jak się wydaje...tak czy inaczej jedno szarpnięcie i Serena znalazła się na ziemi ciągnięta jak sanie w kuligu przez wszystkie kozy. Wkońcu uwolniliśmy ją z tych pęt..biedna miała obdartą do krwi stopę. Po „ataku” na Serenę, udało nam się zagnać do zagrody te cwane bestie. Tego samego dnia popołudniu, wezwaliśmy weterynarza, który od początku projektu trzyma rękę na pulsie, by zbadał nowe nabytki. Poza jedną kozą, która jak powiedział była „przeziębiona” wszystkie były zdrowe jak ryby. Tej słabszej od razu zaaplikowaliśmy lek by wydobrzała. Etap „Koza w zagrodzie” zakończony sukcesem. Następnego dnia oczekiwaliśmy na ludzi by wkońcu przekazać im dar, na który czekali już ponad miesiąc. Pojedyńczo schodzili się pod domem mama Jo, gdzie ustawiliśmy ławki przyniesione z kościoła. Po około godzinie zjawili się prawie wszyscy zainteresowani włączając pana z lokalnych władz i weterynarza. Dwie ostatnie osobistości zjawiły się nie bez powodu. Pan władza dał krótkie przemówienie, w którym przypominał ludziom o prawie „pierwszej kozy”, które mówi, że pierwsza narodzona koza z tej którą otrzymali będzie darem dla rodziny, która takiej kozy jeszcze nie posiada...rewelacja! Potem weterynarz udzielił szybkiej lekcji jak dbać o kozę by zdrowo rosła i po roku mogła mieć potomstwo. Na końcu ja miała swoje pięc minut podczas których popłyneła ewangelia. Podczas całego spotkania, przyglądałam się wszystkim przybyłym. Posród zgromadzonych były wdowy, sieroty i ojcowie wielodzietnych rodzin. Wielu z nich nie umiało pisać i czytać, co okazało się przy podpisywaniu listy odbioru koz. W miejscu podpisu w wielu pozycjach odciśnięty był pomazany długopisem kciuk. Zadziwiające było to że mimo statusu najuboższych ,ludzie ci odziani w swe najlepsze ciuchy, przybyli tu jako wybrańcy, godni, wyjątkowi, zadowoleni, że w swym czasami skrajnym ubóstwie zostali dostrzeżeni. Przy odbiorze kozy jedna mama tańczyła, inna klęknęła na ziemi...Było dla mnie wielkim przywilejem móc poznać i usłużyć tym pięknym ludziom.<br />
Podczas tego spotkania rozmawiałam z papa, którego pierwszy raz spotkałam przed jego domem, majsterkującego przy czymś. I chociaż we wsi jest wiele bardzo ubogich rodzin, jego sytuacja szczególnie mnie poruszyła. Człowiek ten jest ojcem pięciorga dzieci a cała rodzina mieszkała w lepiance bez drzwi i okien. Chłód nocy, nie wspominając o gadach (węże, jaszczurki) i robactwie, miały prosty dostęp do środka. Po kilku rozmowach z rodziną, odwiedziliśmy stolarza u którego zamówiliśmy dwie pary drzwi. Ponownie z waszych darów kochani, uczyniliśmy różnicę dla całej rodziny. Kilka dni temu byłam odwiedzić ich ponownie...tym razem weszłam do domu przez drzwi ;) Wkrótce mam nadzieje pojawią się i okna. <br />
W międzyczasie odwiedził mnie w Rwandzie mój przyjaciel Marcin. Miałam wielką frajdę z tego, że wkońcu mogłam się z kimś podzielić tym miejscem i tymi skarbami i to już nie tylko przez bloga i zdjęcia. Mam nadzieje, że i dla Marcina te kilka dni w sierocińcu były cennymi. W tym czasie zdążył poznać dzieciaki a nawet nadać ksywki niektórym. Gemi np. przypominała mu Megamind z bajki Megamocny, a Gentil zachwyciła go swoją wiedzą podczas lekcji matematyki, której udzielił dzieciakom podczas gry w Bingo, więc wołał na nią Einstein. Po powrocie z Tanzani (podróż o której za chwilkę wspomnę), podczas jednego z family time Marcin przygotował prezentacje zdjęć z naszej wyprawy a także z mórz i oceanów na których pływał. Dla wielu dzieciaków to był pierwszy raz, kiedy widziały „wielkie wody”. Kezikeza Marcin! Całe VFHC śle podziękowania za dary i dobrą zabawę które wraz z sobą przywiozłeś!<br />
Podczas wizyty Marcina w Rwandzie, odwiedziliśmy również Tanzanie, by zdobyć najwższy szczyt Afryki, Kilimanjaro, a potem popodziwiać piękno dzikich zwierząt na safari. To była piękna wyprawa, podczas której często, patrząc na Boże dzieło stworzenia, w sercu odbywało się jedno z lepszych uwielbień Boga w życiu. Różnorodność miejsc i stworzeń na ziemi jest tak ogromna. Zadziwia mnie jak Niepojęty, Kreatywny i Nieograniczony jest nasz Bóg, i gdy oglądam dzieło Jego rąk, często jedynym słowem które znajduje jest „WOW”. Ha, i ten sam Bóg chce działać w naszym życiu...jeśli z pustkowia, którym była ziemia, uczynił to co teraz możemy podziwiać naszymi zmysłami, to cóż pięknego może On uczynić z naszym życiem, nawet jeśli w chwili obecnej wydaje się ono pustkowiem.<br />
Obecnie moje życie znów kręci się wokół 60-tki wspaniałych! Dzieciaki się zmieniają, tak szybko rosną. Gemi, gdy przjechałam, była malutką, przepełnioną smutkiem istotką. Najczęściej nic nie mówiła, a bardzo często sprawiała wrażenie jakby traciła kontakt z rzeczywistością. Ale miłość zmienia, uzdrawia ból i smutki, o których nawet nie mamy pojęcia. Często przez długie długie chwile po prostu przytulaliśmy Gemi, która była jak warzywko. Dzisiaj jest zadziorną, często uśmiechającą się dziewczynką. Regularnie te najmłodsze dzieciaki przychodzą żeby się przytulić, gdy to robią poświęcam im tyle czasu ile potrzebują, trzymając je po prostu w ramionach. Dzisiaj Zach podszedł do mnie niespodziewanie i wdrapał się na mnie..po prostu chciał się przytulić. Wciągu pół godziny wiszenia na mnie, zamieniliśmy kilka słow gdy klapki zsuneły się z jego stóp „My shoes” „ I know”...niezwykle warotściowy czas!Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-43645749843638755.post-40120243488708075612011-10-21T14:33:00.000+02:002011-10-21T14:34:32.028+02:00Gemi dzisiaj ;)<div style='text-align:center;margin:0px auto 10px;'><a href='https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhWuIgou47Yrxz7ds62_XlUgZkTuHiYuyA6teTWD_da24JvOY7t_O0N6UkncRE8cbdbAOGkK88CFidtuymc_zkGflxoFeLxdEn0N4mrQq1MSh_LJJrrVTbLwbQ8WqspBBzahKq2FcVXsA/s1600/IMG_9529.jpg'><img src='https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhWuIgou47Yrxz7ds62_XlUgZkTuHiYuyA6teTWD_da24JvOY7t_O0N6UkncRE8cbdbAOGkK88CFidtuymc_zkGflxoFeLxdEn0N4mrQq1MSh_LJJrrVTbLwbQ8WqspBBzahKq2FcVXsA/s320/IMG_9529.jpg' border='0' alt='' /></a> </div><div style='clear:both; text-align:CENTER'><a href='http://picasa.google.com/blogger/' target='ext'><img src='http://photos1.blogger.com/pbp.gif' alt='Posted by Picasa' style='border: 0px none ; padding: 0px; background: transparent none repeat scroll 0% 50%; -moz-background-clip: initial; -moz-background-origin: initial; -moz-background-inline-policy: initial;' align='middle' border='0' /></a></div>Wioleta Dąbrowskahttp://www.blogger.com/profile/11226969992333564306noreply@blogger.com0